Wizyta w Domu Trzcin

Sesja rozgrywana 29 lipca 2007. Bohaterowie lądują w na Wyspie Trzcin, poszukując swej przyjaciółki P'rk.

08 Riag 1498 TH

Przybyli na pokładzie Szponu Kygrena do południowych nabrzeży Wysypy. Zacumowali szczęśliwym trafem wprost pod oknami Czerwonego Grzebienia. Część załogi zeszła na wyspę, Jorge pozostał na pokładzie chcąc mieć oko na towary, a Karam doglądał towaru w kajucie.

Na drewnianym pomoście kręciło się wielu t'skrangów, kilku zbrojnych sprawdzało papiery przewozowe, inni liczyli kargo. Dwirnach nie zdążył jeszcze zejść dobre z trapu, a już potrącił go młody t'skrang wręczając rulon pergaminu. Na broszurze wypisano w sperethielu, po throalsku i w starym piśmie t'skrangów ostrzeżenie przed spożywaniem posiłków Pod Złotym Półksiężycem, poparte wypowiedziami anonimowych gości… Nieco zdezorietnowani bohaterowie udali się trzcinowym pomostem do Czerwonego Grzebienia. Wewnątrz lokalu, którego ściany wypleciono z zielonej wikliny siedziało sporo gości, w większości t'skrangów, choć jeden stolik zajmowała czwórka wietrzniaków. To właśnie tutaj, rok temu Likard spotkał P'rk towarzysząc swemu kompanowi, Klerkoniusowi. Złodziej spotkał się z P'rk chcąc ją prosić o Rytuał Awansu, jednak wietrzniaczka odrzuciła tę prośbę. Likard nie był wtajemniczony w szczegóły i nic więcej powiedzieć nie umiał.

Pod Czerwonym Grzebieniem spróbowali nalewki T'shtar, którą właścicielka robiła wedle własnej receptury. Smakowała im bardzo, a fakt, że efektem ubocznym był niebieski język, ubawił ich bardzo. Niestety, T'shtar nie pamiętała małej wietrzniaczki i odesłała ich do Długiego Gaju, gdzie swą osadę miały wietrzniaki Almarra.

Zostawiając Likarda na pokładzie, Dwirnach, Tizkara i Karam poszukali małego promu, który obwiózł by ich po mieście. W międzyczasie przekąsili pikantną zupę z raków, jaką sprzedawał stary obwoźnik, zaopatrujący południowe kąpielisko, a potem wsiedli na tratwę K'marro. T'skrang był bardzo uprzejmym i rozmownym osobnikiem. Pochodził z niall na południe od jeziora Ban i od lat pracował w Domu Trzcin jako przewoźnik.

Opowiedział im historię niejakiego Maleusa, wielkiego Wojownika, który wrócił bogaty z Parlainth i zapłacił mu 3 sztuki złota za kurs po centralnym kanale. Polecił adeptom Pieśń Rzeki jako miejsce odwiedzane przez znanych adeptów, odwiedzających Dom V'strimon. W rozmowie okazało się, że w Przyczółku mieszka odległa krewna K'marro, niejaka Vardeghul. Stara ciotka ponoć nieźle prosperuje od jakiegoś czasu i prowadzi tam całkiem intratny interes.

Pieśń Rzeki był odmiennym lokalem, od Czerwonego Grzebienia. Czteropiętrowa, postawiona z drewna, i jasno oświetlona lampionami. Dostępu broniło trzech tęgich trolli, a przed wejściem kłębił się tłum gości. Strażnicy wpuszczali tylko wybranych Dawców Imion (jak się okazało wszyscy byli adeptami) i Dwrinach miał wrażenie, że na końcu wpuszczono tylko Czeladników, odmawiając wstępu mniej znanym bohaterom. Dolna sala była przestronna i wypełniona tańczącymi gośćmi. Środek zajmowała trupa pięciorga t'skrangów, grająca na lutniach, harfach i niewielkich bębnach. Nad nimi krązyła grupa wietrzniaków, oswietlając tańczących raz po raz barwnymi strumieniami świateł, rzucanych przez magiczne kryształy. Czym prędzej więc bohaterowie weszli na piętro, usiłując napić się w spokoju i porozmawiać z obsługą.

Verena, ludzka kelnerka, umówiła ich z R'lletem znanym Trubadurem, który występował na dole. Dwirnach chciał poruszyć z nim kwestie rozgłoszenia wieści o turnieju, jaki głosiciele Thystoniusa chcieli zorganizować na przełomie roku. T'skrang bardzo się tym zainteresował i zażyczył sobie wyłączności obsługi turnieju. To zbiło z tropu Wojownika, bo nie sądził, że turniej wymaga aż takiej pracy organizacyjnej. A koszt 3000 sztuk srebra (po długich targach) za obsługę wydał mu się niebotyczną sumą.

Ale R'llet miał rację. W tym samym czasie miała się odbyć Wielka Gra w Travarze, a turniej wymagał naprawdę sporych nakładów i dobrego zorganizowania. Dwirnach czuł się niepocieszony. Nie tak wszystko sobie wyobrażał. Nie znaleźli tu również informacji o P'rk, opuścili więc lokal późnym wieczorem.

