Action disabled: revisions

Przed Turniejem 2

17 Doddul 1489 TH

Ledwo zdążyli swobodnie wpłynąć do jaskini portowej i zacumować, a już na brzegu zebrał się spory tłum trolli. Przewodził wszystkim Ganlor Biała Brew, otoczony siwejącymi łbami starszyzny trolli. Gdy kapitan Eledrra uniósł w górę topór i okrzykiem oznajmił sukces, echo ryku trąb rozniosło się po całym Otosk i dudniącym grzmotem opadło na Urupę. Gdy nastała cisza, jeden po drugim opuszczali pokład Pięści Jorkawa. Ganlor z szacunkiem ukłonił się przed Eledrrą i poprosił, by jak tylko opatrzą rany, pokrzepią się i odetchną, spotkali się wraz z całą załogą w sali narad.

Karam z krasnoludem, czarodziejem i parą wietrzniaków udali się z Eledrrą do domostwa Jorkawa. Głosiciela nie było w domu, ale jego współżony sprawnie zajęły się bohaterami. Obmyci, najedzeni, pościągali z siebie pancerze i poodpinali ciążącą broń. Wkrótce poszli wraz z gromadą trolli do sali narad.

Otaczała ich gromada Durbidów, Meantów, Dijjawaków i innych trolowych rodów. Do późnej nocy opowiadali historię swej wyprawy i opisywali niebezpieczeństwa, jakie stały im na drodze. Radny z Otosk, Ganlor, dobrze już po północy zaprosił piątkę adeptów wraz z synem Jorkawa do wielkich komnat Kuźni Mongura. Sławny Zbrojmistrz towarzyszył im wraz z gronem Czeladników. Wkrótce też zjawiła się cała starszyzna Otosk. „Karamie, jakąż macie pewność, że po unicestwieniu Horrora z Gór Gromu, nasze drogi powietrzne do Travaru wolne będą od groźnych potworów?” - zaczął Ganlor poważnie.

Karam wyjął ostrożnie granatową księgę. Położył ją na stole i delikatnie popukał palcem w okładki. „To jest nasza wskazówka i broń. Pokonaliśmy jednego potwora, sądzę, że głównego sprawcę pojawiania się latających konstruktów nad Byrozą i szlakiem do Travaru. Sumptem travarskich kupców i Rady Urupy tę wyprawę przygotowaliśmy i skutecznie doprowadziliśmy do finału.” „Co dalej poczniecie…z tym?” - chropawym głosem zapytał Mongur, wskazując paluchem na księgę. „Księga Wygnania wymaga badań. Z całą pewnością muszę zasięgnąć rady Jandara, a kto wie, czy nie zasięgnąć wiedzy mistrzów mej Ścieżki”. „Poza tym” - wtrącił Sivarius - „księga wymaga badań wprawnego Czarodzieja, gdyż część tekstu pisana jest magicznymi znakami, i zawiera wiele cennych wskazówek, jak sobie radzić z potworami.” „Zatem jeśli zbadacie już Karamie zawartość tego cennego foliału, to czy będziecie kontynuować swą misję? Szukać i tępić?” - ostrożnie zapytał Fagron. „Nie czas na deklaracje teraz” - politycznie odparł Karam. „Z całą pewnością dołożę wszelkich starań, jakie nakłada na mnie bycie adeptem Łowcą Horrorów…”

xxx

Andana stała wpatrzona w rzekę i szeroki ślad na wodzie, jaki zostawiały koła łopatkowe. Lothred czule objął żonę: „Nie martw się, nic mu się nie stanie, zawsze był twardy i samodzielny”. Fechmistrzyni spojrzała w oczy męża: „Wiesz gdzie on jest, prawda? Nie powiesz mi.” „Nie mogę” – odparł. „Dałem słowo, a żaden Martell słowa nigdy nie złamał…”

xxx

Budził się powoli. Łeb mu pękał, krople padającego deszczu biły o dach pokryty gontem, niczym bębniarze orkowej kawalerii. Ręka zwisła mu bezwładnie, przewracając pustą butelkę jęczmiennej wódki, pamiątkę wczorajszej popijawy. „Jak się czujemy krasnoludzie?” – zachrypnięty głos młodego Ksenomanty raził uszy Dagniego. „Odwal się Xavier! Masz dziwaczne pomysły, ale ta ostatnia butelka jęczmiennej mnie pokonała” – beknął donośnie i zaraz chwycił się za żołądek… Xavier uśmiechnął się krzywo.

xxx

Trzy tygodnie na morskim statku to dla niej było o co najmniej trzy tygodnie za dużo. Aczkolwiek kapitan był cholernie przystojny i ją stale adorował. „Hej, Moleke! Dawaj no tu z tymi ostrygami! Widziałam limonki w kajucie kapitana i takiej okazji nie przepuszczę!” – krzyknęła Dierdre. Ociekający wodą, ciemnoskóry mężczyzna skłonił głowę i podał drewniany kubeł wypełniony małżami.

18 Doddul 1498 TH

Sivarius wygodnie się ułożył na posłaniu. Odetchnął od tłumu, zgiełku i całego rozgardiaszu, jakiego byli sprawcami. Wynajął, za podpowiedzią Dwirnacha, pokój w oberży Młot Gelthora. Dzisiejszy dzień cały chciał spędzić w łóżku. Obudził się zresztą po południu, zszedł do piwnic i zażył kąpieli w gorących źródłach, które o tej porze tłumnie były odwiedzane przez gości Dzielnicy Przybyszów. Potem wrócił do luksusowego apartamentu.
Rzucił zaklęcie Zapieczętowania na drzwi i wrócił do łóżka. Na stoliku rozłożył sobie cztery księgi. Dwie z nich były maleńkich rozmiarów, z całą pewnością należały do wietrzniackich magów z Kaeru Szpon. Jedna z nich, z karminową okładką należała do żyjącego ongiś Czarodzieja, Skeethena. Druga, granatowa – do Mistrza Żywiołów. Miał też ze sobą księgę maga, znalezioną na poprzedniej wyprawie do Vindralek. Nieco z dala od innych, odłożył kolejną księgę. Wielką, ciężką i mroczną jak Horror, który posiadł jej właściciela – księgę opętanego Ksenomanty. Żadnej z nich nie otwierał. Jeszcze nie teraz. Rzucił zaklęcie Astralnego Spojrzenia.
Pół godziny później odłożył zamknięte księgi. Przeciągnął leniwie i napił łyk wody z kryształowej karafki. „Pora na rytuał karmiczny” – rzucił sam do siebie.

