Opis wydarzeń z sesji 16 stycznia
Tansiardę opuścili wczesnym rankiem, pierwszego dnia świąt. Wzięli tylko rzeczy najbardziej niezbędne, oczywiście pamiętając o tym, co adeptowi najbardziej potrzebne - o magii. Pogoda była idealna, w Barsawii królowała pora sucha. Przemierzali szlak wiodący południowymi podnóżami Gór Throalskich, na zachód w kierunku doliny Wiji. Szlak przechodził przez niezamieszkane ziemie do jedynego, większego miasta: Ardanyan. W Ardanyan znajdował się most na dopływie Wiji, stamtąd dobrze utrzymana droga wiodła na zachód, na rozstaje, gdzie znajdował się kamień milowy Królestwa Throalu.
Podróżowało im się spokojnie. W ciągu sześciu dni wędrówki minęli tylko jedną karawanę zdążającą do Tansiardy. Ósmego dnia wieczorem natknęli się na grupę druciarzy, którzy wyruszyli z Ardanyan. Spędzili z nimi wspólnie nocleg, opowiadając o swoich przygodach i słuchając wieści ze świata. Wiele nie brakowało, by towarzystwa dotrzymało im kilka czakt, lecz szybko zapadający wieczór przepłoszył te inteligentne ptaki.
Następnego dnia wędrówki, ujrzeli na bezchmurnym niebie parę kołujących sepów. Karam chciał koniecznie to sprawdzić. Zboczyli z traktu na północ. Wspinając się na kamieniste wzgórza i omijając głębokie wąwozy, dotarli na miejsce. W niewielkiej kotlinie leżał ciężko ranny grzmotorożec. Był umierający. Karam musiał dobić cierpiące zwierzę. Grzmotorożec miał na sobie uprząż, najwyraźniej należał do jakiegoś orkowego nomady. Kiaur przez chwilę zastanawiał się, czy nie wyciąć ze zwierzęcia nerek i wątroby, z których mógłby przyrządzić smakowity gulasz, ale nie miał pod ręką przyborów kucharskich i nie chciał się upaprać we krwi zwierzęcia.
Karam użył swej magii, by zobaczyć skąd prowadziły ślady zwierzęcia, szli tropem pół godziny, na ile pozwoliły zapadające ciemności. Potem dali sobie spokój i położyli spać. Noc była niespokojna, do padliny grzmotorożca zbiegło się wiele stworzeń. W końcu jakiś drapieżnik potężnym rykiem oznajmił swoje prawo do mięsa i wielka jasność rozświetliła kotlinę. Adepci się domyślili, że stworzenie potraktowało zwłoki ogniem, lecz nie chcieli po nocy sprawdzać, cóż to za zwierzę ucztuje na grzmotorożcu.
Prawdziwa niespodzianka spotkała ich dwa dni później. Wspinając się na łysy szczyt wzgórza, przez którego środek wiodła dobrze utrzymana droga, już z daleka słyszeli krzyki, nawoływania i odgłosy walki. Szybko dotarli na górę i ujrzeli jak w dole traktu, który zakręcał między dwoma wzgórzami, dookoła trzech wozów krąży tuzin orkowych jeźdźców na grzmotorożcach i koniach. Widać było, że kupcy są w prawdziwej opresji. Jednakże jeden z nich, siedzący na wozie i odpędzający się laską od wyjących dookoła nomadów, dostrzegł naszych bohaterów i zaczął rozpaczliwie wołać o pomoc.
Nim adepci zdążyli zareagować, sześciu najodważniejszych napastników, popędziło swoje potężne wierzchowce pod górę, by wystraszyć ewentualnych pomocników. Orkowie nie zdawali sobie sprawy, że mają do czynienia z adeptami - czeladnikami….
Gdy pierwszy z grzmotorożców był w odległości 20 kroków od wyczekujących adeptów, Sivarius rzucił zaklęcie gołoledzi. W to gorące popołudnie, droga wiodąca na szczyt wzgórza gwałtownie się ochłodziła, parując pokryła się lodem w ciągu kilku chwil. Nogi zwierząt rozjechały się na boki, a orkowie czynili wszystko, by utrzymać się w siodle. Gdy na najbliższego nomadę, z góry spadł Dwirnach rozrąbując mu hełm i czaszkę, a drugi spadł pod kopyta zamroczony zaklęciem Sivariusa, orkowie wiedzieli już, że popełnili straszliwy błąd, nie rozpoznając przeciwnika. Rzucili hasło do odwrotu, lecz był na to zdecydowanie za późno. Zwierzęta oszalały na śliskim wzgórzu. Wkrótce dwóch z orków leżało martwych, tratowanych przez swe własne wierzchowce. Napastnicy w dole spostrzegli pogrom jaki w ciągu kilku sekund nastąpił na wzgórzu i wyjąc wściekle uciekli na południe, w step.
