Bohaterowie zaczynają działać. 29-12-2006r ostatnia sesja w roku.
26 Ghamil 1498TH
Po niespokojnej nocy, przywitał ich słoneczny poranek. Tego dnia chcieli zrzucić z serc troski i obejrzeć Ogrody w centralnej Urupie. Po skromnym śniadaniu poszli więc z samego ranka, czym prędzej w kierunku centrum. Dwirnach miał w głowie całkiem coś innego niż podziwianie marnych krzaków. Chciał wreszcie wypytać Thystoniusa o co mu chodzi, dlaczego tak doświadcza go w życiu i czemu do tej pory zawsze musiał tracić to, co ukochał najbardziej. Wojownik był pełen determinacji od samego ranka.
Gdy doszli do Ogrodów, przy Świątyni Garlen stał już barwny tłum. Na wysokich schodach z szarego marmuru górował olbrzymi obsydianin a granatowo-czerwonych horklach. Skupiał wokół siebie niewielki tłum różnych Dawców Imion. Nieco z boku stała gromada ludzi i elfów skupiona wokół wysokiego t’skranga w zielono-błękitnej szacie, której prawy nadgarstek obwiązany był, żywą obręczą z trzcin. Wreszcie trzecia gromada, najmniej liczna udawała się do wnętrza świątyni. Rufus zdążył im tylko objaśnić, że obsydianin jest głosicielem Jaspree. To potężny adept Otrovik, kroczący ścieżką Obrońcy Natury. Osiągnął w swej Dyscyplinie IX Krąg, a jego Żywogłaz ponoć znajdował się gdzieś u podnóży Gór Gromu.
T’skrang otoczony przez Dawców Imion to niejaka H'kkori z Domu V’strimon, naczelna głosicielka Garlen i Trubadur VII Kręgu. Rufus tylko w kilku słowach scharakteryzował słynną członkinię niallu Miasta Trzcin. Natomiast Dwirnacha zainteresowała ostatnia grupa, skupiona wokół głosicieli Thystoniusa. Popędził po stromych schodach za nimi, nie czekając na parę przyjaciół.
Frontowe sklepienie świątynie wsparte było na potężnych filarach. Styl budowli był unikatowy, gdyż Dawcy Imion wielu ras wspólnie trudzili się nad wzniesieniem murów. Spojrzenie Wojownika powędrowało w długi, prawy korytarz, gdzie zdążali mężczyźni, których gonił. W korytarzu panował półmrok, rzadko rozłożone kryształy świetlne ledwo co rozjaśniały ściany. Pod sklepieniem było praktycznie ciemno. Dwirnach dogonił Dawców Imion i zatrzymał się jak wryty przed wielkim posągiem brodatego mężczyzny. W czterech rękach postaci widniały atrybuty Thystoniusa, a twarz zdradzała mieszane rysy trolla, orka i człowieka. Ciemnowłosy mężczyzna usiadł przed figurą Pasji i cicho szepcząc pod nosem, kołysał się rytmicznie. Inny, wysoki nawet jak na człowieka, w czerwonym, aksamitnym płaszczu i śnieżnobiałej, koronkowej koszuli, stał w milczeniu kontemplując obraz Thystoniusa.
Dwirnach przestał zwracać uwagę na otoczenie. Spojrzał w twarz posągu i wyrzucił z siebie wszystkie wątpliwości i pytania. Jak Pasja mogła uczynić z niego swego wybrańca? Czy wtedy, gdy jego duch, wyrwany mocą śmierci z martwego ciała szybował ku Barsawii? Czy wtedy, gdy nieuchronnie zbliżał się ku morzu roztopionej lawy, by stanąć przed obliczem Trzynastej Pasji? Wtedy jaśniejąca istota z rozmachem wbiła w jego głowę włócznię nakazują mu „Wróć! Krocz moją ścieżką!” Dlaczego za każdym razem, gdy był na rozdrożu musiał tracić najcenniejsze skarby swojego życia?! Gdy wrócił z niebezpiecznej wyprawy w Góry Delaryjskie, utraciła przyjaciółkę P’rk, związaną z nim magią przysięgi krwi, utracił rodzinę i rodziców odizolowanych w Huebri przez Ponury Legion, utracił w końcu wolność. Wywieziony w okowach do odległej Indrisy, wywalczył sobie wolność. Poznał kobietę życia i pojął ją za żonę. I to również utracił zmagając się z Horrorem. Dziś ich odnalazł, po dwudziestu, bez mała, latach. Ale czas straty mu nie wrócił. „Dlaczego Thystoniusie?!” – pytał. „Daj mi pojąć moją ścieżkę, czy zmagając się z cierpieniem i takim losem, sprawiam Ci przyjemność?!” Pociemniało w oczach krasnoluda. Cienie zatańczyły na ścianach, a Dwirnach poczuł jak jakaś Pasja sączy mu w duszę złość, nienawiść i gniew. Ruszył do przodu zaciskając pięści, prosto ku posągowi.
