Nocne manewry

23.10.2020 Ostatnia sesja w starym roku. Pandemia się rozkręca, kolejne miesiące nie dały nam możliwości spotkania się i wspólnego grania. Poniżej fabularyzowany zapis tej sesji.

22 Rua (kwietnia) 1509 TH, pływając wyspa Domu V'strimon

Tresseg ledwo ukryła swoje zaskoczenie, gdy Dziekan zaprosiła do komnaty trójkę nieznajomych adeptów. Zmrużyła oczy i taksowała spojrzeniem każdego. Krępy krasnolud, szeroki w barach jak stadzian i z bicepsem szerszym od jej uda z całą pewnością był Wojownikiem. Nosił imponującą zbroję kółkową, z uznaniem obserwowała każdy detal. Gort Mefrah z Domu Neumani, a więc throalczyk. Nie ufała krasnoludom, a już throalska nacja doprowadzała ją do irytacji. Poczuła na ramieniu dłoń Melwaga i uspokajające ciepło starego przyjaciela. Dhali Dermul z Throalu, adept Zwiadowca. Wzbudził w niej czujność i zainteresowanie. Czyżby stara J'nnea miała jakiś ukryty cel w zapraszaniu throalskiego Zwiadowcy na negocjacje? I ten mały denerwujący wietrzniak, Kiro Długi Włos. Choć ten miał akurat coś w sobie, co zwróciło jej uwagę. SPojrzała na Melwaga. Szaman miał lekko zdezorientowaną minę. Wiedziała, że bada wzorce gości, i wkrótce podzieli się z nią przemyśleniami, ale póki co chciała skupić się na negocjacjach.

J'nnea szczerze zapewniała, że pomogą jej plemieniu przedostać się na drugą stronę Węża. Wiedziała, że V'strimoni nie są bezinteresowni i zaciągnie tym samym ogromny dług, który pewnie przyjdzie jej spłacić w najmniej oczekiwanym momencie, ale była na to gotowa. Skoro ojciec rozkazał jej doprowadzić resztę plemienia do nowego domu, nie zawiedzie jego zaufania. Słuchała dalej, argumentacji Zwiadowcy i wtrąceń wietrzniackiego Mistrza Żwyiołów. „Przejdźmy do sedna tej dyskusji, czego oczekujecie w zamian ode mnie?” - zapytała lekko zmęczona długą tyradą Throalczyków. „Cóż” - kontynuowała Dhali - „Wiemy że jesteście w posiadaniu pewnego artefaktu. Artefaktu który zataja waszą obecność przed patrolami Theran. W zamian za naszą pomoc chcielibyśmy ów artefakt od was wypożyczyć. Z gwarancją zwrotu rzecz jasna.” - dodał wietrzniak.

Tresseg stłumiła uśmiech. A więc o to chodzi - pomyślała - ciekawe skąd Oko Throalu się dowiedziało o naszej Wieży. Ale muszą być głupcami, skoro we trójkę chcą poradzić sobie z magiczną konstrukcją. Cóż, to może być zabawne jak zrozumieją na co się zgodzili… Podroczę się z nimi jeszcze, niech nie myślą, że Żelazna Pięść tanio sprzedaje swoją skórę.

23 Rua (kwietnia) 1509 TH, pływając wyspa Domu V'strimon

Od rana zabrali się za pakowanie i przygotowanie do drogi. Orkowy Szaman, Melwag miał przybyć w okolicach południa. Zeszłą noc spędzili na medytacjach i snuciu planów. Gort i Dhali wzmacniali swój talent Miażdżącego Ciosu, a Kiro ulepszał moce Zamrożenia Trucizny. Po opowieściach Dhalego, co może ich spotkać w dżungli miał wrażenie, że ten talent będzie mu niezmiernie przydatny. Zjadł skromne śniadanie, poleciał do balwierza, każąc umyć sobie rozczochrane włosy i starannie je uczesać i zapleść w warkocze. A potem pofrunął wprost do Gaju Almarra, żeby dopaść jeszcze Hebe i Vroola. Bardzo chciał ich namówić na towarzystwo i wyprawę. Niestety Vrool nie był zbyt chętny, by ruszyć gdziekolwiek z Wysypy Trzcin. Hebe, adept Tancerz Wiatru bardziej skłonny do niespodziewanych przygód wysłuchał Kiro z zainteresowaniem. „Mógłbym dla ciebie stworzyć magiczny przedmiot. Wyjątkowy i unikalny, stworzony tylko dla ciebie.”- kusił Kiro. Hebe nie obiecywał, ale wizja przygody wyraźnie go podniecała.