xxx

„Miałem ciekawy sen” – mruknął Dwirnach przy śniadaniu, opychając się tłustą jajecznicą na boczku. „Opowiesz?” – Tizkara popijała poranną herbatę. Karam tymczasem usiłował doprowadzić swój strój do porządku. „Muszę wybrać sobie porządny miecz, taki, który nie ginie, nie wypada z ręki i nie grzęźnie w ciele przeciwnika. Hm..a może coś innego niż miecz?” – myślał Łowca. „No więc” – ciągnął krasnolud ocierając tłuszcz z brody – „śniło mi się, że byłem na dworze Varulusa”. Karam parsknął śmiechem. „Z naszą tarczą, którą znaleźliśmy w Liandrill” – dodał Wojownik. „A jakieś szczegóły?” – poważniej zapytał Karam. Dwirnach mu opowiedział.

xxx

„Goniec przybył mistrzu” – Tussurt oznajmił Jandarowi ściszonym głosem. Ksenomanta wolno wyprostował plecy, bolały jak zawsze, od wielogodzinnego czytania ksiąg. Starzec spojrzał w pyzatą twarz małego krasnoluda. „Pędź do Zennice, do insula Kassandry przy głównym trakcie. Na piętrze mieszka kapitan Karam. Przekaż mu, by w południe udał się do magistratu, wraz z Wojownikiem Dwirnachem. Potem biegnij do Gildii Magów, znajdź Zargaza Folidana i powiedz, żeby jak najszybciej to możliwe odszukał Gomdormethel i przybył z nią do mnie. Jeśli będzie tam młody Kivullan, to powiedz mu, że Pięść Jorkawa wróciła z sukcesem, a Łowca odnalazł lekarstwo i przegonił Horrory… Hmm, dobra, jak wrócisz będę miał gotowe pismo do Juliaka Merrisa z Travaru. Znajdziesz mi potem jakiś szybki statek t’skrangów, który płynie w górę rzeki do jeziora Ban i przekażesz przesyłkę z poleceniem, by powierzono ją adeptowi Posłańcowi z Almarra. Tyle. Możesz odejść.”

xxx

Zgodnie z tym co mówił posłaniec od Jandara, stawili się w południe w magistracie. Siedzieli teraz za okrągłym, wielkim stołem w przestronnej i jasnej komnacie miejskiego ratusza. Atmosfera była napięta, po tradycyjnych formułach pochwały, uznania i powitania, jakie wygłosił Othadon, Fellidra Jer domagała się szczegółowych wyjaśnień dla rady. „Nie tak dawno jeszcze sama podróżowałam po Barsawii i zmagałam się z podobnymi potworami. Zresztą dobrze sami o tym wiecie.” – przerwała na chwilę teatralnie. „Wszyscy tu zebrani mają realną władzę i reprezentują realnych Dawców Imion, dlatego dziś, teraz musimy podjąć konkretne kroki a nie wysłuchiwać pustych deklaracji i obietnic!”
„Szanowna pani Jer – zamruczał Jandar – jako Opiekun Ogrodów i Starszy Cechu Gildii Magów, ale przede wszystkim jako Ksenomanta i polityk muszę stwierdzić, że nie padły tu żadne czcze obietnice. Kapitan Karam – jemu i jego towarzyszom zawdzięczamy wszystko – rozważnie stwierdził, że samo posiadanie Księgi Wygnania jest niczym. Dostaliśmy do ręki narzędzie, które należy wykorzystać, a nie toczyć nad nim boje kto powinien się tym zająć…”
„Może więc Gildia Magów…” – rzekła Jer. „Owszem będę potrzebował pomocy wybitnych Czarodziei” – wtrącił Karam – „ale wśród moich zaufanych towarzyszy również takich znajdę. Za wskazówkami mistrza Jandara zdecydowałem już co zrobić dalej. Odnalezienie Księgi Wygnania i chwilowe usunięcie problemu latających horrorów nakłada na mnie wielką odpowiedzialność. Tak wielką, że muszę się nią podzielić. Postanowiliśmy zwołać naradę Łowców Horrorów…” – popatrzył po zebranych. Omeyras z namysłem kiwał głową, reszta rady słuchała z ciekawością. Przedstawiciele cechów wyczekiwali na jego słowa. „Księga zawiera w sobie cenną wiedzę. Nie pragnę jej dla siebie, chcę się nią podzielić. Ale Księgę również można wykorzystać w celu zupełnie przeciwnym. Nasz towarzysz Czarodziej Sivarius , badając zaklęcia odegnania Horrora którego pokonaliśmy, zauważył, że biegły mag może odwrócić działanie czaru, przenicować niejako jego wzorzec, by ściągnąć z przestrzeni astralnej potwora…”
„Nonsens!” – zawołał Emeric Razura, cechmistrz Gildii Magów. „Oj z całym szacunkiem bracie cechowy, ale zastanowiłbym się na twoim miejscu” – chłodno wycedził mistrz Fineas Akallabe. „Biegły Czarodziej lub Ksenomanta byłby w stanie tego dokonać.” Elf zwrócił się do Karama: „Sivarius z Tansiardy wam towarzyszył, tak?” Karam dobrze wiedział, że i Fineas i inni członkowie Gildii byli doskonale poinformowani o składzie drużyny podróżującej na pokładzie Pięści Jorkawa. „Może by więc zaszczycił nas spotkaniem i fachową relacją, nie szczędząc szczegółów na temat magicznych struktur zaklęć zawartych w Księdze?”
„Ja myślę, że może by i zaszczycił” – przerwał nieco poirytowany Dwirnach, „ale do diaska, to my własnymi ręcami żeśmy z ogniska gorące ziemniaki wyciągali, jeśli mogę tak powiedzieć! …” „A my za te ręce i ziemniaki zapłaciliśmy mości krasnoludzie!” – wtrącił dudniącym basem plenipotent Juliaka Merrisa . Zagniewany Olberik ciągnał dalej: „Travar stracił najwięcej na tym wszystkim i nie mówię tu o stratach finansowych, bo one są wymierne i do odrobienia. Mówię o dziesiątkach Dawców Imion, którzy zginęli i strachu jaki padł na cech powietrznych żeglarzy…” „Nie gniewajcie się panie Olberiku zanadto” – przerwał Ganlor Biała Brew – „Nasi żeglarze nie trzęśli portkami, tylko spieszyli wam z pomocą. Cenimy finansowe i moralne wsparcie Travaru. Ale pomniejszacie mój honor, kiedy wypominacie sakiewkę srebrników dorzuconą do uczciwej zapłaty dla załogi drakkaru i Karamowej drużyny…” Travarski obsydianin spojrzał wyzywająco na trolla, ale nic nie powiedział.

