Na tropach Aardelei

01 czerwiec 2018. Dzień dziecka. Ale nie z tej okazji spotkaliśmy się żeby zagrać. Tym razem musiałem przedwcześnie zakończyć sesje, co spotkało się z protestami i rozczarowaniem graczy. A jednak - dzień dziecka :)

20 Mawag (maj) 1508 TH, karczma Dwa Palce, Wielki Targ

Było naprawdę dość wcześnie. Kiro usadowił się wygodnie przy „swoim” stoliku, okrągłym drewnianym, przeznaczonym dla czterech gości. Kenron zwykł rezerwować to miejsce dla nich, ilekroć przebywali całą kompanią w Wielkim Targu. Kiro usiadł na poduszce ułożonej na wysokim stołku, ewidentnie przeznaczonym dla kogoś o rozmiarach wietrzniaka. Wciągnął zapach chłodnego dymu, jaki otaczał wygaszony o tej porze ogromny kominek, na którym wieczorem kucharz zwykł opiekać mięsiwa. Spojrzał na drzwi, które z rozmachem otworzył Dhali.

Zwiadowca przywitał się z druhem i podszedł do karczmarza czyszczącego gliniany kufel. Kenron go uprzedził: „Liczysz pewnie na sute śniadanie Dhali? I jak zwykle cię nie zawiodę, tym razem - zresztą jak zwykle - poranna jajecznica plus coś dobrego…”

Chwilę później, nim wybiła 7 godzina poranka, zjawił się Gort. Kiro parsknął śmiechem: „A na co ci ten słomkowy kapelusz?” Gort przyłożył palec do ust. „Śledzono mnie. Od samego wyjścia z Throalu, jakiś wietrzniak leciał za mną całą drogę. Dostrzegłem go choć usiłował się ukryć.” - z dumą wypiął pierś. „To na co ci kapelusz?” - ponownie spytał Kiro. „Dla niepoznaki, kupiłem na Królewskim Bazarze, żeby mnie nie rozpoznał. - Wojownik się oburzył na brak rozgarnięcia przyjaciela w kwestiach szpiegowskich.

Kiro pokręcił z niedowierzaniem głową. Opis śledzącego Gorta zbira nie dawał zbyt wielkiego pola do popisu. Ot, wietrzniak jak wietrzniak. Postanowił rozprostować skrzydełka. I odetchnąć chłodnym porannym powietrzem. Drzwi były szeroko otwarte, więc swobodnie wyfrunął. Ulica przed karczmą, wybrukowana szlifowanym granitem, była umyta i wyczyszczona. Teraz pojedynczy dostawcy przemierzali ją w lewo i prawo. Małe dwukółki załadowane po granice możliwości, ciągnęły muły, osiołki, a czasem i sam tragarz ze wspólnikiem. Kiro unosił się 7 łokci nad progiem i obserwował budynki po przeciwległej stronie Alei Świec. „Panie wietrzniaku, może obwarzanka?” - zapytała mała dziewczynka podchodząc bliżej schodów karczmy. Niosła na szelkach ogromną tacę wypełnioną pachnącymi krążkami pieczywa. Kiro na moment się zdekoncentrował. Żadnych szpiegów na dachach nie dojrzał i już miał zamiar wejrzeć w świat astralny, ale zapach obwarzanków skusił go bardziej. „Jasne. Wezmę więcej. Dzięki!” - rzucił wesoło. I wskazał kciukiem za plecy: „A zapłacą ci panowie w środku”. I już miał ponownie spojrzeć na dachy gdy dziewczynka zaczęła krzyczeć: „Złodziej, złodziej, nie chce mi zapłacić, zabrał obwarzanki i ucieka!” Kiro lekko zbaraniał. Na nieszczęście patrol obwiesi Gliniaka znajdował się całkiem blisko.