Popłynęli dalej z K'marro w stronę Wieży Drewna. Niestety, o tak później porze, drzwi Kolegium Pnącza były już zamknięte. Ale Dwirnach obiecał sobie wstać skoro świt i złapać rektor Kolegium o poranku, przy Wieży Wody, podczas porannych obchodów i doglądań Wież Żywiołów. Za radą T'shtar udali się potem do Długiego Gaju. Nie zdążyli dobrze wejść na drogę, kiedy obskoczyła ich mała wietrzniaczka z płonącym mieczem, ubrana w dość frywolne tiule. Tu również nie znaleźli P'rk

Mała strażniczka odesłała ich jednak, do Złotego Półksiężyca. Sympatyczna tawerna, położona we wschodniej części wyspy, okazała się prawie pusta. Wewnątrz siedziało dwóch podpitych t'skrangów i właścicielka. S'hondla od kilku miesięcy narzekała na brak klienteli. Ponoć głównym winowajcą, który jej zaszkodził był ork Nocchur, właściciel Pod Uśmiechniętym Krojenem. Właścicielka nie wiedziała, dlaczego tak postępuje, że rozpuszcza oczerniające plotki. Gdy bohaterowie zapytali o P'rk, ta przyznała, że mała Złodziejka gościła u niej rok temu, ale nic więcej zdradzić nie chciała. Chyba, że adepci pomogli by jej zapełnić lokal i pozbyć się natrętnego konkurenta…

Ani Dwirnach, ani Karam długo się nie zastanawiali.

***

W tym czasie, Likard spokojnie zajmował się obszywaniem nowego płaszcza. Nie słyszał delikatnego szumu za oknem. Mrok kajuty rozświetlał kryształ Karama, postawiony na stole. Likard kończył właśnie obrębiać lamówkę płaszcza, gdy coś z głośnym trzaskiem rozbiło w drobny mak, kryształową szybę bulaju zamocowanego w drzwiach.

W ułamek sekundy później, wystrzelone z ogromną siłą kolcobomby uderzyły o ścianę za głową Iluzjonisty i eksplodowały. Siła podmuchu cisnęła Likarda na drzwi, dziesiątki stalowych kolców tkwiły w jego ciele, które pozbawione przytomności ,spłynęło na drewniane deski kajuty. Przebywający na kapitańskim mostku K'orri, ledwo ustał, gdy podłoga pod nim się zatrzęsła. Uświadomił sobie, że coś złego dzieje się z jego statkiem. Spojrzał na pokład: od strony dziobowej nadbudówki biegła już Kela, a z luku wystawała kudłata głowa Mohraga. T'skrang odbił się ogonem od pokładu i wystrzelił w górę. W locie dobył szeroką szablę, lecz mrok na pokładzie utrudniał mu orientację. „Skopię tyłek tego orka…myśli, że wszyscy widzą tak jak on..” - myślał spadając na drewniany pomost.

K'orri głośno krzyknął na alarm, ale świst strzałki zdławił jego głos. Złapał się za krtań i z trudem wyszarpnął pierzasty grot, poczuł jednak pieczenie, trucizna przeniknęła do krwi. Zamglonym wzrokiem dostrzegł trzy małe postacie, które z prędkością błyskawicy wystrzeliły przez zniszczony bulaj kajuty. Ciął z precyzją powietrze, i jeden z wietrzniaków zawył przeciągle, zostawiając na pokładzie szeroką smugę krwi i lewą stopę. Po chwili cała trójka znikła nad taflą jeziora, ścigana spóźnionym ognistym pociskiem, jaki pędził za nimi rzucony magią Monko.

Roztrzęsiony i blady Jorge wypadł z sąsiedniej kajuty, ledwo co nie strącając K'orriego na pokład. „Moje towary!!” - darł się wniebogłosy, ogłuszony hukiem kolcobomb. Z otwartych drzwi kajuty dobiegały krzyki towarzyszącej mu Mili i Farri. „Łapcie ich, rabusiów chędożonych ! Gdzie moi adepci! Gdzie te ciołki się włóczą!” - krzyczał rozwścieczony. Nie musiał zaglądać do kajuty by wiedzieć z jakiego powodu to całe zamieszanie. Co tam magiczne miecze, wątkowe sztylety, czy skawiańska biżuteria. Jedna ze skrzyń zawierała prawdziwy artefakt, legendarny przedmiot, za który Jorge zastawił połowę swego majątku. W Tansiardzie czekał na niego emisariusz z Throalu i kilku mędrców z Komnaty Rejestrów, by potwierdzić autentyczność Maski… Stary krasnolud z trudem łapał powietrze, po chwili osunął się na ścianę, podtrzymywany przez T'reota. Po dłuższej chwili kolejny z t'skrangów przykląkł przy ciele Likarda. Zbadał słabnący puls i delikatnie obrócił na plecy nieprzytomnego i ciężko poranionego Iluzjonistę. Zbliżała się północ…