Nim doszli do połowy stoku, pędził ku nim tłumek krasnoludów z karawany, na którego czele podskakiwał krępy handlarz, trzęsąc brzuchem i kitką jenota na swojej czapce. „Dagni! Niech mnie! Co za spotkanie i to w takiej chwili!” - krzyczał biegnąc do Dwirnacha. Wkrótce wszystko miało się wyjaśnić.
Kupcem był niejaki Fergas Kular, a Dwirnacha pomylił z synem przez wzajemne podobieństwo obu. Prowadził on karawanę z Tansiardy, wiózł egzotyczne drewno z Indrisy i przyprawy do Ardanyan. Lecz Dwirnacha najbardziej interesowało skąd znał jego syna i co się z Dagnim działo.
Fergas opowiedział im historię.
Ostatni raz z Dagnim widział się w połowie grudnia zeszłego roku. Dagni pracował u niego przez cały listopad, chroniąc jego karawany zdążające do Throalu i z powrotem. Potem zniknął na dwa tygodnie, spędzając czas ze swoim towarzyszem z Urupy niejakim Xavierem. Przez tydzień pili ostro w tawernie Pod Czerwonym Krukiem. Gdy Fergas chciał go zatrudnić ponownie, Dagni odmówił, tłumacząc się jakąś robotą dla Khalosa Morgonda, ponoć chodziło o wydębienie jakiegoś długu, ale Fergas szczegółów nie znał.
Wieczór spędzili na szlaku. Przy ognisku otoczyli ich adepci - nowicjusze. Jeden z nich, Anastazy, młody Wojownik z Ardanyan, chciał nawet, żeby Dwirnach był jego mentorem, lecz zrezygnował, gdy dowiedział się że krasnolud jest na VII Kręgu, nie było go po prostu stać.
8 lipca 1499 TH
Późnym popołudniem dotarli do Ardanyan. Znali z opowieści Fergasa historię miasta. Miasto powstało na miejscu przedpogromowej kaplicy głosicieli. Przy przeprawie rzeki powstało niewielkie obozowisko, gdzie najczęściej zatrzymywali się podróżni. Obozowisko zamieniło się w niewielką osadę, która przyciągnęła zainteresowanie orków. Czaszkowe Wilki spustoszyły i wycięły w pień mieszkańców osady. Wtedy to czworo adeptów, elfów z pobliskiego lasu, odbudowało osadę i otoczyło ją opieką. Miasto nazwano Ardanyan, na cześć głosiciela, który żył tutaj przed pogromem.
Wielokrotnie atakowało je plemię Czaszkowych Wilków. W końcu Argethiel, jeden z Założycieli, zapłacił Mistrzom Żywiołów, i ci w kilka nocy znieśli magiczne mury wokół niewielkiej osady. W ataku na osadę plemię Czaszkowego Wilki poniosło straszną klęskę. Osadnikom pomogły żywiołaki ziemi, przywołane przez magów, a sam Argethiel zabił z ognistego działa, wodza Czaszkowych Wilków, Ghatza Krwawookiego. Odtąd Ardanyan zyskało opinię silnego miasta i pewnego schronienia dla wędrowców i kupców.
Nasi bohaterowie przekroczywszy Wschodnią Bramę, podziwiali bogate ulice Ardanyan, zmierzając na zachód, do tawerny Pod Czerwonym Krukiem. Tawernę prowadził H'chal'Tssan, miejscowy t'skrang. Przy wejściu spotkali okropnie śmierdzącego t'skranga, który z wyzywającym spojrzeniem, odprowadzał każdego gościa lokalu. Dopiero potem się dowiedzieli, że jest to szef ochrony, niejaki Sant'Zabura, ponury t'skrang wojownik.
Właściciel lokalu nie dal po sobie znać, że widzi podobieństwo między Dwirnachem i byłym gościem swoich pokoi. Dopiero spora łapówka od Karama rozwiązała mu język. Opowiedział adeptom historię:
Dagni istotnie był tu jakiś czas. H'chal'Tssan sprawdził dokładnie księgi gości. Dokładnie 12 listopada Dagni zawitał do tawerny. Pomieszkiwał od czasu do czasu, pracując przy karawanach. Potem 17 grudnia odwiedził go przyjaciel z Urupy, Xavier Riguldi. Dagni wmieszał się w jakieś sprawy Khalosa Morgonda, i miał wyruszyć do Wielkiego Targu. Ostatni raz H'chal widział krasnoluda 25 grudnia. Dagni zostawił swoje osobiste rzeczy i broń (jednak t'skrang odmówił wydania tych rzeczy Dwirnachowi, mimo wyraźnego podobieństwa). Co dalej działo się z krasnoludem - tego właściciel tawerny już nie wiedział. Poradził im udać się na Rynek, do Khalosa Morgonda.