Tizkara położył dłoń na ramieniu swojego mężczyzny. Karam podążył za jej wzorkiem. Elfka widziała lepiej w półmroku i dopiero teraz Vorst spostrzegł, że jego przyjaciel ma kolejny atak wściekłości. Lecz Wojownik zatrzymał się w pół kroku i z ogromnym wysiłkiem parł naprzód. Poczerwieniał na twarzy, a na szyi wystąpiły mu grube powrozy żył. Łowca skupił się i sięgnął magicznymi zmysłami w świat astralny. Powoli w jego umyśle rozjaśniała się szarość astralu. W rozszerzającym się kręgu percepcji ujrzał jaśniejące odbicie krasnoluda i innych zgromadzonych tu adeptów. Za jego plecami stała Tizkara, której astralna postać promieniała złocistym pięknem. Gdy się skoncentrował, zobaczył szereg mglistych tafli które uderzały w jego przyjaciela, materializując się we wnętrzu odbicia posągu. Sam kamienny Thystonius w astralnym świecie jarzył się srebrną poświatą, otoczony wirami magicznej energii. Krasnolud z trudem, centymetr po centymetrze parł do przodu, rozbijając astralne lustra. Karam zaczerpnął karmicznej energii i skierował magię swego talentu na wzorzec Dwirnacha. Zajrzał w głąb jego jaśnistego odbicia, badał kawałek po kawałku, każdy fragment wzorca krasnoluda. W aurze Wojownika dostrzegał zawiłe nici, będące wzorcami talentów, teraz pulsujące uśpioną energią. Symbole umiejętności, jakie miały wpływ na jego losy, splecione z grubym sznurem który jarzył się w miejscu kręgosłupa adepta. Dojrzał również dziwną, ciemną skazę, niczym kropla zakrzepłej krwi, tkwiącą na wysokości czoła krasnoluda. Musiał ponownie zaczerpnąć karmicznej energii, by przybliżyć sobie tak szczegółowy obraz wzorca. Czuł wielkie napięcie i zmęczenie takim badaniem. Skaza była kłębkiem symboli, składającym się z wietrzniackich skrzydełek i rdzewiejących sztyletów i noży. Nim zmęczenie wyrzuciło go z przestrzeni astralnej, Karam odwołał się do pokładów niskiej magii swej Dyscypliny i wolniutko wciągnął powietrze. W drobinach astralnej energii nie wyczuł ani śladu Horrora, czy jego konstrukta, nieco uspokojony wrócił zmysłami do fizycznego świata.
W kwadrans później, zmęczony i oszołomiony Dwirnach siedział na schodach w otoczeniu głosicieli. Ciemnowłosym człowiekiem okazał się Endrowius, Wojownik V Kręgu z Marrek, od 2 lat mieszkający w Urupie i pomagający głowie głosicieli – Jorkawowi Potężnemu. Endrowius nie naruszał pytaniami intymności krasnoluda, starał się tylko go zrozumieć. Był również Wojownikiem, więc pewnie to ułatwiło nawiązanie nici porozumienia z krasnoludem. Eleganckim mężczyzną w czerwonym płaszczu okazał się słynny Darres z Urupy, znany w tej części dorzecza Węża, Fechmistrz VIII Kręgu. On pojmował głosicielstwo w dość odmienny sposób od Endrowiusa, lecz udzielił Dwirnachowi kilku głębokich rad, które trafiły do serca krasnoluda.