W tym czasie Gort i Dhali robili gorączkowe zakupy. „Jak to nie bierzemy tyle zestawów medycznych?!” - irytował się Gort. „Nie stać nas Gorcie. Odłóżmy te dwa Okłady Kelixa, wówczas zaoszczędzimy 100 srebrników. Wiesz ile mi zostało gotówki?” - jęczał Dhali. „Ile na klątwę Chorrolisa!” - pieklił się Gort. „Szesnaście…” - z rozpaczą wyjąkał Zwiadowca. Gort prychnął i zaczał przeliczać monety w swojej sakiewce. Z uporem chciał kupić eliksiry Powstrzymania Choroby, mimo zawrotnej ich ceny. Spłukali się do cna, ale zaopatrzenie mieli już dość godne jak na wyprawę. Nawet kupili ziele fajkowe i kawę dla Kiro.

Równo w południe przybył do nich Melwag Kościany Miecz. Byli już spakowani, więc zarzuciwszy plecaki, torby, tuby z mapami i specjalne pasy na eliksiry pożegnali się z T'shtar, właścicielką Czerwonego Grzebienia. Melwag miał wynajętego przewoźnika zaraz w południowym porcie, więc dosłownie kwadrans później wskoczyli po trapie do głębokiej żaglówki obsługiwanej przez trójkę V'strimonów. Ork bacznie ich obserwował. Krasnolud był cichy i skupiony, człowiek gadatliwy ponad miarę i irytujące. Ale wietrzniak… Wietrzniak go fascynował. Stary Szaman głęboko wierzył w ideały Drogi Djoto. Bądź w ciągłym ruchu. W bezruchu nie ma wolności, a bez wolności nie ma życia. Wietrzniak wciąż przemieszczał się z miejsca na miejsce, wiercił i tylko czasem zastygał podziwiając ryby skaczące nad taflą jeziora Ban, albo stada ptaków zrywające się z wody z głośnym pluskiem. Poza tym Melwag wyraźnie przyjrzał się astralnemu odbiciu Mistrza Żywiołów. Musi o tym opowiedzieć Tresseg…

„Jak to jesteśmy na miejscu?” - zdziwił się Kiro. Po tym jak V'strimoni wysadzili ich na zarośniętym trzciną południowym brzegu jeziora, dobrych kilka godzin wędrowali ciągle w południowo-wschodnim kierunku. Najpierw przez zielone połacie wysokich traw, nieco podmokłe bliżej brzegów, i wznoszące się wyżej w oddaleniu kilku mil. A potem wkroczyli w las. Dość gęsty, z niskimi krzewami i wysokimi drzewami o rozłozystych koronach. „Nie widzę żadnego obozu?” - Dhali rozglądał się dookoła. Melwag wyjął trzy identycznie wyglądające medaliony. Zaczął padać drobny deszczyk. „Nałóżcie je, zaraz ujrzycie.” - dodał i sam założył tajemniczy medalion. I zniknął. Trójka adeptow spojrzała po sobie. Medaliony, owszem - emanowały magią, były jednak proste, lub wręcz primitywne. Ot mosiężny owal, w którym wytłoczono symbol orkowej pięści obleczonej w rękawicę. Z drobnymi znakami na obwodzie, co do których pochodzenia Kiro był pewien, że są magiczne. Założył więc amulet i momentalnie znalazł się pośrodku gwarnego obozu rozłożonego na leśnej polanie. „A niech mnie!” - powiedział i zdjął szybko amulet. A potem założył i ponownie zdjął. Iluzja była błyskawiczna i perfekcyjna. Gwar obozu, zapach ognisk, mokrej sierści wielkich grzmotorożców, świeżo ściętych drzew, - w jednej chwili zastępowała cisza pustego lasu. I zapach charakterystyczny dla ciepłych i wilgotnych terenów, które prawie że przypominały dżunglę. „To niesamowite!” - Kiro podleciał do Melwaga, który uśmiechając się gestem zapraszał ich do wnętrza wielkiego namiotu.

Impregnowane skóry chroniły przed wilgocią i mżawką. Przyjemne ciepło płynęło od wielkiego kosza wypełnionego Gorącymi Kamieniami. Tresseg półleżała na futrach okrywających jej fotel. „Skoro macie być nam przydatni, musimy podzielić się informacjami. Melwagu i ty Xorwagu” - tu zwróciła się do rosłego orka, którego trójka adeptów zapamiętała jako dowódcę honorowego oddziału jaki towarszyszył Tresseg w wizycie w Kolegium Pnącza - „odpowiedzcie tym Ujnortom na wszelkie pytania. Ale wpierw… zjedzmy coś i wypijmy, nie uchybiajmy Drodze Djoto. Nie zdradzimy gościnności a ci z którymi dzielimy posiłki są naszymi braćmi.”