„Zoba to” - mruknął pod nosem Orgrun. I splunął. „Chodźta, robota czeka” - rzucił swoim orkowym kompanom i podszedł do awanturującej się dziewczynki. „Co jest!” - krzyknął. „Zwiewać chcesz lataczu jeden?! Dzieci okradać ty taka twoja mać!” Brać go kamraci, skrzydlaka chędożonego!”

Dhali właśnie tłumaczył Kenronowi zawiłości polityki Throalu wobec Wielkiego Targu, gdy usłyszeli tumult i krzyki. Potężny huk zagłuszył nagle wszystko. Gort aż wszedł na stołek by wyjrzeć wyżej przez okna. „Jasna cholera!” - zaklął Kenron gdy z wrażenia upuścił kufel, który rozbił się w drobny mak na podłodze. Ściany zadrżały i kilka elementów zawieszonych na belkach pospadało z głośnym trzaskiem. Dhali wytrzeszczył oczy. Ogromna pięść, stworzona z bruku, gruzu i ziemi uformowała się przed schodami karczmy, mniej więcej na środku ulicy. Spowodowało to całkiem niezły rozgardiasz. Na przestrzeni kilku metrów, Aleja Świec była całkowicie zniszczona. Wystraszeni przechodnie i dostawcy całkowicie zablokowali odcinek prowadzący ku Królewskiemu Traktowi. Kilka wózków i taczek zostało całkowicie wywróconych. Część strażników i pół tuzina przechodniów leżała na ziemi, usiłując odpełznąć czym prędzej od ogromnej łapy zaciskającej się na wrzeszczącym w niebogłosy orku. „Skrzydła i nogi z dupy powyrywam pokurczu!” - wrzeszczał gwardzista Gliniaka. „Niech cie tylko dopadne, popamiętasz mnie lataczu!”

Gort mrugnął do Dhalego i zostawiając niedojedzone śniadanie, założyli plecaki, wzięli torby i ruszyli do wyjścia. Dhali zostawił kilka monet Kenronowi, który nadal nie mógł wyjść z szoku. „Kenron, wyrównam wszystkie szkody jak wrócę!” - wrzasnął Kiro i popędził w tłum lecąc nad głowami zdumionych przechodniów. W końcu miał chwilę, wykorzystując zaskoczenie otaczających go Dawców Imion i sięgnął wzrokiem astralnym dookoła. A jakże. W dwóch rynnach wystających z dachu okazałego budynku kompanii handlowej dojrzał astralne odbicia wietrzniackich adeptów. „Hmm” - prychnął, na moment skupiając się na otaczającym go świecie i szukając wzrokiem Gorta i Dhalego, którzy przepychali się przez pokrzykującą tłuszczę. Wskazał w górę palcem - „Widzicie te gargulce, tam siedzą cholery co tropiły Gorta.” Dhali zmarszczył brwi i pchnął lekko przyjaciela. „Spadajmy stąd, za dużo zamieszania dziś narobiliśmy!”. Gort jednak niepomny ostrzeżeń podszedł pod krawędź budynku i zadarł głowę. Już miał coś krzyknąć, gdy maleńka postać wyfrunęła z mosiężnej paszczy gargulca i wypuściła brzęczącą strzałę prosto w ramię krasnoluda. Zaklął szpetnie widząc, jak sekundę później jeden i drugi wietrzniak znikają za kominem budynku kompanii…

Odsapnęli dopiero przed bramą posiadłości Finwisa na ulicy Szewskiej. Bez ceregieli weszli na podwórze, choć Dhalemu wcale się to nie podobało. W domu Finwis przyjął ich gościnnie, jednakże dopytywał się o zamieszanie. Huk i drżenie ziemi dotarło aż tutaj.

Gort czuł działanie trucizny. Oglądał strzałkę, która wbiła mu się głęboko w ramię. Na szczęście Kiro dysponował szeregiem uzdrowicielskich mocy i szybko przywrócił przyjaciela do zdrowia. Bez operacji ramienia jednak się nie obyło, gdyż strzałka zostawiła paskudne odłamki w ranie. Tak czy siak, postanowili czym prędzej wyruszyć z Wielkiego Targu, na magicznych skrzydła rzecz jasna i obrać za cel Ishklamaz, jak kierował ich Rathael.

