Sesja rozgrywana 31 marca 2004r.
Torkel był zacnym krasnoludem. Przynajmniej wedle wszelkich, throalskich kryteriów. Liczył sobie niecałe 38 lat, dobrze więc pamiętał therańską agresję i wyzwoleńczy zryw Barsawian, który w efekcie odsunął jarzmo zniewolenia na długie lata (tak się przynajmniej Torkelowi zdało). Od lat zajmował się handlem, tak jak jego ojciec i jak zapewne jego potomkowie. Torkel nie tylko powiększał swój majątek, gdzie tylko mógł, głosił zalety wolnego handlu i podkreślał znaczenie średniej klasy dla rozwoju krainy. Być może był idealistą, ale mocno praktycznym, zyski z 3-4 długich wypraw rocznie, pozwalały mu na utrzymanie wielkiej willi w Bethabal i dwóch dobrze zaopatrzonych sklepów w rozwijającym się, Wielkim Targu. Torkel był z siebie dumny, dawał pracę ponad 30 Dawcom Imion i czuł, że jest nad wyraz sprawiedliwy i hojny.
U schyłku pory suchej wracał z Jerris, kierując się w stronę Gór Throalskich, północnym brzegiem Liaj. Spotkanie w osadzie Rindtal z grupą adeptów zmieniło jednak nieco jego plany…
Bisume z niedowierzaniem wpatrywał się swoimi złocistymi oczyma w maleńką wietrzniaczkę. „Więc powiadasz, że możesz mi pomóc, co więcej uczynisz to bezinteresownie wielki obsydianinie i powiedziesz mnie i towarzyszące mi osoby do Manu-chane? Dobrze to pojęłam?” – szczebiotała podekscytowana Pirk. „Chesz poznać maleńka sekrety dawnego królestwa Kara Fahd, a ja wracam do mojego Żywogłazu. Widzę w tobie wielkie pragnienie wiedzy i tryskającą energię życia. Towarzysząc mi w drodze, umilisz mi podróż swymi opowieściami. A Ganash jest jedynym, znanym mi orkiem, który może zaspokoić twoją ciekawość” – zadudnił basem potężny obsydianin.
Od ponad dwóch i pół roku Torkel zatrudniał stałą drużynę pomagającą mu w podróżach i handlowaniu. Wielką estymą darzył Moiraine – adeptkę fechmistrza, pochodzącą z maleńkiej wioski nieopodal Travaru. Ona wraz z krasnoludem Uhlainem – adeptem łucznikiem, stanowili zbrojną ochronę karawany. Krewniak Torkela – Dorvai, siłacz z Throalu, zajmował się ósemką kuców i dbał o sprawny załadunek towarów. Mimo swej małomówności i skromności, Dorvai miał wielkie serce i nieprzeciętną odwagę. Dobrym duchem karawany był młody Shayll – ten krasnoludzki chłopak nie miał sobie równych w gotowaniu. Znał się doskonale na ziołach i zawsze potrafił wyczarować królewski obiad z najprostszych potraw. Od niedawna do Torkela dołączył Bisume. Jakiś czas temu przeszedł Połączenie i teraz podróżował po Barsawii by ubrać wiedzę w doświadczenie. Liczył sobie 168 lat. Od kilkunastu dni, krasnoludowi towarzyszył małomówny człowiek – adept Kiaur, idący ścieżką ksenomancji. Mimo pewnych uprzedzeń, Torkel zawarł z nim umowę, licząc na jego talenty dające mu wgląd w przestrzeń astralną.
To właśnie Bisume namówił Torkela do wyruszenia na południe. Kupiec znał drogę, gdyż od dwóch lat wyprawiał się w okolice Gór Delaryjskich po rudę żelaza i srebrny kruszec. Miał co prawda złe doświadczenia z orkowymi nomadami, lecz teraz propozycja Bisume i Pirk wydała mu się kusząca. Miała dołączyć do niego piątka Dawców Imion w tym czworo adeptów. Postanowił więc zaryzykować…
Przełom miesiąca Sollus i Riag niósł ze sobą wietrzną pogodę. Póki poruszali się równolegle ze wschodnią granicą dżungli Liaj, pogoda była znośna. Mimo duchoty i popołudniowej mżawki step nie był bardzo rozmiękły, po kilkumiesięcznej suszy. Kiedy jednak zbliżyli się bardziej do masywu Delrayjskiego i znaleźli na otwartym stepie, uciążliwy, zachodni wiatr często przyganiał ulewne burze. Wiele razy natykali się na splugawione obszary stepu, pozbawione trawy, pełne za to rdzawego błota, w którym zapadały się koła wozów uniemożliwiając dalszą drogę. Ich podróż znacznie się zwolniła.