„Szanowni Dawcy Imion”- przerwał napięcie rajca Urupy, „czyż nasze zebranie nie zaczyna wyglądać powoli jak sporna debata, gdzie pomija się sedno sprawy, brnąc w ślepe uliczki?” Krasnolud ciągnął dalej. „Wysłuchaliśmy relacji kapitana Karama i czeladnika Dwirnacha, pora więc na podsumowanie. Czy mogę prosić radną Meristanę o słowa konkluzji?” – Othadon zwrócił się do elfie Trubadurki.
„Prawie miesiąc temu trzy drakkary z Otosk wyruszyły na ratunek travarskiej flocie handlowej zmierzającej ze sporym cargo do Urupy. Na pokładzie Velotha, Czerwonych Skrzydeł i Błogosławieństwa Thystoniusa, otoscy żeglarze pędzili odegnać prześladujące travarczyków Horrory. Byli tam również nasi dzisiejsi goście, kapitan Straży Błękitnej Róży, Łowca Horrorów Karam Vorst i jego towarzysz z indrisańskiej niewoli, wojownik Dwirnach. Straciliśmy wtedy Velotha, który poważnie uszkodzony utkwił wśród wierzchołków drzew w lasach u podnóży Gór Gromu. Travar stracił wówczas 4 statki, w tym „Obsydianowego Żeglarza” – dumę floty.
Wówczas to radny z Otosk – Ganlor Biała Brew powziął śmiały plan, by oczyścić powietrzny trakt między naszymi miastami. Każdy widział w tym sens. Jedynie trolle dysponowały bojowymi drakkarami, ale jak się okazało – przyszłoby nam walczyć z horrorami. Mówiąc o walce z Horrorami, zapewne każdemu mieszkańcowi Urupy na myśl przyjdzie Karam Vorst. Dlatego Ganlor zwrócił się przez Jandara do kapitana Karama z sugestią pomocy miastu.
Prośba została wysłuchana i Łowca poświęcił swą wiedze i umiejętności, by znaleźć sposób na groźne Horrory. Sprawa okazała się wcale nie taka prosta. Posiadając za nadzieję jedynie okruchy przedpogromowych legend, trzeba niebywałego szczęścia i odwagi, żeby zrealizować zamierzony cel. Zaledwie trzy tygodnie badań wystarczyły mistrzowi Karamowi na zebranie wiedzy.
W tym czasie, Opiekun Ogrodów – Jandar z Urupy przedstawił rozwiązanie problemu radzie miasta. Nasi rajcy wraz z mieszczanami z Travaru, wyasygnowali kwotę 12 tys. sztuk srebra na opłacenie wyprawy kierowanej przez kapitana – Łowcę. Trolle z Otosk również nie próżnowały. Wedle wskazówek Karama, mistrz Fagron Pieśń Kryształu wzmocnił drakkary przeciwko atakom latajacych potworów.
W ten sposób doszła do skutku wyprawa w Góry Gromu, do Kaeru Szpon. Relacji z wyprawy dziś wysłuchaliśmy wszyscy. Kapitan twierdzi, że zniszczenie Horrora Circadiusa znacząco przyczyni się do poprawy bezpieczeństwa na szlaku powietrznym między Urupą a Travarem. Odnaleziony artefakt – Księga Wygnania pozostaje w rękach Łowcy, który jest jej depozytariuszem w oczach naszego prawa. Wszyscy radni wraz ze starszymi cechów uznają Karama za powiernika Księgi. W dowód uznania za bohaterstwo i poświęcenie nadajemy mu tytuł honorowego obywatela miasta Urupy. ..”
Było późne popołudnie, jak wracali wykończeni z narady. „Powiem ci Karamie, że ja wolę już łupać stwory toporem. Mniej mnie to męczy…” – sapał Dwirnach. „No no, cóż, przynajmniej zyskałeś tytuł Honorowego Nauczyciela w Gildii Trenerów… Będziesz miał pracowity przyszły rok Dwirnachu, oj pracowity…” – odpowiedział Łowca.

xxx

Pożegnawszy się z Karamem, krasnolud skręcił na centralny plac i zawrócił w stronę Gildii Trenerów. Miał nadzieję, że jeszcze kogoś zastanie… Odźwierny ork wpuścił go bez słowa. Krasnolud nauczony doświadczeniem pognał na piętro. Na korytarzach kręciło się jeszcze sporo Dawców Imion. Wszedł do jednego z biur, w którym załatwiał opieczętowanie Karty Tolerancji. Wyłuszczył wszystko, co i jak go interesowało.

„Skorście mości krasnoludzie dostali status Nauczyciela, i to honorowy, to musimy wydać stosowny dyplom. Mam tu waszą kartę i kopię Karty Tolerancji. Nie jesteście obywatelem Urupy, wiec trochę tych papierów będzie” – dukał mały człowiek, monotonnym głosem. „Dyplom przygotujemy na jutro. Jako Nauczyciel nie macie limitów rocznych co do liczby szkoleń, jakich udzielicie. Mam was wpisanych w rubryce: adepci Wojownicy łamane przez Czeladnik łamane przez obcy, niezrzeszony. To zaraz też zmienimy. Księgę handlową zostawiacie tę samą, pamiętajcie tylko na końcu roku, żeby odpis sumaryczny dostarczyć do Wydziału Podatków i Ceł, bo wam cofną wszystko i ukarzą grzywną. Co? Żeście się na Kursa zapisali? A to idźcie na parter.” Dwirnach potulnie pomaszerował.

