Niefortunne odkrycie

14 grudnia 2018. Ostatnia sesja w roku. Dziewiąty raz się spotkaliśmy. To mniej więcej tak samo jak w roku poprzednim. ZOstaje mi życzyć sobie częstszych sesji w nadchodzącym 2019. A było jak zwykle fajnie. Nowe tereny, malownicze trollowe miasto. Nocny rajd Krwawej Wiedzy i Dhali, który został bohaterem dnia…

2 Ghamil (czerwiec) 1508 TH, przeprawa przez rzekę Liaj

Mieli za sobą długa drogę, wiele mil przebytych powietrzem, nad szeroką, zółtozieloną połacią stepów rozciągniętych od północnych krańców Tylonów po południowe wzgórza Lśniących Szczytów. Nie zbliżali się do krawędzi dżungli Liaj. Mogłoby to się źle dla nich skończyć, mimo faktu, że chmuroptak Kiro był prawdziwym gigantem i królem przestworzy. Ominęli wzgórza oddzielające płaskowyż na którym kiedyś rozciągał się starożytny Ustrekt. Kierowali się ku przełęczom i znanym przejściom ku ziemiom Landis. Był poranek 2 dnia miesiąca Ghamil, gdy resztę drogi postanowili przebyć pieszo. Zdążali w stronę zielonkawej wstęgi rzeki Liaj, opasującej przedgórze Delaryjskie.

Na stepie można było odczuć chłodny oddech gór. Wiatr od zachodu niósł wilgoć i rześką ochłodę. Za nimi, tumany mgły kłęiły się nad dżunglą Liaj i granatowe chmury niosły w sobie zapowiedź burzy. Akurat przekraczali miejsce całkowicie pozbawione roślinności. Lepkie, beżowe błoto oklejało im buty. Dhali przystanął na chwilę zaciekawiony fenomenem. Spojrzał w przestrzeń astralną i zrozumiał. Ogromną połać, wydartą ze stepu okalały chmury atramentowej czerni. Nie wróżyło to dobrze. Splugawiony astral mógł zwiastować bliską obecność Horrora, albo miejsce w którym bestia dokonała strasznego spustoszenia. Czym prędzej opuścili błotnistą nieckę, i podążyli ku przeprawie.

Trójrzecze leżało na wielkim cyplu u stóp gór Delaryjskich. Otoczone rzekami: Liaj i Delaryjską znajdowało się w idealnym punkcie, by stanowić bezpieczne zaplecze dla kupieckich karawan zdążających na południe Barsawii. Do niego więc zdążała trójka naszych bohaterów. Przeprawa przez rzekę była mocno oblegana. Grupa kilkunastu therańskich legionistów eskortowała 4, wydawałoby się puste wozy. Towarzyszyła im banda odstręczających najemników. Trzydzieści kroków od nich, z rezerwą trzymał się spory podjazd orków. W większości na rączych, długonogich koniach. Rzeka miała tu prawie półtorej mili szerokości i była dość płytka. Niosła sporo pniaków i gałęzi z odcinka biegnącego przez dżunglę, które nie zdołały jeszcze utkwić w jakichś nadbrzeżnych skałach. Legioniści czekali cierpliwie na wielką tratwę promową, mozolnie pchaną przez kilku trolli. Podjazd orków nie miał tyle cierpliwości i wojownicy puścili konie wpław licząc, że zdołają ich przenieść na drugi brzeg.