Kiro wypytywał o dzialanie iluzji. Jako Mistrz Żywiołów nie znosił tego rodzaju kłamliwej magii, oszukującej zmysły i przeczącej naturze. Melwag w jakimś stopniu go rozumiał, ale był również dumny, że taki rodzaj magii tym razem stoi po ich stronie. Kiro ściągał amulet kilkukrotnie Z wnętrza ciepłego i suchego namiotu przenosił się błyskawicznie w środek lasu z padającym deszczem. „Czy możemy zobaczyć ten artefakt, Melwagu?” - zapytał Dhali. „Chodźcie”.

Dopiero widząc 10 metrową konstrukcję, którą niosło 20 orków zrozumieli podstęp Tresseg. Spojrzeli na siebie. „Myślałem, że to nie jest takie…hmm..spektakularne” - rzucił Dhali. Melwag trząsł się ze śmiechu. Drewniana wieża przypominała sześciokątną, kitajską pagodę osadzoną na podeście. Miała średnicę 4 metrów i ważyła blisko tonę. Melwag musiał im objaśnić istotę jej działania i opowiedzieć nieco o historii Wieży Złudzeń. Kiro podleciał bliżej i z ciekawością przyglądał sie magicznym inskrypcjom pokrywającym belki wieży. Dostrzegł wpisane zaklęcie fałśzywej wizji, ale tylko dobry Iluzjonista byłby w stanie je rzucić, skopiować i używać. Wrócili więc do namiotu Tresseg.

„Potrzebuję pół godziny, by zregenerować swą karmiczną energię.” - powiedział Gort wstając gwałtownie z fotela. „Potem, za pozwoleniem - skinął główą Tresseg - chciałbym przejść się po obozie i dookoła. Jaki jest zasięg zaklęcia?” „Obecnie to 2 mile średnicy, ale moc iluzji i obszar maleją z każdym tygodniem” - odparł Melwag - „wkrótce trzeba będzie odnowić jej moc, opowiem wam o tym w swoim czasie.” „Dwie mile, powiadasz Szamanie?” - zastanowił się Gort. „A zatem przed zmierzchem powinieniem do was wrócić z moimi wnioskami. CHcę obejrzeć posterunki i porozmawiać ze zwiadowcami.” „Ja również bym to uczynił - dodał Dhali - ale muszę się oddalić w dżunglę, z powodów podobnych co Gort. Wkrótce powrócę”. Tresseg to się nie podobało. Chciała mieć oko na całą trójkę. Krasnolud ją irytował swoim poczuciem wyższośc, ale zabierał się za wszystko profesjonalnie. Mag miał być przydatny i wedle słów Melwaga, godzien ze wszech miar zaufania. Ale Zwiadowca? Wyczuwała w nim nieszczerość. Adept takiego kręgu? Słyszała co nieco o wydarzeniach sprzed ponad roku, kiedy to trójka adeptów swym działaniem spowodowała że Thera odstąpiła od rozgromenia Throalu na Polach Prajjora. Była pewna, że we wszystko jest zamieszane Oko Throalu. Więc tym bardziej mu nie ufała. Niechętnie jednak skinęła głową na znak akceptacji.

Wieczór był nadzwyczajny. Kiro rzucał zaklęcie za zaklęciem mnożąc na ogromnym stole, rozstawionym pośród kilku ognisk, przeróżne potrawy. Melwag był oszołomiony. Jego zaklęcie Roślinnej Uczty przy przychylności duchów wystarczało by nakarmić zaledwie 20 orków. A często i mniej. A ten mały wietrzniak wykramił całe obozowisko, blisko 1500 głów, w niespełna kilka godzin?! Melwag był pewien, że Kiro jest błogosławiony przez duchy i obdarowany od Greeb i Muvuul. Poza tym jego potęga wykraczała daleko poza wyobrażenia Melwaga. Tym bardziej stary szaman żywił ogromny szacunek do wietrzniaka. Przybycie Dhalego zakłóciło spokój uczty. Zwiadowca był ledwo żywy. Pokiereszowany przez leśnego lwa, krwawiący obficie z licznych ran i blady jak ściany z utratty krwi. Kiro od razu przerwał pomnażanie jadła i pospieszył druhowi na ratunek. Opatrzył mu rany, i obwiązał połamane żebra. Jednakże sztuka medyczna nie była dziś łaskawa dla wietrzniaka. A może to rozległe obrażenia kompana? W każdym razie gdyby nie magiczne eliksiry leczenia, zwyczajne środki niewiele by pomogły. Krwotoki licznych ran ustały. Noc na rekonwalescencję i zabiegi Kiro powinny zlikwidować obrzęki, gorączkę i poszarpane mięśnie. Każdy, kto nie byłby adeptem byłby już martwy.