„Widzę. No mówię przecież że widzę. Jesteście wpisani u nauczyciela T’vrilla, na szkolenie Straszliwego ciosu. Kiedy? No od 8 Strassa przyszłego roku, jesteście wpisani na trzy tygodnie. A na sztukę konwersacji musicie poczekać do początków Veltoma, bo się nie wyrobicie ze wszystkim.„

xxx

Spożywali w milczeniu kolację. Karam czuł napięcie wiszące w powietrzu. Odezwał się pierwszy: „Dlaczego chcesz wyjechać? Wiesz, że nie pozwolę Ci samej wracać do Indrisy. Tutaj też jesteś potrzebna. Mnie, miastu, Barsawii… Tizkaro, przemyśl to proszę.” – przełykał z trudem kukurydziany placek. „Po prostu źle mi tutaj. Duszę się w tych murach, brakuje mi przestrzeni, wędrówek, powietrza… Wspinania po górach, trudów podróży i adrenaliny przygody. Czuję się tak niepotrzebna, ociężała, niezdolna do niczego…” Karam spojrzał na swoją ukochaną. Odsunął talerz. „Słuchaj niepotrzebna dziewczynko, mamy cały wieczór i noc do przepracowania. Usiądziesz teraz ze mną nad tym paskudnym tomiszczem i razem będziemy się głowić, co za plugastwo łazi jeszcze po Barsawii. Razem, wiesz?”

xxx

Ściemniło się i w dachy urupańskich kamienic zaczął bębnić deszcz. Dwirnach przeszedł skulony pod łukowatą bramą wiodącą do Dzielnicy Przybyszów. Para t’skrangów stała w deszczu pogrążona w amorach, nie zwracając uwagi na spieszących przechodniów. Wojownik wszedł do sali jadalnej Młota Gelthora i rozejrzał się z uwagą. W brzuchu mu burczało, więc przedzierając się przez tłum gości, zdążał do kontuaru. Zamówił coś mięsnego na zimno, wziął dzban wina i wszedł schodami na piętro, szukając pokoju Sivariusa.

„No proszę” – dziwił się Czarodziej – mistrz Gildii Magów chciałby wziąć mnie na spytki? Zastanowię się jak to spożytkować. Na razie nie mam czasu i tak musiałem dać 10 srebrników ochroniarzom, żeby odprawiali z kwitkiem wszystkich nachalnych gości. Jak tylko Vrool i Hebe zaczęli rozpowiadać i ubarwiać historię, tak w ciągu dzisiejszego dnia miałem z dziesięć nieproszonych wizyt. Oczywiście, że zamknąłem drzwi magicznie i wytłumiłem przy okazji. Nie ma mnie w tym lokalu” – Sivarius uśmiechnął się, a Dwirnach ze zgrozą pomyślał, o Karamie i jego przewrażliwieniu na punkcie spokoju.

xxx

Karam sięgnął po miecz. „Nie mam teraz czasu!” – rzucił zaczepnie do krasnoludów tłoczących się w sieni kamienicy. „Wiecie że jest późna pora! Nie spotkam się dziś z Raslinem, skalne robaki i wszystko inne co pod ziemią może poczekać! Proszę was idźcie do Ogrodów, do Jandara. Teraz Shianna zajmuje się takimi sprawami. Radni Biharj, myślę, że nie ma co panikować, naprawdę nie jestem jedynym Łowcą Horrorów w mieście” – tracił powoli cierpliwość. „Ale mistrzu!” – wtrącił pękaty krasnolud w granatowej czapie z pomponem – „Wy musicie. Od tygodnia północne sztolnie są omijane przez naszych, bo horror w nich siedzi!” Drugi, wtrącił: „Któż inny jak nie Wy sobie z tym poradzi? Rada Biharj uradziła, że dobrze by było, jakbyście przeprowadzili się do nas. Mamy piękne komnaty i sale treningowe, zebraliśmy też tuzin chętnych i dzielnych krasnoludów, których moglibyście uczyć. Z najlepszy rodów!” Karam westchnął. „Nie dziś, jestem zajęty” – i zatrzasnął drzwi przed nosem Tussurta.

xxx

„No dość pracowicie Dwirnachu” – przerwał Sivarius. „Badałem obie księgi wietrzniackich magów. Skupiłem się na księdze Skeethena. Ciekawa i pięknie zrobiona. To był Czarodziej, współautor Księgi Wygnania. Skupiłem się na zaklęciach wyższych kręgów…” – uśmiechnał się – „Taaaa, byłbyś zadowolony. Badałem zaklęcie mistycznego szoku. Prosta struktura, ale moc potężna. Dwa wątki do wplecenia i co? I otwieram kanał w przestrzeni astralnej, przez który zalewam magiczną energią wzorzec. Niestety nie jest doskonały. Zaledwie dziesięć kroków zasięgu … I kwestia przeszkód…Nie rozumiem do końca, ale muszę się jeszcze wczytać.” Krasnolud do późna w nocy siedział u maga. Zamówili drugi, potem trzeci dzban wina. Dwirnach był zbyt pijany by wracać nocą do mieszkania. Zasnął na podłodze u Sivariusa.

19 Doddul 1498 TH

Strumień zimnej wody spływający wolno po karku, studził ból głowy. Od rana lało. Dwirnach ponuro patrzył na strumienie błota płynące ulicami Urupy. Wichura rozszalała się na dobre , a w deszczu ledwo było widać czubek wyciągniętych palców dłoni. Odetchnął gdy dotarł do Gildii Magów. Chciał zamienić kilka słów z elfim Czarodziejem Findelasem. Przede wszystkim myślał o tym, żeby dać do zidentyfikowania cały ten złom magiczny, jaki znaleźli do tej pory. Jak zwykle wyczekał się do południa.