Sivarius zapłacił 3 srebrniki za nocleg w pięciosobowej izbie, którą całą wynajęli.
Wieczorem udali się do centrum miasta by odwiedzić Khalosa Morgonda. Krasnolud zamykał już sklep. Miał na półkach wiele dziwacznych i egzotycznych przedmiotów. Gdy przywołał go służący był nieco zaskoczony podobieństwem Dwirnacha. Jednakże mocno się wystraszył natarczywości adeptów. Spanikowany dał tajemny sygnał swoim ludziom, dwóch ochroniarzy stało gotowych do walki, służący wyciągnął kuszę ze skrzyni, a sprzątacz zaalarmował Strażników z Trzeciej Kompanii.
Widząc co się dzieje, adepci zmienili ton. Dwirnach łagodnie tłumaczył swoje motywy i dalej wypytywał o syna. Khalos widząc, że nic mu nie grozi ze strony obcych, podzielił się swoją wiedzą. Otóż Grankar Eisengisser, krasnolud i właściciel sklepu z Dolnego Miasta, został publicznie pojmany i oskarżony o handel Dawcami Imion. Wraz z nim schwytano dziewięciu innych łowców niewolników. Khalos co prawda powątpiewał w winę krasnoluda, no ale byli świadkowie jego przestępstw. Grankar winien był Khalosowi 1500 srebrników i wystawił weksel na okaziciela. Khalos miał bardzo złe stosunki z Radą Miasta, w której było czworo Założycieli. Bał się iść po swoje osobiscie, gdyż mógłby zostać obwiniony o konszachty z łowcą niewolników. Poprosił więc Dagniego, o którym miał bardzo dobrą opinię o pomoc. Wypisał weksel na Dagniego Martella, i poprosił by ten udał się do Ratusza po pieniądze. Niestety, cały majątek Grankara został sprzedany i przepadł na rzecz miasta. Dagni został odesłany z kwitkiem. Poinformowano go, że może ubiegać się o zwrot kwoty od najbliższej rodziny Grankara, jednakże Dagni nie wiedział, gdzie jej szukać.
Gdy wrócił do Khalosa z tą informacją, kupiec mocno się zasmucił. Tym bardziej, że nikt nie mógł się widzieć z więźniem. Dagni jednak zobowiązał się odzyskać pieniądze Khalosa. Po raz ostatni Khalos widział młodego krasnoluda 20 grudnia 1498 TH, od tego czasu nie miał od niego żadnych informacji, a upłynęło ponad pół roku. Khalos im powiedział, że dom krasnoluda znajduje się na ulicy Bławatnej 6.
Po wizycie u Khalosa,odwiedzili ekskluzywny lokal, Gospodę Pod Spragnionym Smokiem. Jej właścicielem był jeden z Założycieli, Errin. Wewnątrz gospody panowała straszna nuda ich zdaniem. Errin podszedł do nich na chwilę i zabawił rozmową. Zamówili drogą brandy i wino dla Sivariusa. Zauważyli, że w gospodzie jest tablica na której kupcy ogłaszali nabór do swych karawan. Zapewne Errin był pośrednikiem. Byli zresztą świadkami, jak zaczepił go adept, który chciał się nająć do dobrych kupców.
Spędzili tam dobre pół godziny. Po wyjściu z lokalu, Kiaur spostrzegł chwiejącą się postać przy ścianie gospody. Podszedł do nieznanego człowieka i zobaczył, jak ten pada na ziemię. Miał złamaną szczęke i zmasakrowany nos. Wplątali się w tarapaty, gdy docucony mężczyzna zaczął krzyczeć, że go okradli. Zbiegła się straż i dopiero wyjaśnienia lokajów z gospody uchroniły bohaterów przed kłopotami.
Późno wrócili do swego pokoju Pod Czerwonym Krukiem. Sivarius wyglądając przez okno dostrzegł postać schodzącą po linie na drewniane molo. Człowiek uśmiechnął się do maga, pomachał mu dłonią i znikł w ciemnościach. Czarodziej od razu podszedł do drzwi sąsiedniego pokoju, z którego to okna uciekał mężczyzna. Nikt nie odpowiadał na jego pukanie, a drzwi były zamknięte. Wrócił i zbadał astralnie sąsiednie pomieszczenie, dostrzegając odbicie astralne śpiącej kobiety. Przed zaśnięciem zamknęli porządnie drzwi i okna.