Każdy jednak miał co robić, jeśli zaś nie pracował przy karawanie to szukał towarzystwa i opowieści u innego Dawcy Imion. Delvena spróbowała namówić Uhlaina, by przekazał jej wiedzę o kolejnym kręgu wtajemniczenia w dyscyplinę łucznika. Krasnolud zgodził się bez oporów, wypytując wcześniej adeptkę o kilka istotnych dla niego spraw. Gdy się okazało, że dziewczynę szkolił wcześniej Rhox, Uhlain bez wahania postanowił podzielić się wiedzą. Słyszał o Rhoxie w Throalu, w kręgach dworu Varulusa III, czasami padało imię tego ludzkiego kusznika. Uhlain nie wiedział do końca, czy ten szóstokręgowy adept służył samemu królowi, czy innym mocodawcom, ale opowieści o Rhoxie i jego dokonaniach przeciwko Therze były znane. Osobiście krasnolud nie poznał kusznika, ale miał wrażenie, że idzie on morderczą ścieżką snajpera. W głębi ducha postanowił sprawdzić Delvenę i skierować ją na właściwą drogę adepta łucznika…
Dwirnach długimi godzinami dysputował z Torkelem o Throalu i wykładniach praw królestwa. Gryzło go niezrozumienie. Kiedy wspominał wyrzuty Mariki, obwiniającej go o napaść, złodziejstwo i wyrządzanie krzywdy, było mu przykro. Jednocześnie inna część jego duszy rozumiała naturę trolli. Sam nosił klanowe tatuaże Kamiennych Szczęk, sam wiosłował na drakkarze, sam z walącym sercem i zamglonym wzrokiem biegł ku okrętowi, dźwigając na swych plecach worek z łupami. Wiedział więc przynajmniej jaki zew woła trollowych łupieżców. Jak więc prawo Throalu może krzywdzić klan jego przyjaciół z Gór Tylońskich, który raz w roku wyprawiał rytualny rajd? Jak prawo Throalu może nazywać ich rabusiami i równać z Therańskimi łowcami niewolników? Torkel długo i być może nieco zbyt zawile tłumaczył Dwirnachowi punkt widzenia krasnoludów z Throalu. Nie zdołał go przekonać do swoich poglądów, w duszy Dwirnacha idealny obraz królestwa zaczynał mieć coraz więcej rys. Tylko jeden Bisume widział w wojowniku pulsujące błogosławieństwo Thystoniusa, rozumiał Dwirnacha i jego rozterki, sam pochodził przecież z Żywogłazu połączonego duchowo i magicznie z klanem przymierza Skalnego Rogu (Rockhorn). Nie raz przemierzał niebo u boku swego przyjaciela Churika Serce Kryształu, a w zeszłym roku był świadkiem cudownego wydarzenia, jakim były narodziny syna Churika – Cerna Kamiennego Druha (Cern Stonefriend Rockhorn).
Podróż upływała im bez większych przygód, dopiero gdy zbliżyli się do środkowego odcinka rzeki Liaj, graniczącego z podgórzem Delaryjskim, zaczęli obserwować niepokojące ślady. Moiraine zwykle wpatrywała się długo w niebo, szukając jakichkolwiek oznak łupieżczych drakkarów. Na wschodzie mgliście majaczyła linia zielonej puszczy, porastającej starożytny Ustrekt. Nad nią błyszczały w porannym słońcu Lśniące Szczyty… Moiraine obawiała się drakkarów Krwawej Wiedzy, gdyż poruszali się po ziemiach nawiedzanych przez to bezlitosne przymierze.
Którejś nocy Dwirnacha naszło dziwne przeczucie podczas wartowania. Kiedy rankiem rozglądali się w poszukiwaniu śladów, natrafili na wyraźne znaki zostawione przez grupę jeźdźców, dość jednak ostrożną, by podkraść się bliżej do obozującej karawany niż 300 kroków. Od tej pory Torkel zarządził najwyższą ostrożność. Wszyscy byli przekonani, że napaść orkowych nomadów jest kwestią nie tyle dni, co godzin.