„Szanowny Dwirnachu, jak mniemam wiesz, że Gildia Magów ceni sobie współpracę z tak znamienitymi adeptami miecza i topora, jak Wy. I oczywiście możemy pośredniczyć w identyfikacji magicznych przedmiotów jakie znaleźliście. Natomiast z tego co mówisz, to zarówno burzowy pancerz, jak i miecz należały do istoty owładniętej przez Horrora. Być może były to dary od potwora… Wiesz jak ryzykowne jest badanie magicznej struktury przeklętych przedmiotów? A dotkniętych, lub uczynionych przez Horrora? A badanie ich historii? Nie dam gwarancji, że którykolwiek ze współpracujących z nami Zbrojmistrzów się tego podejmie. A jeśli ktoś zaryzykuje, to cena będzie doprawdy wysoka. Miej to na uwadze. Natomiast oba amulety mogę wziąć choćby zaraz, stawka zwyczajowa 300 srebrników od sztuki. Za 10 dni byłyby do odbioru?” …Dwirnach się zgodził.

xxx

Karam wstał bladym świtem. Zasnął ledwo trzy godziny temu, ale dzięki pomocy Tizkary wczytał się w fragmenty Księgi Wygnania opisujące Rakkeny – latające Horrory, który grasowały nad Byrozą i z którymi walczyli na pokładzie drakkarów. Był zadowolony z lektury, choć potwornie niewyspany. Potrzebował kilkunastu godzin spokoju. Wczoraj ustalił z Tizkarą, co mówić wszelkim nieproszonym petentom i znajomym. Wymknął się chyłkiem i aż cofnął na progu insula, kiedy sztormowy wicher i ulewny deszcz wepchnęły go z powrotem. Biegnąc wśród strug deszczu skracał sobie drogę do centrum. W budynkach przy Ogrodach panowała spokój i poranna cisza. Przekluczył zamek i uspokoił służebnego ducha, jakiego Jandar zwykle przyzywał, by strzegł wejścia. Zostawił krótki list Ksenomancie i zszedł w dół po schodach wiodących do tajemnych, podziemnych komnat budynku. Dotknął chłodnych drzwi dłonią i wymruczał słowo. W środku panowała doskonała cisza. Rozluźnił się i zaczął od rytuału karmicznego. Sięgnął do woreczka. Rozsypał szczyptę soli dookoła siebie i usiadł w kręgu. „Cześć i chwała wielkiemu Gwanthenowi Długowiecznemu, który pokonał 12 Horrorów. Cześć jego uczniom Caladowi Długie Ramię, Josamie Mocarnemu i Angawen Torthelas. Sława Caladowi, który pokonał 38 Horrorów. Cześć jego uczniom Grathusowi Nieustępliwemu, Zinejdzie z Lykos, obsydianinowi Golauke, Odrabalowi Czarnemu i Howru z Gór Smoczych. Sławne niech będzie imię Grathusa Nieustępliwego i jego uczniów – Idharisa mego mentora, Therbena z Throalu, Wukulziana pogromcę Zjaw z Udden i Aysusula Syrtis…” A potem zaczął medytować na magicznym talentem Rytuału przyzwania Duchowego Mistrza.

xxx

Dźwiganie beczki brandy przez pół Urupy nie było prostym zajęciem. Nawet dla siłacza Dwirnacha. Dziś nie miał głowy do niczego. Wspinając się po śliskich schodach wiodących do Otosk czuł pustkę w głowie. Zbyt wiele działo się wokół i zbyt szybko. W głębi serca tęsknił do prostych czasów, kiedy jako młody adept Wojownik, współtworzył nową osadę, zmagając się z codziennym trudem osadników. Huebri… Zamyślił się i omalże nie wypuścił beczki z mokrych dłoni. Westchnął z rezygnacją. Czuł, że stracił kontrolę nad swoim życiem. Polityka, gildie, kolejne zadania, misje, prośby… Czyży stawał się więźniem sławy? Nie tak to sobie wyobrażał. Czy Karam miał rację mówiąc o tym, by wyrwać się z Urupy? Zamieszkać w małej osadzie, daleko od wszystkich. I robić wówczas dokładnie to na co się ma ochotę? Zatrzymał się przy platformie wiodącej wgłąb Otosk i pozdrowił Baraka w trollowym języku. Uroczystości pogrzebowe zaraz miały się rozpocząć, a Dwirnach czuł się zobowiązany w nich uczestniczyć.

20 Doddul 1498 TH

Dochodził do siebie całe przedpołudnie. Brandy była mocna i rozwiązała mu język. Był jak w transie, przemawiając na pokładzie drakkaru, na którym spoczywały zwłoki poległych. Już nie pamięta co mówił, ale z dumą pokazywał swoje rytualne blizny klanowe. Pamięta tylko błysk zdziwienia w oczach Jorkawa i miażdżący uścisk dłoni Eleddry. W uszach mu szumiało od ryku trąb. Zresztą popołudniowy spacer nie był najlepszym pomysłem na dojście do siebie. W głowie mgliście rysował mu się plan tego, co miał zamiar jeszcze kilka dni temu zrobić. Ale teraz wszystko straciło na znaczeniu. Turniej? Owszem, ale tylko po to by głosić chwałę Thystoniusa. Uczciwie. Walcząc. Mówcą nigdy nie był, chyba, że po alkoholu. Zew Bitwy. To jego pomysł. Chyba chwilowo przerośnięte ego krasnoluda zachciało na trwale wpisać się w magiczny obraz świata. Jego pomysł, jego Imię, jego przedmioty. Wzruszył ramionami, dziś nic nie miało znaczenia. Otrzeźwiał dopiero na drewnianym pomoście. Nieświadomie wyszedł bramą portową i teraz przyglądał się statkom zacumowanym przy brzegu.

Przed wieczorem wrócił do mieszkania. Tizkara samotnie siedziała nad Księga Wygnania. Wokół siebie miała kilka pergaminów zapełnionych notatkami. Uśmiechnęła się do Wojownika i wróciła do pracy.

Dwirnach nie próżnował. Odwiedził Likarda i wręczył mu prezent – jeden z najpiękniejszych rubinów, jakie znaleźli w kaerze. Podziękował mu za załatwienie spraw Dierdre. Iluzjonista ucieszył się z wizyty, wypytywał z ciekawością szczegółów wyprawy. Gdy jednak wyciągnął z szafy wino, Dwirnach odmówił. Alkohol wzbudzał w nim wstręt. Dziś położył się wcześniej.

xxx

Karam wrócił późnym wieczorem. Spędził dzień w Ogrodach medytując nad talentem Rytuału Karmicznego. Nie był zmęczony. Z zaciekawieniem wysłuchał tego co Tizkara miała do powiedzenia. Potem wrócił Dwirnach od Likarda i zamienili kilka słów. Krasnolud był jednak w dziwnym nastroju i wcześniej niż zwykle poszedł spać.