24 Rua (kwietnia) 1509 TH, obozowisko orków.

Gort rozstawił patrole po swojemu. Kiro rzucił zaklęcia, dzięki którym teraz ledwie piątka orków była w stanie udźwignąć Wieżę Złudzeń. Dhali zaś wysforował się do przodu kilka mil. Nie był w pełni zdrów, ale eliksiry zrobiły swoje. Inituicyjnie wybierał najlepszą drogę dla tak dużej grupy Dawców Imion. Kierowali się w stronę wschodniego brzegu Węża, który leniwym nurtem opuszczał ciepłe wody ogromnego jeziora Ban. Dhalego martwiły trzy rzeczy. Wznosząca się forteca Theran na górze Ayodhya, górująca nad okolicą po zachodnim brzegu rzeki, ogromne zamczysko dryfujące setki metrów nad rzeką u ujścia z jeziora, i grupy therańskich żołnierzy, obozujące po ich stronie rzeki. W głowie układał drogę przejścia, ale ciągle czuł obawę. A co jeśli magię Wieży ktoś przełamie, przejrzy?

Gdy wyszli z lasów, udało im się ominąć patrole, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Dhali kilkukrotnie przekonywał Tresseg by nie szli przez Serwos. Widział szansę w udaniu się południowym podnóżem Ayodhya i trzymaniu połnocnej linii Serwos. Nie chciał przedzierać się przez dżunglę. W ten sposób dotarli by do źródeł Galangi na trawiastych, wapiennych wzgórzach i ominęli od północy zdradliwą rzekę Serwos kierując się ku Tylonom. Tresseg ta ostatnia opcja się podobała. Zapewnienia Dhalego, że uczynią to w trzydzieści dni nie do końca ją przekonywały, ale chciała w nie wierzyć i dać im szansę. Ponadto Tyony były ich pradawną ojczyzną. Chciała ujrzeć ponownie ich iglice. Dhali usiadł w wysokiej trawie chłonąc zapachy i dźwięki wedrującego obozu. Nie ufał magii Wieży Złudzeń. Ale gdy rozbili obozowisko kilka mil od brzegów Węża, ruszył się by zbadać dokładniej okolicę. Myślałem też nad swoim rytuałem karmicznym. Wczoraj omalże nie doprowadził go do śmierci. Samotność Złodzieja w połączeniu z wymogiem odosobnienia Zwiadowcy i szukania po omacku powrotnej drogi - mogła być zabójcza, zwłaszcza w dziczy. Postanowił, że przemyśli swoje doświadczenia i zmodyfikuje rytuał w postać bardziej bezpieczną. Pogładził w zamyśleniu naszyjnik z pazurów leśnego lwa. Bestia była nadzwyczaj skuteczna i silna. Jego rozmyślania przerwała niezwykła, zbliżająca się do obozwiska grupa zakapturzonych postaci. Dhali zerwał się na nogi i poluzował miecz zniepokojony. Szukał wzrokiem Gorta. Ale Tresseg, wraz z Melwagiem i Kiro podążyli na spotkanie tym postaciom, więc musiało to być zaplanowane. I w istocie. Grupie przewodzila Dziekan J'nnea. Towarzyszyło jej dwunastu Mistrzów Żywiołów Kolegium Pnącza. Tego wieczora nie palili ognisk. Dhali mijał rodziny orków, dźwigające na plecach swój dobytek. Objuczone grzmotorożce wyglądały jak żywe karawany, niosąc na swych szerokich grzbietach ogromne paki wszelkiego dobra, jakie zgromadziły rodziny Żelaznej Pięści. Wedle słów Gorta, a zbadał on dobrze całe obozowisko, była tu ledwo setka wojowników zdolna do czynnej walki. Resztę stanowili starcy i dzieci, no i kobiety. Choć wedle krasnoludzkich standardów, Gort uważał je za bezużyteczne militarnie, Dhali jednak czułby respekt. Zbliżył się w końcu do miejsca narad. „A więc tak chcecie nas przeprowadzić przez Węża? Magicznym mostem? Jak szeroka jest rzeka w miejscu ujścia z jeziora?” - dopytywała się Tresseg. „Dwie mile, ale to nie jest dla nas przeszkodą.” - spokojnie odparla J'neea. „Dwie mile?!” - pomyślał Dhali - „jak do licha chcą ich przeprowadzić dwie mile po wodzie?”