Wczesnym popołudniem opuścili świątynię i zeszli do Ogrodów. Karam przybył tu z kilku względów. Po pierwsze pragnął by Tizkara ujrzała dzieło barsawiańskich elfów. Po drugie chciał spojrzeć astralnie na Błękitną Różę z Liandrill, a po trzecie chciał odnaleźć i porozmawiać z Ekkarem Zielone Oko, Łowcą Horrorów, który pracował przy Ogrodach, zatrudniony przez miejski magistrat.
Od Rufusa dowiedział się, że z początkiem miesiąca, do Dzielnicy Przybyszów przywieziono grupę Dawców Imion, których ktoś oskarżał o konszachty z Horrorem. Na 3 dni umieszczono ich w więzieniu, po czym osądzono i ukamienowano na szczycie klifu – płaskowyżu, wznoszącego się nad miastem. Karam, żywotnie zainteresowany wszystkim, co wiązało się z Horrorami i służącymi im istotami, postanowił się temu przyjrzeć bliżej. W samych Ogrodach spotkali kilku Dawców Imion, elfich ogrodników i grupę adeptów. Była to drużyna b’jados nosząca na swych szatach znak drewnianego koła, zapewne symbolu jakiegoś krasnoludzkiego domu handlowego. Adeptów było troje. Młoda dziewczyna z rasy orków, elfi Łucznik i wątły człowiek ubrany w szaty maga. Karam postanowił bliżej przyjrzeć się młodej niewiaście i znów zajrzał w astralny świat. Gdy ujrzał jej odbicie od razu zorientował się, że jest adeptka. Jaśniejące odbicie i ukryty w nim żywy wzorzec, zawsze zdradzały adeptów – magicznych ze swej natury. Z łatwością wniknął zmysłami w głąb jej wzorca, wyłapując symbole talentów zawieszone w aurze dziewczyny. Była nowicjuszem, najwyżej III Kręgu i Karam miał prawie pewność, że kroczyła ścieżką Złodzieja. Długo przebywał razem z P’rk i nie raz miał okazję badać wzorzec wietrzniaczki. Potrafił więc trafnie ocenić, czy badane wzorce talentów należą do Złodzieja, czy też do są tylko podobne w magicznych schematach.
Róża z Liandrill była nie tylko piękna, ale również doskonale strzeżona. Czego nie widać było gołym okiem. Za to w astralnej przestrzeni każdy wyrobiony obserwator dostrzegłby strumienie energii i zaklęcia ochronne wirujące wokół magicznego kwiatu. Jednak Karam był dość zmęczony, by pozwolić sobie szafować karmiczną energią. Uwagę ich przykuł pewien obsydianin, zmierzający ku wyjściu z przeciwnej strony ogrodu. Był wysoki, jak na kamiennego człowieka, a jego skóra błyszczała bielą. Przepasany błękitną szatą, w dłoni niósł sporych rozmiarów lutnię, lub podobny do lutni instrument. Nim zdążyli mu się bliżej przyjrzeć zniknął z ich pola widzenia. Dopiero później Rufus im wyjaśnił, że widzieli Omeyrasa, słynnego Trubadura.
W północnej części ogrodów, otoczone wierzbami i ukryte wśród wysokich cisów, stało domostwo nadzorców Ogrodów i zabudowania gospodarcze. Elfy przychodziły tu codziennie z dzielnicy Liandrill (tak nazwanej na cześć Kaeru z którego wyszli). Natomiast w domu zamieszkiwał obecnie Ksenomanta Jandar, jak również Łowca Horrorów Ekkar i ich służba. Obaj byli na usługach Rady Miejskiej, zatrudnieni by badać przypadki naznaczenia przez Horrory i oskarżeń o konszachty z bestiami z zaświatów. Bliskość Błękitnej Róży była wręcz idealnym rozwiązaniem, kiedy chciano przekonać się o czystości intencji pomówionych Dawców Imion.