Kiaur bardziej skupił się na badaniu astralnej przestrzeni, która miejscami nosiła ślady splugawienia przez horrora. Jego zmysły co prawda podpowiadały mu, że splugawienie nastąpiło dawno temu, lecz zachowywał najwyższą ostrożność. Podczas jednego z badań, kiedy nie zawahał się poświęcić dodatkowej magicznej energii, ujrzał z zadziwiającą ostrością obraz przestrzeni astralnej i zjawisko, które nie mógł z niczym porównać od początków swej ksenomanckiej kariery. Od astralnego odbicia jednego z wozów, rozchodziły się promieniście szare, wąskie kręgi, na podobieństwo fal rozchodzących się po tafli jeziora, kiedy ktoś wrzuci doń kamień. Skupił moc swego talentu na źródle tych kręgów, niknących w przestrzeni astralnej, dojrzał przedmiot, ukryty w bagaży jednej z podróżujących osób i zajrzał w jego wzorzec… Efekt badania zachował w swoim sercu, obiecując sobie, że w przyszłości będzie jeszcze bardziej uważny. Drugą rzeczą, która go zastanowiła był wzorzec jednego z przedmiotów, noszonych przez któregoś z adeptów. Jego zadziwiający wygląd i kształt, odbiegał od wszelkich, widzianych do te pory wzorców przedmiotów, jakie wyszły spod ręki Dawców Imion… Kiaur był co najmniej zaintrygowany.
Dwirnach nie mógł wyjść z podziwu. Po pierwszym okrzyku Moiraine, kiedy wszyscy poderwali głowy, wpatrując się w zbliżający na niebie punkt, Torkel oprzytomniał i zaczął z paniką domagać się jakichkolwiek działań. Dwirnach obserwował zbliżający się dziwny powietrzny statek, podłużny, bez żagli o dziwnej fakturze. Nie widział do tej pory…”Therańska bata” – spokojnie powiedziała Moiraine. Było późne popołudnie, zatrzymali się na postój i za radą wojowników ustawili wozy w trójkąt, by zabezpieczyć się przed ewentualną napaścią nomadów. Widok okrętu Theran wytrącił wszystkich z równowagi… „Szybko leci, wraca od Jerris”- mruknął Uhlain. Istotnie, kamienna bata przemierzała niebo zaścielone masywnymi cumulusami, kierując się na południe, w stronę Vivane. Wiedzieli, że są widoczni jak na dłoni, w stepie płaskim jak trollowa stopa, pozbawionym jakikolwiek zarośli o wzgórzach nie wspominając. Shayll prosił tylko pasje, by statek nie zmienił kursu…
Coś szybką lecą” – dziwił się Yarl. „Tam, zobaczcie tam” – z emocją wypisaną na twarzy Moiraine wskazała północny nieboskłon. Trzy trollowe drakkary ostro wiosłowały w pogoni za kamienną barką, mimo przeciwstawnego wiatru, odległość między nimi, a Theranami szybko się kurczyła. „Przelecą kilka mil od nas, dwie, góra trzy..”- zastanawiał się Yasuni, przypominając wszelkie opowieści o taktyce trollowych łupieżców i wskazówki Dwirnacha, kiedy ten powrócił z wypraw na pokładzie drakkaru Kamiennych Szczęk.
Nagle po nieboskłonie przetoczył się potężny huk. Drakkary oskrzydlały batę, ta jednak nie była bezbronna. „Skąd u licha ogniste działo na pokładzie baty?” – zastanawiał się Kiaur. Od czasu do czasu rzucał okiem w step, sprawdzając czy bitwa wśród chmur nie przyciągnie jakichś bardziej ciekawych nomadów.