Wyruszyli znaną już sobie drogą, wzdłuż podnóży gór Throalskich kierując się na północny zachód, ku jezioru Vors. Późnym wieczorem wyladowali na stepie, zakładając niewielki obóz. Nie chcieli ryzykować lotu nocą.

21 Mawag (maj) 1508 TH, karczma Dwa Palce, Wielki Targ

Kenron nie był w stanie dotknąć podłogi nawet czubkami palców. Orgrun trzymał go mocno zaciskając palce na węźle zrobionym z zerwanej zasłony. Guziki kamizeli karczmarza toczyły się po podłosze. „Rozumiesz, czy mam ci to wtłuc pałą do zakutego łba Kenron?” - wysyczał mu do ucha strażnik. „Ten mały pokurcz narobił tu samych szkód. Pan Gliniak jasno i wyraźnie oznajmia, że więcej szkód nie chce. Masz więc się go pozbyć i to natychmiast.” „Ale dałem słowo, i mamy umowę handlową!” - krzyknął człowiek i zaczał się szarpać. Orgrun zdzielił go pięścią aż zadzwoniły zęby. Kenron jęknął i wypluł jednego na podłogę. „W żyć sobie wsadź umowę łachudro! Latacz ma stąd zniknąć. Na dobre. Inaczej twoja buda spłonie, a ty przypadkiem będziesz miał zbyt połamane kulasy, by uciec z pożaru o własnych siłach…” - dodał zjadliwie. „Rozumiesz?!” Kenron skwapliwie pokiwał głową, nim oberwał kolejny raz pięścią. „A szkody, które wyrządził ten mały gnojek policzymy co do miedziaka. He he..pójdą na twój koszt i już twoja w tym głowa, żeby złoto od latacza odzyskać. A jeśli nie zapłacisz, to wiesz co cię czeka…” - Orgrun upuścił karczmarza na podłogę i wymierzył mu solidnego kopniaka na odchodne.

Tego samego dnia, gdzieś na zachód od Gór Throalskich

Kiro kierował się na sterczącą ponad stepową równiną skałę, miejsce gdzie dwa miesiące temu odnalazł piór ogromnego orła. Przeobrażony w ptaka zniżał swój lot, by osiąść w okolicach skał. Gort i Dhali trzymali się mocno pazurów. Mimo szybkości - taka podróż nie była zbyt wygodna. Kiro wpierw usłyszał ryk, a dopiero chwilę potem ujrzał skórzaste skrzydła, długi ogon i wielki, rogaty pysk osadzony na długiej szyi. Zatoczył krąg i zaczął się oddalać. Smokopodobna istota jednak poczuła zew łowów i ruszyła za nimi. Niestety, nie był w stanie zgubić potwora, mimo godzinnej ucieczki w stronę gór. Wiwerna zaczęła się nieubłaganie zbliżać. Z przyjaciółmi, uczepionymi jego stóp, mógł komunikować się tylko w jedną stronę, używając zaklęcia. Podjął więc szybką decyzję. Skierował się na południe, w stronę wzgórz. Spikował nisko i ukrył za wysokim pagórkiem przybierając zwykłą postać. Miał tylko chwilę by objąć towarzyszy zaklęciem maskowania. Wiwerna długo krążyła nad miejscem ich ukrycia, chciwie wciągając zapach łupu. Zniechęciła się dopiero przed wieczorem i odleciała szukając łatwiejszej zdobyczy.