W kolejce czekała jeszcze spora karawana, biegających jak w ukropie krasnoludów. Gort obserwował ich spod zmrużonych powiek. Podeszli do grubego krasnoluda z obsługi, w przepoconej jace. Ten wskazał im szefa, kupca Volfgira, który ubrany w czerwony kubrak, kolorem twarzy w zasadzie w niczym się nie odróżniał. „Powitać!” - odezwał się Gort, podchodząc z szerokim uśmiechem. Volfgir zmierzył ich badawczo spod krzaczastych brwi. Nasunął głębiej wiśniowy kapelusz na oczy i uprzejmie odpowiedział. „Witam, witam. Waszmość, jak widzę, z Throalu, że tak zapytam czy z któregoś ze znanych mi Domów? I nie obawiacie się tak świecić throalskim ryngrafem na zbroi?” - kiwnął głową w stronę therańskiej karawany. Gort prychnął i się przedstawił. Podobnie jak jego towarzysze. A potem ucięli sobie półgodzinną pogawędkę o polityce i wojnie. Volfgir pochodził z Jerris i był członkiem tamtejszego cechu kupców. Wojna z Therą dla niego była stanem dokonanym. Uważał, że Barsawia w obecnych czasach znajduje się pod okupacją, która zagraża idei wolnego handlu. Narzucenie niewolnictwa przez Theran była zaś jawnym pogwałceniem Wspólnej Deklaracji. Gdy dowiedział się, że Kiro jest głosicielem Garlen, poprosił go o uzdrowienie jednego z kuców, Parszywka, który poważnie się rozchorował i nie był w stanie nieść tyle co reszta jucznych zwierząt. Kiro oceniał, że i tak każdy z kuców jest przeładowany co najmniej dwukrotnie, ale podołał wyzwaniu. Wpierw uspokoił zwierze Błogością, a potem zajął się jego pęcinami. W zamian za usługę, Volfgir podarował im 1,5 litra gorzałki z Jerris, słynnej sosnówki. Nie wspomniał o tym, jak efekt wywiera ten alkohol na wietrzniaki. Dhali wytargował od kupca dwa 10 metrowe zwoje niezwykle lekkiej liny, ponoć wyplatanej przez elfy, z pajęczych włókien. Zapłacił słono, bo równo 50 srebrników za ten ekwipunek, ale ocenił, że było warto. Gort rozpytał jeszcze o dobrego zbrojmistrza, jakiego Volfgir by polecił. Chciał w końcu zatroszczyć się o swoją zbroję i magiczną pawęż. Kupiec polecił mu odwiedzić kuźnię Alfarica Kryształowy Młot.

Mimo, że teraz nadeszła ich kolejka do promu, liczna grupa orkowych nomadów wymusiła pierwszeństwo i wpakowała się przed nimi na prom. Nie spodobało się to zbytnio Dhalemu i Gortowi, ale nie chcieli prowokować awantury. Kiro bacznie obserwował nomadów. Większość wojowników miała posplatane w warkoczyki włosy, powplatane ozdoby z kości i pobielone twarze białą glinką. Dhali próbował nawiązać rozmowę, lecz przywódca go zbył gniewnym: „Nie gadam z ujnortami!”

Nie czekali więc dłużej. Odeszli pół mili i wzbili się na skrzydłach w niebo, przelatując na drugi brzeg rzeki. Wylądowali przy przeprawie i czekali aż orkowie dotrą do brzegu. Chcieli wywrzeć na nich wrażenie. Być może tak się stało, lecz wojownicy ominęli całą trójkę i rozdzielili się na dwie grupy. Jedna pokłusowała na wschód w głęboką dolinę wcinającą się w zachodnie zbocza Lśniących Szczytów.

Od przeprawy do miasta prowadziła dobrze utrzymana, szeroka droga. Trakt po obu stronach otaczały uprawne pola, poprzecinane siecią kanałów nawadniających, korzystających z dobrodziejstw rzeki Liaj. Wędrując, obserwowali grupy robotników ładujących na dwukółki skrzynie pełne dojrzałych oberżyn, złocistych melonów, czerwonych pomidorów i ciemnorudych batatów. Zbliżali się do miejskich murów. Te wyraźnie górowały nad cyplem otoczonym rzekami. Szary granit mocno odcinał się od błękitu nieba i bieli śniegu na szczytach gór Delaryjskich. Mury były wysokie i podzielone jeszcze wyższymi wieżami. Te zaś, zwieńczały balisty i skorpiony na ruchomych platformach. Gort podziwiał kunszt obronny miasta. Pół tysiąca kroków przed bramą, minęli ich pierwsi strażnicy. Wielkie trolle, opancerzone szarymi kolczugami, nosiły jasnożółte opończe, najwyraźniej barwy Trójrzecza.

Przed bramą rozłożono po obu stronach traktu kilkanaście straganów. Większość kupców stanowili ludzie i krasnoludy, choć Dhali dostrzegł również trolle i elfy. Kupujący w większości byli trollami. Trójrzecze było najwyraźniej zdominowane przez tę rasę. Dhali podszedł do straganu na którym w kolorowych stosach piętrzyły się jakieś panierowane kulki. Człowiek krzątający się za ladą, uśmiechnął się i zagadał. „Jaki smak dla was wędrowcy? Prażone szarańcze ze świeżego zbioru. Wczoraj jeszcze żerowały nad brzegami rzeki Szarańczy. Do wyboru, do smaku. Z plackami kukurydzianymi idealne dla wybrednych podniebień!” Dhali zamówił dla każdego po garści słonych, pikantnych i słodkich prażonych owadów. Do placków zamówili zaś sos z młodych pędraków szarańczy.„To jakieś święto, że tu tak tłoczno dziś?” - zapytał Dhali drugiego z braci sprzedających przysmaki. „Koniec tygodnia. Zawsze w ostatni dzień tygodnia targowisko wychodzi przed bramy.” - odparł człowiek. Zagadnęli go o Heferę, podając przybliżony rysopis jego i Aardelei. Ale handlarze nic nie widzieli.