21 Doddul 1498 TH

Tak jak się Dwirnach spodziewał, żaden ze Zbrojmistrzów nie chciał tknąć burzowej zbroi i broni, jaką zdobyli w Kaerze Szpon. Wpłacił więc w Gildii Magów 600 sztuk srebra ze wspólnych pieniędzy jakie były do podziału i zostawił oba amulety. Miał po nie wrócić dopiero po nowym roku, a będąc przesądnym, wolał zapłacić z góry. Resztę dnia chciał przeznaczyć na wzmocnienie magii talentu Test życia. Dopiero dziś doszedł do pełni sił, po wydarzeniach w Kaerze Szpon, tym bardziej nie chciał tracić czasu.

xxx

Łowca uważnie słuchał Shianny. Jego krajanka bez emocji podeszła do tematu. Była logiczna, konkretna i lojalna. Karam przez moment poczuł się dumny z bycia Vorstem, zaraz potem jednak, przypomniał sobie dzieciństwo i życie w poniżeniu w osadzie… Potem zamienił kilka słów z Jandarem. Nie był świadom tego, co działo się w polityce Urupy. Za dwa dni miało dobyć się głosowanie na członków do rad poszczególnych dzielnic i wybór przywódcy Rady Miasta. Othadon z całą pewnością wycofuje się z życia politycznego, a jego miejsce pewnie zajmie Fellidra Jer. Karam wzruszał ramionami, choć sugestie, że ktoś mógłby chcieć wykorzystać go politycznie, nie dawały mu spokoju. Odbiegł od tematu i opowiedział co nieco na temat Księgi Wygnania i swoich postępów. Zjadł z Ksenomantą śniadanie i zszedł do piwnic, by oddać się medytacjom nad talentem Lwie serce. Potem odprawił jeszcze rytuał karmiczny. Gdy wracał do mieszkania było już ciemno. Miał dziwne przeczucia. Nie chciał wracać samotnie ciemnymi zaułkami Urupy, poczekał więc chwilę i zamówił powóz.

22 Doddul 1498 TH

Wczorajsza noc była ekscytująca dla Karama. Mimo złych przeczuć, bezpiecznie dotarł do domu. Długo siedzieli z Tizkarą, prawie do rana. Księga Wygnania opisywała Horrora Duagę i to dość szczegółowo. Oboje zaangażowali się w badanie pisma tak bardzo, że czas im umknął niepostrzeżenie. Karam odespał do południa. Zjadł z małżonką obiad i chwilę poplotkował. Poprosił Tizkarę, żeby sporządziła list w kilku kopiach. Zamierzał wysłać go do co znaczniejszych Łowców Horrorów w Barsawii i poczekać na odzew. Choć osobiście wątpił w efekt listu, to zrobił to dla świętego spokoju. Po południu wrócił w ustronne miejsce w Ogrodach, by medytować nad talentem Zawadiackiego śmiechu.

Krasnolud pozwolił sobie dziś na małe lenistwo. Od czasu stypy w Otosk, czuł się dziwnie zobojętniały na wszystko. Ekscytacja Turniejem jakby go opuściła. Późno zjadł śniadanie, wstąpił na chwilę do Kassandry, zapłacić czynsz i przy okazji wysłuchać co nieco nowości, a potem ruszył do Gildii Trenerów. Dostał swój dyplom i zapytał o możliwość znalezienia mentora Wojownika, który by go awansował na VII Krąg dyscypliny.

Urzędnik Gildii, ukłonił się przed nim z szacunkiem i poprosił by usiadł na sofie. Po chwili wziął gruby rejestr i się odezwał: „Nauczycielu Dwirnachu, otóż w naszej Gildii mamy zapisanych sześcioro adeptów, u których mógłbyś terminować. Na Kręgu VII są nauczyciele Moulda – kobieta z Zennice, pracuje z tego co wiem, dla któregoś z ważniejszych handlarzy Gildii Wolnych Kupców. W Biharj zamieszkuje Dorognar, stary krasnolud, który żyje ze szkolenia adeptów i nauczania przeróżnych, wojennych umiejętności. Czasem odwiedza nas t’skrang Elyanar - to adept ścieżki Marynarza i Wojownika, ale trudno go skłonić do udzielania nauki. Zapisał się do nas raczej po to, by samemu korzystać z wiedzy naszych nauczycieli. W Otosk w rodzie Durbidów znajdziesz Baraka – Wojownika i dowódcę strażników Otosk. On również mógłby ciebie uczyć.

Na VIII Kręgu mamy dwoje mentorów: obsydianina Ortesamona z Nehem i elfkę Ennorthę z Liandrill…” Dwirnach się zamyślił. „Cóż, chciałbym zacząć naukę pod koniec drugiego miesiąca w przyszłym roku, czy któryś z mentorów miałby czas? No i jakie byłyby koszta?” „Przyjdźcie za dwa dni, wtedy dostanę odpowiedź na zapytanie i powiem coś bardziej konkretnego” – pożegnał go urzędnik.

Dwirnach resztę dnia spędził trenując i medytując Test życia i odprawiając rytuał karmiczny.

23 Doddul 1498 TH

Wokół ratusza kłębił się ogromny tłum Dawców Imion. Od samego rana trwało głosowanie. Każda dzielnica wystawiła swoich kandydatów i teraz siedząc w ogromnej sali obserwowali ze skupieniem kamienne misy, stojące na postumencie. Przed każdym z przyszłych rajców stała misa. Wchodzący mieszkańcy wpierw zgłaszali się do rejestracji, gdzie urzędnik z Wydziału Podatków i Ceł sprawdzał i wpisywał głos, a potem zabierali kamienną płytkę i wrzucali do wybranej urny. Jorge Werwisle siedział spokojnie. Był pewien, że klany Firbunów i Rabbajów zagłosują za nim. Przekonać wnuka Othadona, żeby oddał jemu swoje głosy – to była prawdziwa sztuka. Ale cóż, dwie trzecie Biharj stało za Jorge. Kupiec patrzył z zadowoleniem na wypełnioną po brzegi misę. Stary Othadon wiedział co się święci. Miał jednak pewność, że w takiej sytuacji, Jorge i tak nie będzie głową rady, natomiast jego wnuk cioteczny zyska posadę doradcy członka Rady.

xxx

Dwirnach dziś nie miał szans dopchać się do Jorkawa. Był od rana rozdrażniony, zwariowali wszyscy. No cóż, krasnolud nie ekscytował się politycznym życiem Urupy. Zarówno wybory, jak też wcześniejszy Turniej Lerneański nie były dla niego atrakcją. Karam, mimo, że był honorowym obywatelem, również omijał centrum miasta szerokim łukiem. Pogoda była piękna. Postanowili więc wybrać się we troje poza miasto. Zabrali ze sobą Tizkarę. Wynajęli małą żaglówkę, która wysadziła ich na plaży, na południe od miasta, na drugim brzegu Wiji. Tizkara była już w szóstym miesiącu , lecz czuła się doskonale. Do wieczora spędzili czas poza Urupą. We trójkę medytowali nad brzegiem Aras.