Kilka mil na zachód, step jęknął i zapłonął. Jeden z drakkarów zaczął płonąć. Nagle bata wskoczyła w kłęby śnieżnobiałej chmury, wznoszącej się niby ogromna góra na niebie. Drakkary zamarły, zaczęły dryfować razem z chmurą, cofając się ku północnemu wschodowi. Wiatr niósł śpiewy trollowych wojowników. Dwirnach rzucił okiem na zapatrzonego Bisume, któremu uśmiech rozjaśniał twarz. Dostrzegając niezrozumienie na twarzy krasnoluda, obsydianin z dumą rzekł: „Skalny Róg, nasi bracia.”…
Wtem jeden z drakkarów skoczył do przodu, powoli znikając w chmurze. Dwirnach widział tylko malutkie punkciki odbijające się od pokładu trollowego okrętu i niknące w białych kłębach. Wkrótce wnętrze chmury rozbłysło, a grzmot ognistego działa niósł się zapewne aż nad parną dżunglę Liaj. Upłynęła bardzo długa chwila, nim dymiący drakkar wyłonił się z obłoku. Towarzyszące mu dwa okręty ochraniały każdą burtę, wolno odpływali w stronę szczytów Gór Delaryjskich. A z rozpękniętego obłoku, wolno wynurzała się therańska bata. Statek spokojnie dryfował z wiatrem, nieubłaganie jednak zmierzając ku ziemi. Stali jak skamieniali, kiedy z łoskotem konkurującym z rykiem Lodoskrzydłego, bata zaryła się w szarozielony step, kilka mil od nich…
Długo dyskutowali nad tym co uczynić, czy jechać i zbadać kamienny statek, pomóc tym, którzy mogli przeżyć, zabrać therańskie bogactwa, czy też czym prędzej odjechać, licząc na to, że orkowi nomadzi bardziej zainteresują się łatwym łupem, niż przeprawą z dobrze uzbrojoną karawaną. W końcu przegłosowano decyzję i pospiesznie udali się na zachód, w stronę rzeki Liaj.
Drugiego dnia od bitwy drakkarów, przybyli nad piaszczysty brzeg rzeki. Liaj była w tym miejscu bardzo szeroka, po jej przeciwnej stronie zieleniły się porośnięte lasem wzgórza, nad którymi górowały szczyty masywu Delaryjskiego. Bisume z radością wskazał dwie wysokie wieże wystające z nurtów Liaj i kilka kopuł t’skrangowych domostw, skupionych blisko przeciwległego brzegu. Na rzece dostrzegli kilka łodzi t’skrangów. Ośmioosobowe, długie łodzie, wykonane z rosnącego tu gatunku łozy, były barwnie ozdobione. Trzy z nich kierowały się w stronę osady, a na pokładzie jednej z nich dostrzegli przedziwną parę. Jedną osobą była długowłosa kobieta, jej towarzysz, czy jakkolwiek by nazwać stojące obok niej zjawisko, był większy od przeciętnego trolla, zakuty od stóp do głów w czarny pancerz. Nie przypominał im żadnej ze znanych ras dawców imion, może za wyjątkiem obsydian. Lecz tak wielkiego obsydianina żaden z nich nie widział, nie wspominając o zbroi. Kiaur zauważył, że łódź była mocno zanurzona, prawie aż po sam brzeg nadburcia.
Torkel głośno krzyczał, by zwrócić uwagę t’skrangów. Było późne popołudnie, kiedy trzy łodzie przybyły do ich brzegu. Powitał ich wysoki i chudy t’skrang o niebiesko-zielonkawej skórze, pomalowanej w zadziwiające wzory. Mieszkańcy rzeki nosili barwne przepaski biodrowe i przepiękne ozdoby z polerowanego drewna i ptasich piór, oczywiście wszyscy byli uzbrojeni. Torkel, nazywając t’skranga szlachetną Pat’rre, ostro targował się o koszt przeprawy. W końcu trzeba było przewieźć osiem kuców, dwunastu Dawców Imion, rozmontować trzy wozy i przeładować towary.
Praca trwała aż do zmierzchu. Adepci siedzieli wygodnie w głębokiej łodzi t’skrangów, podziwiając zachodzące słońce nad szczytami Gór Delaryskich. Szykowała się gwiaździsta ciepła, noc. Kiedy zbliżyli się do wysokiej wieży t’skrangowej osady, spostrzegli, że jest wykonana z tego samego materiału co łodzie. Jej szczyt otaczała platforma, z której zwieszały się liny i drabinki. Torkel obiecał im porządną ucztę, w końcu od trzech lat handlował z niallem H’sure, a lahala bardzo go polubiła. Miał trochę towarów, godnych jego zdaniem każdego t’skranga, a chciał opróżnić nieco wozy, zanim uda się na zachód, do Manu-chane…
Ze szczytu platformy przyglądał im się ciemnowłosa dziewczyna. Kiedy Kiaur podniósł swe spojrzenie, uśmiechnęła się do niego i pomachała ręką….