22 Mawag (maj) 1508 TH, Thoral, Ystane, kamienica Dermuli

„Co to jest?” - Fagael wskazał na stos pergaminów. Ra'hna pakowała kolejną sakwę. „Piękny ogień Mera-a-a-arg! A to „Kim Tranko był i kim się stanie”, ten pergamin zaś to „Obietnica Blorka” i wreszcie „Powolny płomień Jrikjrikjrik” - jak na adepta Trubadura doskonale modulowała swój głos, nadając mu wyraz oburzenia, gniewu i groźby. „I dla tych poematów opuszczasz rodzinę?!” - Fagael przygaszony usiadł na fotelu. Kłótnia z żona wyczerpała go do cna. „To nie poematy mój drogi. To wichrzycielskie pisma buntowniczych orków. Ziarna narodu! Narodu - rozumiesz?!”. - R'ahna nie mogła dłużej ukrywać swojej irytacji. „Wiesz dobrze kim jestem i z jakiego rodu się wywodzę, wiedziałeś to od początku, od trzydziestu lat!”. Fagael patrzył smutno w ziemię. „Wiedziałem, prawda. Ale nie przypuszczałem nigdy, że po tylu wspólnych latach, spakujesz się w jedną noc i ot tak sobie odejdziesz!” R'ahna zatrzymała się na moment. „Mężu, ona tam chce odbudować królestwo. Landyjczycy stulecia cierpieli przez okupacje, podoboje i najazdy orków z Kara Fahd. W moich żyłach płynie krew Dermuli. Jestem spadkobierczynią Antexery z Dziewięciu Szmaragdów Landis. Praprababka mojej praprababki oddała swe życie za Landis i królową Zarinę. I nie patrz tak na mnie!” - zaczerpnęła magii i aksamitnym głosem zaczęła uspokojać Fagaela. „Nie dopuszczę, by ponownie Kara Fahd zmieniło się w orkowe królestwo. To jest moje dziedzictwo i twoje mężu również. W jakiejś części. I życz mi szczęścia w tej wyprawie. Twoje błogosławieństwo przyczyni mi więcej łask Mynbruje…”

23 Mawag (maj) 1508 TH, step, na południe od Jeziora Vors.

Szli brodząc wśród wysokich traw. Rankiem opuścili okolice Ishklamaz i zgodnie ze wskazówkami Rathaela kierowali się teraz ku szczytom Gór Tylońskich. Od południa i zachodu zbliżał się pas ciemnogranatowych chmur, przecinanych sporadycznie srebrnymi nitkami. Odgłosów burzy jeszcze nie słyszeli. „Słońce zajdzie za dobrą godzinę” - oznajmił Dhali. „Idziemy dalej, czy rozbijamy obóz tutaj?” - zapytał. „Dalej” - krótko zakomenderował Gort. Nim słońce schowało się za linią burzowych chmur, dostrzegli dymy, wzbijające się z kilku kominów chat ukrytych wśród wysokich traw stepu. Wkrótce usłyszeli ujadanie psów, parkanie koni, porykiwania bydła i stukot kowalskiego młota. Osada musiała mieć strażników, gdyż chwilę później grupa paru mężczyzn wyszła im naprzeciw.

Burza rozszalała się nad Żółtymi Źródłami. Do północy brakowały trzy godziny, kiedy mieszkańcy zebrali się pod dachem największej chaty, by przyjrzeć się obcym, którzy wkupili się w łaski Rhamduca, wodza wioski. Kiro, nie dość że przygotował królewską ucztę dla całej osady, to zaoferował swe usługi głosiciela Garlen i jak zwykle zabawiał dzieciaki. Dhali i Gort byli bardziej czujni. Ich uwagę zwróciły specyficzne pułapki, jakie mieszkańcy rozłożyli dookoła zagrody wioski. Z rozmów i napięcia, jakie panowało w wiosce, domyślili się, że ludność Żółtych Źródeł skonfliktowała się z sąsiednią osadą i obawiają się odwetu. Jednakże Gort stanowczo zakazał mieszać się do konfliktu społeczności. Rhamduc zaprosił ich na noc do swojej chaty i dokładnie opowiedział jak dotrzeć do Hanto. Wyruszyć mieli kolejnego dnia rano.

kampania_2014/na_tropach_aardelei.txt · ostatnio zmienione: 2019/02/21 14:03 przez gerion
[unknown link type]Do góry
Magus RPG