Przed zmierzchem dostrzegli czwórkę wędrowców zmierzających w stronę Urupy. Byli to ludzie, najpewniej pochodzący z jednej z nadbrzeżnych osad. Gdy przechodzili blisko, Dwirnachowi wydało się, że rozpoznaje znajomą twarz. „Hej! Dobry człowieku!” – krzyknął. „Do mnie mówicie?” – młody mężczyzna ściągnał kaptur. Wpatrywał się mrużąc oczy w Dwirnacha. Pod spodem szarej sukmany, krasnolud dostrzegł złocistoczerwony kołnierz haftowanej szaty. „A niech mnie! Dwirnach! I pan Karam!” – twarz Jetsena rozjaśnił uśmiech. Towarzyszyli mu Inge, kowal Arruf i ojciec Volgroth. Mieli załatwić jakieś interesy w Urupie. Dwirnach zaproponował, by zaczekali na łódź i wspólnie popłynęli do miasta, skracając sobie czas opowieściami. Volgroth krótko i treściwie opowiedział o ostatnich wydarzeniach w Greth. Adepci zrewanżowali się relacją z ostatniej wyprawy do Kaeru Szpon.

Zapadał noc, gdy przybyła po nich umówiona żaglówka. „I jak wybory?” – zagadnął Dwirnach. Żeglarz uśmiechnął się szeroko. „Pani, wszystko wedle prognoz. Teraz będzie nam lepiej i dostatniej. Fellidra Jer została rajczynią Zennice, jak przed laty. No i w dodatku wybraną ją Głową Rady.” – gadał podekscytowany. „Już sobie dobrała doradców, myślę, że kolejne lata będą dostatnie dla miasta.” „No a jak inni?” – dopytała Tizkara. „Z Biharj wybrano kupca Jorgego, z Nehem jak zawsze Omeyrasa, trolle w Otosk tym razem zagłosowały na ród Htaau, Emkor Długi Paluch wygrał o kilka kamieni z Ganlorem. Elfy w Liandrill poparły ponownie Meristanę, a Żelazne Szpony głosowały na Llorgę Głos Krzystału. W P’shestis wygrał K’uorri Marakka. Teraz musimy czekać, aż członkowie Rady dobiorą sobie rajców pomocników…” – długo jeszcze opowiadał im swoje wrażenia z wyborów.

Gdy zeszli na drewniany pomost, gęsta mgła zalegała nad zatoką. Mijając wąską furtę w zamkniętej bramie, Dwirnach pomyślał o czymś. „Słuchajcie no Volgrocie, mówiliście kiedyś, że znalazłoby się miejsce w waszej osadzie dla nas…” Starszy mężczyzna patrzył z góry na szerokiego krasnoluda. „Byśmy was przyjęli jak swoich. Parę akrów ziemi by się wygospodarowało w osadzie, a dom byście pewnie sami wybudowali. Pomoglibyśmy wam ściągnąć dobry kamień…” – uśmiechnął się.

24 Doddul 1498 TH

Karam czuł się świetnie. Żartowali z Dwirnchem przy śniadaniu. Wojownik miał również dobry humor, widać było, że zaczyna żyć turniejem. Odegnali od siebie myśli o sprawach i zobowiązaniach jakie na nich ciążą. „Co dziś porabiasz?” – zapytał Karam popijając gorącym mlekiem miodowe ciasto. „Wpierw podejdę do Otosk, rozmówić się z Barakiem. Co oficjalnie to oficjalnie przez Gildię Trenerów, a co osobiście iść i pogadać, to osobiście. Potem chcę pomedytować w rytuale karmicznym, a wieczorem, jak się uda – spotkać się z Jorkawem i pogadać o turnieju. Żarty się kończą, za sześć dni początek roku i turniej”. Karam się uśmiechnął.

Przedwczoraj Tizkara napisała list otwarty, do Łowców Horrorów. Karam miał przed sobą 6 jego kopii. Zastanawiał się komu wysłać. „Jeden na pewno należy wysłać Vorstom, wśród moich ziomków znajdziesz najwięcej Łowców, doświadczonych i zdeterminowanych. Drugi posłałbym do Throalu, do Wielkiej Biblioteki. Trzeci do Travaru, do tamtejszego magistratu. Travarczycy powinni być zainteresowani żywotnie. W końcu mieliśmy wspólny interes w zlikwidowaniu rakkenów. Co z pozostałymi? Na pewno czwarty mógłbym wysłać do Przyczółka. Przy ruinach Parlainth kręci się zawsze jakaś grupa Łowców Horrorów. Jeśli macie jakieś pomysły?” – spojrzał pytająco. „Dobrze, idę do Ogrodów, poćwiczyć i przemyśleć to i owo”.

xxx

„Nie dostałem Dwirnachu żadnego pisma z Gildii” – wolno odrzekł troll. „Jeśli złożyłeś wniosek, poczekamy cierpliwie. Pytasz o czas. O ile dostanę wniosek z Gildii, wówczas ci odpowiem. Bądź cierpliwy. Zawsze bacznie przyglądam się czynom i charakterowi moich uczniów. O tobie słyszałem wiele dobrego. Widziałem też. Zatem bądź cierpliwy.”