W domu nie zastali Jandara, który spędzał popołudnie na dyskusjach z członkami rady, natomiast Ekkar przyjął ich bardzo serdecznie. Był pod wielkim wrażeniem egzotycznej Tizkary i jej VI Kręgu, jak również Karama. Minął wieczór nim oboje opowiedzieli orkowi swoją historię i bardzo skrócone dzieje Ścieżki Łowów. Wychodząc zaprosili jeszcze orka na wspólną kolację do zajazdu, w którym nocowali.
Gdy wrócili, Fatehpal im oznajmił, iż przedpołudnie spędził w therańskiej ambasadzie i zdobył odpowiednie poręczenia. Za dzień-dwa wyruszy w dół Wiji, by za jeziorem Pyros przesiąść się na statki K’tenshinów, w potem polecieć do Powietrznej Przystani. Stamtąd miał nadzieję wrócić szybko do ojczystej Indrisy, dalej służyć Mandalayom. Przyjaciele zasmucili się rychłym pożegnaniem starego elfa, z którym bardzo byli zżyci. Ale rozumieli jego tęsknotę i poczucie obowiązku.
Rufus coraz bardziej przypadał im do gustu. Ten wszędobylski krasnolud był nieocenionym źródłem informacji. Za kilka srebrników w ciągu paru zaledwie godzin, potrafił im dostarczyć sporą porcję plotek i opowieści. Od niego dowiedzieli się co nieco o v’strimońskiej ambasadzie, o pogłoskach krążących wokół nowej pani ambasador Throalu (ponoć lady Reehsa jest córką jakiegoś szlacheckiego rodu z Throalu, niemiłego królowi Varulusowi III, co więcej, lady jest w ciąży, a ojcem dziecka jest ork, wynajęty b’jados jej rodu) i innych nowościach, o których głośno ostatnio na ulicach Urupy. Dwirnach tak zachwycony ich nowym przewodnikiem poprosił go, by odnalazł kogokolwiek, kto pochodził z okolic Tylonów. Bardzo chciał dowiedzieć się, co spotkało jego rodzinną wioskę.
Na kolacji gościli Ekkara. Łowca opowiedział im o swoich czynach. Pokonał kilkanaście konstruktów i Horrora: Plugawca z Mirandell. To właśnie jego zielone oko nosił wprawione w amulet na piersi, stąd przydomek jaki zyskał u mieszkańców Urupy. Karama traktował z wielkim respektem i poprosił później o Rytuał Awansu, gdyż gotów był opuścić szeregi Nowicjuszy i stać się wreszcie Czeladnikiem. Od orka dowiedzieli się, że oskarżonych i skazanych Dawców Imion przywiózł kapitan G’krall. Ekkar nie wiedział dokładnie kto i gdzie ich pojmał, w każdym razie grupa była splugawiona przez Horrora. Tak stwierdził B’sharr, Łowca Horrorów, który był na miejscu i przekazał pojmanych kapitanowi Nieuchwytnego Zębacza. Ekkar był świadkiem próby przy Błękitnej Róży, a naznaczenie potwierdził Ksenomanta Jandar. Zgodnie z kodeksem Urupy, naznaczeni przez Horrora i świadomie oddający mu usługi musieli zostać straceni. Tak też się stało i całą ósemkę ukamienowano. Ekkar zapewniał, że magia Róży z Liandrill nigdy nie zawodzi, a wedle słów B’sharra grupa była kultystami Ristula, mrocznego bytu tkwiącego w otchłaniach Aras Nehem. Karam całą noc myślał nad słowami Ekkara, nad jego prośbą o szkolenie i Rytuał Awansu i nad legendami o Aras Nehem. W duchu powziął już decyzję o sposobie i miejscu awansowania orka na czeladniczy Krąg, musiał tylko doradzić się swej ukochanej. Chciał też bardzo pomóc przyjacielowi w rozwiązaniu spraw z Andaną, Dagnim i znalezieniu śladów informacji o Huberi. Wiedział, że niedługo czeka ich podróż w głąb Barsawii. Ale sam też myślał o rodzinnej osadzie Vorstów, w której nie był dziesięciolecia. I o wszystkich trudnych sprawach, które nie pozwalały mu zasnąć…