„Czy to oznacza, że w chwili przechodzenia naszego obozowiska, Wieża Złudzeń musi być idealnie nad środkiem nurtu?” - zapytał rezolutnie Kiro. Przez chwilę zapadło milczenie. „Zdaje sie że tak, zasięg Wieży obejmie cały nurt, ale jeśli ktoś pozostanie na brzegu, może zostać dostrzeżony…” - z namysłem odparł Melwag. „Musimy w jakiś sposób utrzymać Wieżę na środku nurtu…” „To nie będzie przeszkodą” - Kiro żartobliwie powtórzył słowa Dziekan. Chwilę poszeptał z Gortem i wyjął zza pazuchy długie czarne pióro. Wolno podleciał do Wieży Złudzeń, którą orkowi tragarze postawili nieopodal miejsca ich narad. I chwilę później przekształcił się w ogromnego chmuroptaka, który z łopotem skrzydeł uniósł się nad Wieżę, pochwycił ją pazurami i z lekkością uniósł kilkadziesiąt metrów nad obozowisko. Melwag z trwogą przyglądał się tej demonstracji. Nie zdołał nauczyć się zaklęcia Sokolego Płaszcza, słyszał o nim. Jednakże pokaz Kiro całkowicie go przekonał o potędze małego Mistrza Żywiołów. Szaman nie słyszał, by ktokolwiek posiadł moc przemiany w chmuroptaka. Te rzadkie drapieżniki wiły swe gniazda w najbardziej niedostępnych szycztach Tylonów. Odnalezienie ich piór graniczyło z cudem. Widząc jak Kiro lekko podnosi drewnianą konstrukcję, którą musiało dźwigać 20 orków, Melwag bezgłośnie podziękował Pasjom. Gdyby w tej chwili Kiro poprosił go o cokolwiek, łącznie z rzuceniem się na oddział therańskich żołdaków, Melwag uczyniłby to bez wahania…

Nim zaczęło się ściemniać dotarli do brzegów Węża. V'strimoni faktycznie użyli jakiejś magii wody, by połączyć oba brzegi rzeki solidnym, lodowym mostem. Gort z niechęcią patrzył jak kopyta grzmotorożców ślizgają się po śnieżnej powierzchni. „Nigdy nie ufaj t'skrangom” - powiedział w duchu do siebie. Doglądał by strumień orkowych nomadów równo i regularnie wchodził na lodowy most, szeroki na dwadzieścia stóp. Kiro dźwigał w swoich szponach Wieżę Złudzeń. Zbliżył się do therańskiej kili. Czuł moc i potęgę, jaką czesto wypełniała go postać chmuroptaka. „Gdyby tak podlecieć bliżej blanków, uderzyć zaklęciami i zniszczyć tę ich przeklętą fortecę? Wieża całkowicie by mnie ukryła. Żadnym zaklęciem bym nie został wykryty. Kuszące…” - pomyślał.

Dhali krzątał się na drugim brzegu. Kryjąc się w cieniach badał tereny, wypatrując niebezpieczeństw i szukając właściwej drogi dla uciekinierów. Miał plan.

25 Rua (kwietnia) 1509 TH, północne brzegi dżungli Serwos.

Dhali pamiętał to miejsce. Początki miesiąca Teayu 1507 roku. Ponad półtora roku temu. Wtedy to obozowali w dżungli. Obserwowali therańskich Mistrzów Żywiołów pozyskujących esencję drewna, przeżyli atak Molgrima i pająków z Serwos, a potem uwolnili niewolników prowadzonych przez legionistów do twierdzy Triumfa. Zaproponował Tresseg by tu rozbili obóz. Chciał z nią dokładnie omówić trasę i następne posunięcia. Ominęli theran, byli w miarę bezpieczni. Nikt ich nie ścigał, a Melwag i Kiro doskonale zatarli ślady przejścia ogromnej rzeszy Dawców Imion. Magicznie pobudzone pnącza i trawa powinny sprawić kłopot każdemu Zwiadowcy. Sam sprawdził i sugerował miejsca, kóre należało poprawić. Drogę mieli przed sobą daleką i trudną. Ale pierwszy uciążliwy odcinek już za sobą.

kampania_2014/nocne_manewry_i.txt · ostatnio zmienione: 2021/01/24 19:46 przez gerion
[unknown link type]Do góry
Magus RPG