xxx

„To niemożliwe!” – Karam huknął pięścią w stół. „Jak to Fellidra chce rozwiązać Straż Błękitnej Róży i zlikwidować urząd Opiekuna?” Jandar pokiwał głową ze smutkiem: „Widzisz teraz jak została Głową Rady Miasta ma więcej możliwości i uprawnień. Ogrody były finansowane przez miasto. Od chwili kiedy zająłem się Ogrodami, zaczęliśmy coraz lepiej prosperować i usamodzielniać się. Teraz jest właściwy czas, by to uczynić. Ale Fellidra przekona resztę Rady, że wydzielenie się samodzielnego organu, jest niebezpieczne dla jednolitej polityki miasta. Nie wiem sam, na razie to pogłoski, zobaczymy co będzie dalej…”

xxx

Krótko przed północą krasnolud wrócił do mieszkania. Karam nie spał. Siedział zamyślony w fotelu i popijał w milczeniu wino. „Ech, Jorkaw był tak zajęty, że nie mogłem go złapać. Byłem za to u R’lleta. Ale napisał poemat, mówię ci! Siedziałem z otwartą gębą… Jak do tego dodać oprawę całej orkiestry to będzie się o tym długo mówić! No ale coś ty taki smętny?” – rzucił Dwirnach. Łowca mu odpowiedział.

25 Doddul 1498 TH

Rozmowa z Kolratem jakoś go uspokajała. Obsydiański Iluzjonista tłumaczył cierpliwie jak przygotowali się do Turnieju. Pierwsze cztery rundy będą miały jednakową oprawę, dopiero walki w powietrzu będą bogatsze we wrażenia wizualne. A więc początki Turnieju rozgrywać się będą na Morzu Śmierci . Stosunkowo łatwo będzie Iluzjonistom zamienić wody zatoczki w płynną lawę… W sumie Dwirnach był zdowolony. Czuł lekką ekscytację, cieszył się , gdyż wczorajsze zobojętnienie minęło. Tak myślał, czy Asse Kivullan będzie na turnieju? A może Barak?

xxx

Karam stał oniemiały. „To znaczy, kiedy przybyliście?” – gimnastykował swój therański. Hashindar się uśmiechnęła i nieznacznie skłoniła przed człowiekiem. „Myślę, że to cię jeszcze bardziej zaskoczy” – rzekła. „Kiaur!” – łowca wykrzyknął radnośnie. „Nie spodziewałem się Ciebie zobaczyć . Przynajmniej w tym roku. Jakże się cieszę!”. Uściskom i powitaniom nie było końca. Wraz z matką Tizkary, z Indrisy przybył brat Tizkary - Hiruen i kilkoro znajomych z Basharpur. Okazało się, że skorzystali z pomocy Kiaura, który cały czas pozostawał na dworze Mandalayów i wszedł w bliskie kontakty z therańskim namiestnikiem. Tego dnia Karam odprawił tylko karmiczny rytuał. Przed wieczorem wybrał się pod Młot Gelthora i załatwił rodzinie Tizkary luksusowy pokój. Musiał przy tym troszkę sypnąć srebrem, bo jutrzejszy turniej zgromadził sporo przyjezdnych gości i o pokoje było trudno.

xxx

Dwirnach wracał do mieszkania z poczuciem, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Zamierzał dziś położyć się wcześniej i wyspać w najlepsze, by na jutro być w pełni sił. Trochę spierał się z Jorkawem o nakaz używania broni turniejowych, ale w końcu przymknął oko – i tak mieli spory zatarg z Radą Miasta, więc taki kompromis był w porządku. Rajcy chcieli w ten sposób zagwarantować większe wyrównanie konkurencji. Jakże był zdziwiony zgromadzeniem jakie zastał wracając do mieszkania. Goście z Indrisy były ostatnimi, jakich spodziewał się zobaczyć. Ale najbardziej ucieszył go widok Kiaura. Nie odmówił sobie wina. Do północy siedzieli i rozmawiali wspominając swe przygody z Indrisy. Wracali pamięcią do wszystkich ważnych miejsc, do Gibra-Tahar, do Basharpur, do Klasztorów , Kalkutany czy Ogrodów Smutku. Kiaur wyciągnał i pokazał Dwirnachowi grubą księgę. Miał w niej szczegółowe plany Ogrodów. Ostatnie pół roku spędził w Mandalay, kopując plany architektoniczne i pomysły indrisańskich krasnoludów. Zamierzał zainteresować tym Throal. Na razie jednak odłożył dalekie plany na później. Cieszył się z jutrzejszego turnieju, będzie on uhonorowaniem również jego wkładu w Zew Bitwy.

26 Doddul 1498 TH

Pogoda była wymarzona jak na schyłek roku. Całą zatoczkę między półwyspem a nabrzeżem zajmowały małe łódki wypełnione gośćmi. Wokół niewielkiej areny, stojącej na palach zanurzonych w dno zatoki, zebrał się kilkutysięczny tłum widzów. Ci, którzy nie przybyli przed świtem, teraz wspinali się na górę cypla. Nad zatoką dryfowała cztery drakkary, amfiteatr wybudowany na zboczach półwyspu, był całkowicie wypełniony. Dwirnach stał z boku, jak większość krasnoludów. Nie tłoczył się wokół drewnianej konstrukcji na której zawieszano kamienne tabliczki z imionami bohaterów jacy mieli się ze sobą zmagać. Na 10 rano zapowiedziano pierwszą turę walk. „I co Karamie?” – zapytał lekko podenerwowany. Kiaur uważnie obserwował z daleka trolla, który stojąc na wielkiej drabinie, zawieszał tabliczki. „Rozpoczynasz piątą odsłonę pierwszej tury. Za przeciwnika masz jakiegoś t’skranga chyba, M’r’st brzmi jego imię. Nie wiem kto zacz i skąd. W ogóle kiepsko się orientuję kto bierze udział. Ja walczę odsłonę wcześniej. W trzeciej walce, przypadł mi orkowy Zbrojmistrz, Mornur. Znasz?” Dwirnach przytaknął. „Wygrasz” – stwierdził spokojnie. „Będzie ciekawie. Wiesz kto zaczyna?” – zagadnął Łowca. „Heh, Asse Kivuallan i jakiś T’rkit V’strimon”…

kampania/przed_turniejem_2.txt · ostatnio zmienione: 2012/06/12 15:40 przez gerion
[unknown link type]Do góry
Magus RPG