Minęli tłum przed bramą i weszli na spory plac otoczony kilkoma zajazdami, przecięty na pół szerokim traktem, który zapraszał ich w głąb miasta. Budynki były bardzo wysokie, dwu, czasem trójkondygnacyjne. Większość przechodniów stanowiły trolle, toteż nasi bohaterowie czuli się nieco dziwnie, zadzierając wysoko głowy. Minęli Zajazd Trójrzecze, zajazd Pod Dębową Lagą i Sucho i Ciepło. Ciężkie dębowe wrota zachęcająco rozwarte witały wozy i czeladź pod szyldem U Ounda Szerokopalcego. Wmieszali się w tłum. Gort usilowal rozpytać o kuźnię Alfarica. Odesłano ich w głąb miasta do dzielnicy produkcyjnej.

Trafili w końcu na zadymioną, hałaśliwą ulicę. Okolica mocno śmierdziała palonym węglem, ługiem i całym miejskim odorem, jakim mogły przesiąknąć ściany budynków. Weszli w gryzące opary śledząc drewniane szyldy zawieszone bardzo wysoko nad łukami wejściowych sieni. Kiro umiał czytać trollowe runy i aż krzyknął z radości gdy odcyfrował: „Kuźnia Alfarica, najostrzejsze miecze w Trójrzeczu”. Bez wahania wkroczyli do środka.

Alfaric z lubością obserwował jak przed chwilą jeszcze jasnopomarańczowy pręt żelaza przybiera wiśniowy kolor. „Romghlik, nieco cugu, podtrzymaj temperaturę” - polecił jednemu z trójki czeladników. Odłożył szczypcami pręt na gorejące węgle i wyprostował obolałe plecy. Jasna plama uchylonych drzwi wpuściła nieco światła do kuźni. Mała barczysta postać krasnoluda stała w przejściu i coś do niego mówiła. Łoskot młotów całkowicie zagłuszył jego słowa. Alfaric cofnął się o krok, podszedł do ściany, wziął skórzany fartuch i przywdział na siebie. Honor rasy doznałby uszczerbku, gdyby obcy oglądali go dłużej nieodzianego. Obmył ręce, by oczyścić się z pracy z żelazem i podszedł do gości. Za krasnoludem, który wyglądał na rasowego rębajłę, stał szczupły jasnowłosy człowiek. Obładowany niczym orkowy tragarz, dźwigał ciężki plecak, dwie sakwy, wielki miecz na plecach i ciężką tarczę piechoty. Porządna, skórzana zbroja wybarwiana na szarą zieleń i naszyte, czarne wzmocnienia nitowane bardzo zacnie. Alfaric wyczuwał nosem magię. „A więc adepci” - mruknął do siebie. Nad par wędrowców irytująco machał skrzydłami maleńki wietrzniak. Oliwkowa cera, błyszczące zawadiacko oczy i czub długich włosów, jasnych z pasmami zieleni i bardziej odważnych kolorów. Alfaric szybko dostrzegł błysk kryształowych oczek kolczugi, jaką nosił latający gość. „Sprytne” - pomyślał - „chowa kolczugę pod kubrakiem, a więc robota musi być istotnie doskonała i na rzyć Upandala, magiczna. Jedna z tych lśniących kolczug jakie wyrabia mały ludek…Cóż czegoż oni chcą tutaj w Trójrzeczu” - pomyślał i przybrał jedną ze swych odstraszających min w stylu„jestem wielki mistrzem łachudry” jakich miał kilka w zanadrzu.

„Witaj” - śpiewnie, po throalsku odezwał się człowiek. „Jak idą interesy? Mniemam że dobrze, słyszeliśmy, że macie tu najlepszą kuźnię w Trójrzeczu”. ALfaric spiął się w sobie. Nie przedstawili się, to ujma na honorze trolla gadać z bezimiennym. Westchnął pod nosem na głupotę przybyszy i odparł: „Nie gadam z nieznajomymi”, po czym odwrócił się na pięcie. Pół sekundy później już znał imiona wszystkich. Krasnal zwał się Gortem i był jednym z throalskiej szlachty. Chciał naprawić styrany pancerz i powyginaną pawęż, przecudnej, archaicznej roboty. Alfaric mu uświadomił, że taki przedmiot naprawi się samoistnie tylko trzeba poczekać. Zaproponował cenę 200 srebrników za dobrą zbroję kółkową i gdy throalczyk się zgodził, zaprosił go na wzięcie miary, a resztę zuchów odprawił. Na odchodne polecił im zajazd u Ounda Szerokopalcego…

Dhali i Kiro wracali na plac bramny podziwiając ulice, strome dachy pokryte szarym łupkiem, wieżyczki z kuszami i kolczaste osłony dachowych gzymsów. Postanowili skorzystać z rady i wejść do Ounda. Już od drzwi, potężny trollowy ochroniarz skierował ich na lewą, niższą stronę sali gdzie stoły i krzesła były mniejsze, bardziej odpowiednie dla nie-trolli. Stoliki zajęte były praktycznie wszystkie. Trójka elfów i kilkoro ludzi zajmowało centrum sali. Przy kominku, trzech zakapturzonych krasnoludow suszyło swoje płaszcze. Nim dokonali wyboru drogę zastąpiła im wysoka, dobrze zbudowana trollica. „Argmunda, do usług” - roześmiała się umalowanymi ustami. „Polecam specjalność kuchni, gulasz rybny, żeberka baranie i pikantne kiełbasy. Dwa razy?” - zapytała zalotnie patrząc z góry na zmieszanego Dhalego. Kiro pokiwał z zapałem głową. „I dwa piwa” - dodał zadowolony. Podeszli do stolika krasnoludów.

Byli zaskoczeni, gdy jednym z gości okazał się ich dawny znajomy, kapitan Stetgarth Neumani, którego poznali na pokładzie Chwały Throalu podczas nieszczęsnej wyprawy na Triumfa i klęski na Polach Prajjora. Wraz z nim przy stole siedzieli kapral Drokki Toversen i kapral Hurgin Olthen z domu Ylvaz. Wkrótce Argmunda przyniosła im wieczerzę i dwa wielkie, dwó i półlitrowe kufle gęstego piwa. Kiro był zachwycony. Śmiało mógłby wejść do kufla i się w nim wykąpać. Gort dołączył do nich godzinę później.

Uścisnęli się ze Stetgarthem, stary weteran był w końcu krewniakiem Gorta. Długo rozmawiali. „Jestem to z drużyną 80 kawalerzystów. Specjalna misja, rozumiesz. Usiłujemy atakować z zasadzi therańskie karawany, ale w walnym starciu nie mamy szans. Jeśli coś przyleci z powietrzną odsieczą, wtedy by nas zgnietli. ALe rozkaz to rozkaz. Wiesz Gorcie..” - westchnął. „Macie sprawiać wrażenie, że Throal nie dał sie pokonać i sięga aż tak daleko tutaj?” - mruknął pytająco Wojownik. „W samej rzeczy. Ja zostałem odwołany do służby jakiś czas temu. Mi raczej wnuki bawić niż zadek tłuc w polu, ale coż począć. Zmęczony jestem Gorcie, a szanse mamy mizerne. Co więcej orkowi nomadzi mocno się rozbrykali i czują w okolicy jak u siebie w domu. Coś wisi w powietrzu mówię ci. Weź proszę te listy do Throalu. Zapewne prędzej tam będziesz niż ja. Choć nie liczę że wrócę, to raczej misja bez powrotu a nasz oddział - co tu dużo mówić - skazany jest na stratę. To jest mój testament, odnieś go proszę do mojej rodziny w korytarzach Upandala. A to są listy do Oka Throalu. Ten zaś, z moją pieczęcią do króla Nedena. W jego ręce.” - kapitan spojrzał Gortowi w oczy. Wojownik widział takie spojrzenia nie raz. Wiedział, że Stetgart nie zamierza już wracać do domu. W głębi serca pożegnał się z najbliższymi. Wzruszenie ścisnęło mu gardło.

„A my jesteśmy na misji. Szukamy therańskiego maga. Jednego z potężnych Pasterzy Niebios. Napsuł sporo w centralnej Barsawii i ciągniemy jego tropem jak psy gończe. Nie widzieliście może kogo podobnego?” - Dhali opisał kapitanowi wygląd Hefery i jego towarzyszki. O dziwo, wczoraj, pół dnia drogi przed Trójrzeczem mijali wielką dreweki z charakterystycznym pomarańczowym żaglem. Przepływali blisko, odkrytą tratwą i dostrzegli bogato ubranego człowieka, który w niedbałej pozie lustrował brzeg rzeki. Towarzyszyło mu kilku zbrojnych i ciemnowłosa, ładna kobieta, chyba elfiego pochodzenia. Ta wieść mocno ich uradowała. Postanowili się wyspać i ruszyć w pościg z samego świtu.

Koło 8 po południu zajęli wynajętą komnatę. Wielkie łoża trollowych rozmiarów zachęcały do wypoczynku. Dhali spojrzał jeszcze na ulicę przez szerokie okno, z wysokości drugiego pietra i sięgnął do sakwy. „A co my tu mamy?” - uśmiechął się głupawo do Kiro. „Sosnówczeka z Jerris. A dalejże posmakować kunsztu krasnoludzkich gorzelników, Gorcie!” Throalczyka nikt namaiwać nie musiał. Nikt też nie ostrzegł Kiro, że sosnówka ma zabójczy efekt na wietrzniaki. Po trzech kieliszkach zwalił się nieprzytomny i głośno zachrapał. Ułozyli go więc na górze piętrowego łoża i sami wypili resztę. Mocna była i aromatyczna. Gort, nawykły do mocnych trunków czuł tylko przyjemne ciepło, wypełniające go od stóp do głów. Dhalemu za to trochę kręciło się w głowie. Nawet nie wiedzieli jak obaj zasnęli.

3 Ghamil (czerwiec) 1508 TH, pokój w zajeździe Ounda Szerokopalcego

Obudził ich potworny huk i jakiś potwór wdzierający się przez dach do pokoju. Za oknem ryczały trąby, krzyczeli mieszkańcy i rozbłyskiwały jęzory pożaru. Potwór otrzepał się z kurzu, głośno ryknął i runął na nich wirując kryształowym toporem. Gort zerwał się na nogi, chwycił dwa styliska swojej broni, którą oparł przy wezgłowiu i nie bacząc na brak stroju, ruszył na przeciw ogromnego trolla. Dhalemu chwilę zajęło dojście do siebie. Wyskoczył w gatkach z łoża, pochwycił miecz i wyszarpnął ostrze. Walka już trwała. Kiro spał jak zabity, radośnie pochrapując do wtóru ciosów topora, który krzesał iskry na gortowej broni. Troll odziany był w poczerniałą kolczugę ze splecionych kryształowych kółek. Długą brodę, splecioną w warkocz sklejała mu czerwona posoka. Gębę i rogi również miał wysmarowane jakimś czerwonym mazidłem, co czyniło jego wygląd dziki i odstraszający. Zawył głośno i runął do przodu roztrącając obu adeptów. Gdy ich mijał, pochwycił pasek plecaka Gorta i sakwy Dhalego i wykonał nadludzki, wielki skok wybijając się na dach przez dziurę, którą wcześniej wyrąbał. Nim ocknęli się z zaskoczenia, ciężkie stopy trolla dudniły po dachu, wywołując małe oberwania zaprawy uszczelniającej dachówki. Złodziej uciekał z ich dobytkiem. Tak przynajmniej myślał Dhali. Jeszcze nieco zamroczony alkoholem, sięgnął po swą magię i wybił się nadnaturalnym skokiem przez dziurę w dachu. Wylądował na gzymsie. Troll własnie wybijał się w powietrze prosto ku burcie nadlatującego nisko drakkara. Dhali widział hełmy i włócznie rogatych wojowników. Do głowy mu przyszedł szalony pomysł….

Jabhagok Rozdarte Ramię stał wsparty plecami o maszt. Kadłub Furii Niebios wręcz ocierał się o dachy tego plugawego miasteczka. Jabhagok głęboko pogardzał nizinnymi trollami. Spoglądał na rosłego towarzysza, przyklejonego do rzeźby skalnego lwa na dziobie. Jagronhed Piorunooki, kapitan Furii ryczał rozkazy do wioślarzy na rufie i wypatrywał syna, Magrija Czerwona Mgła, który jak prawdziwy kera'stol wyskoczył z ostatnim nawrotem, miażdżąc sobą dach jakiegoś domostwa. Ostry zwrot wymusił by Jabhagok wsparł się na kryształowej lasce. Na Furii czuł że żyje. Zbliżał się do schyłku swoich dni, ale każda chwila na pokładzie podzczas rajdu pozwalał mu czuć się tro'o'astia każdym porem skóry. Magrij właśnie wskoczył zręcznie na pokład, krzycząc radośnie i potrząsając dwiema zdobycznymi sakwami. Podszedł do ojca i rzucił mu je do stóp. I Jabhagok zamarł. Za młodym wojownikiem na pokład wskoczyło jakieś półgołe chuchro. Mistrz Żywiołów otwarł szeroko oczy ze zdumienia tak jak i połowa załogi. Jasnowłosy, chudy człowieczek, śmierdział magią na milę. „Czyżby te naziemne robaki wynajęły chorych głupców do obrony?!” - zdumiał się troll, ale musiał przyznać, że kimkolwiek by nie był ten półnagi młodzieniec z mieczem, w sercach łupieżców wzbudził szacunek swoim szaleństwem. Magrij się odwrócił i potrząsnął toporem: „Ga'i maladraw! Ter'vo'an” krzyknął gardłowo i ruszył na Dhalego. Zwiadowca zaś, schylił się zręcznie, podniósł jedną z tarcz kryształowych łupieżców i już miał wyskoczyć z pokładu na najbliższy dach. Jabhagok z głośnym westchnieniem wyrzucił materializujący się wzorzec lodowej włóczni. Cios wręcz zmiótł śmiałka z pokładu i cisnął go jak szmacianą lalkę na jeden z dachów nad którym przelatywali.

Rankiem Gort ledwo dobudził Kiro. Ich towarzysz pół żywy dowlókł sie do karczmy, wejść jednak już nie mógł o własnych siłach. Złamana noga, połamane żebry i zwichnięty nadgarstek, zawyrokował Kiro. Poza tym troll ukradł im ważne zapasy, w tym sporo leczących eliksirów. Gort musiał więc pójść na miasto poszukać zapasów. Niestety po rajdzie Krwawej Wiedzy zniszczenia były dość duże, a rannych wielu. Ceny medykamentów i eliksirów poszybowały w górę. Za eliksir leczenia musiał zapłacić 60 złotych brazów, co w Throalu byłoby nie do pomyślenia. Cały dzień zmitrężył Kiro na postawieniu Dhalego na nogi, ale magia uczyniła cuda i wieczorem Zwiadowca był zdolny do chodzenia o własnych siłach.

Poszli do ALfrica odebrać zbroję Gorta. Dermul postanowił zostawić zdobyczną tarczę u ALfrica. Troll przyjął ten dar ze zrozumieniem, ale nie było mu lekko przechować symbolu najeźdzców w domu. Postanowił, że jak tylko obcy się oddalą, ukryje go głęboko. W zamian podarował im leczniczy eliksir. Czuł, że wiele niebezpieczeństw jeszcze przed nimi.

5 Ghamil (czerwiec) 1508 TH, gdzieś nad Rzeką Szarańczy

Dopadli ich pół dnia drogi przed Przeprawą Krzywookiego. Sporych rozmiarów łódź dreweki stała na kotwicy dobre 300 metrów od brzegu. Rzeka Szarańczy była w tym miejscu dość bystra, ale też szeroka. Siedzieli w zaroślach odpędzając się od moskitów i naradzali. Dhali przeglądał astralnie łódź. Dostrzegł wiele szczegółów. Astralne odbicie potężnego adepta, i splecione z nim odbicie elfiej dziewczyny. W łożu. Uświadomili sobie, że zostali wywiedzeni w pole. Kobieta, z którą podróżował Hefera nie była Aardeleą. A teraz, najwyraźniej była między nimi bliska relacja. Najprawdopodobniej Hefera podróżował z elfką już od samej Księżycowej Włóczni. Był już bardzo blisko Powietrznej Przystani. Z Przeprawy do Jerucz było ponad 150 mil stepem. A z tej therańskiej twierdzy do portu w Ballaize zaledwie 130 mil wygodnym therańskim traktem. Rzeką Płonącego Ognia mogli dotrzeć do Vivane w półtora dnia. Długo debatowali. Postanowili wrócić do Księżycowej Włóczni, być może tam uda im się coś dowiedzieć o losie Aardelei. Dla Gorta jednak therański mag był okazją nie do pominięcia. Czy rozsądek Kiro i wyrachowanie Dhalego przeważą gorącą głowę Gorta?

kampania_2014/niefortunne_odkrycie.txt · ostatnio zmienione: 2018/12/28 20:22 przez gerion
[unknown link type]Do góry
Magus RPG