Action disabled: revisions

Faktoria w pół drogi

12 lipca 2019. Kolejna przerwa. I zmieniliśmy miejsce grania. W zasadzie była to inauguracja nowej miejscówki, u Kamili w biurze :) Grało się całkiem ciekawie i tym razem naprawdę długo. Zaczęliśmy z poślizgiem dość późnym wieczorem i zastał nas świt po 3 nad ranem… Uroki pełni lata.

17 Sollus (sierpień) 1508 TH, wieczór, kurhany wśród stepów północnej Barsawii

Schodzili wolno i ostroznie. Dhali im głębiej pochłaniał go mrok szerokiego korytarza, tym wyraźniej widział jaśniejące błękitem ślady zostawione przez stwory z którymi walczyli. Ściany tunelu były równe, gładkie i wyłożone symetrycznymi płytami żółto-szarego kamienia. Regularne schody obniżały się pod łagodnym kątem. Kryształy świetlne rzucały migotliwe cienie na płyty ścian. Korytarz zakręcał pod regularnym, prostym kątem.

Kiro przyglądał się płaskorzeźbie wypełniającej żółto-pomarańczową płytę. Na szczycie wzgórza stał wojownik, unosząc wysoko w górę małą istotę, najpemiej dziecko. Otaczały go zastępy jeźdzców w zbrojach, z lancami ozdobionymi długimi proporcami. Wietrzniak usiłował odczytać lekko zatarte znaki, ale nie znał dobrze starożytnego języka orków. Runy Or'zet dość istotnie różniły się od starych znaków Or'zat ale Kiro zdołał odczytać słowo Atlag, którego w jego mniemaniu musiało być imieniem.

Po godzinie myszkowania w korytarzach dotarli do korytarza zamykającego kratą przejście do ogromnej sali, którą usiłowali przejrzeć zmysłem astralnym. Dhali wiedział, że łańcuch z obręczą, tak zachęcający do pociągnięcia, uruchamiał pułapkę. Wykoncypowali więc pomysł jak sie uchronić przed zgubnymi skutkami włażenia tam gdzie ich nie proszą. Kiro posługując się swoją magią rozkazał linie przywiązać się do łańcucha. Linę pochwycił Gort i ukrył się za rogiem korytarza. Korzystając z karmicznej energii szarpnął z całej siły aktywując pułapkę i wyrywając łańcuch z mechanizmu. Droga była wolna, krata zablokowała się w połowie odległości między sklepieniem przejścia a podłogą, więc zdołali bez większych trudności przejść.

Ogromną salę wypełniała monumentalna piramida, składająca się z ośmiu tarasów. Liczne wnęki w pierwszym, naszerszym, skrywały sarkofagi i wysokie urny. Dhali badając astralnie pomieszczenie dostrzegł na szczycie najwyższej platformy odbicie wielkiego ducha. Istota unosiła się nad sporym sarkofagiem wieńczącym taras. Skierowała w ich stronę łeb, przypominający niedźwiedzi pysk z rogami jelenia. Z otaczającego ją mglistej energii szybko uformowała długą włócznię i cisnęła w Dhalego powalając go na posadzkę…

Walka wybuchła błyskawicznie. Czary zaskwierczały w powietrzu, Gort wyszarpnął swój topór i ruszył biegiem w stronę piramidy. Nim Dhali podniósł się na nogi, pokrywy kilku krypt trzasnęły z hukiem i wyskoczyły z nich istoty podobne do tych, jakie starły się z nimi wczoraj. I znów zaklęcia Kiro dały im ogromną przewagę. Mistrz Żywiołów okazał się morderczą maszyną ciskającą śmiertelne zaklęcia. Unicestwił ducha i rozgromił strażników grobowca. Minęło kilka chwil nim wspięli się na szczyt piramidy spowity ciemnością. Gort uniósł świetlny kryształ by umożliwić Dhalemu dokładne przejrzenie platformy.

Na grobowcu widniało kilka napisów wykonanych znakami różnych języków. Wspólnie odczytali jeden z nich, wyryty staro-throalskimi glifami. „Tu spoczywa Atlag, syn Oz'arthana. Z woli ojca pochowany w jego kurhanie.” Zaczęli się zastanawiać, czy znają historie Atlaga lub Oz'arthana. To drugie imię mówiło coś Gortowi. Legendy adeptów Wojowników wspominały orkowego bohatera sprzed pogromu o tym imieniu. Zasłynął jako Zguba Theran, nękając ze swymi klanami tereny wokół Parlainth i uprzykrzając throalskim krasnoludom zaopatrywanie Theran w ich barsawiańskiej stolicy. Przyjrzeli się otoczeniu grobowca. Na stojaku z czerwonego drewna spoczywała przepiękna zbroja, złocone lamelki skrzyły się w blasku kryształów. Rubiny i szmaragdy osadzone w srebrze dodawały przepychu skórzanemu pancerzowi. Wielki, orkowy hełm ze słoconymi i srebrzonymi zdobieniami spoczywał na szczycie stojaka. Pas, buty i nagolenniki stanowiły komplet z przepiękną zbroją. Wszystkie te elementy były magiczne, jak stwierdził Kiro badając astralnie okolicę. Postanowili więc zabrać ten królewski łup ze sobą. Wzięli też 6 kilogramową skrzynię wypełnioną złotymi monetami. Jak zbadał Dhali, były to monety bite na Therze, grubo przed pogromem. Mogli więc całkiem nieźle się obłowić. Mniejsza szkatuła ukrywała w sobie amulet magiczny, złoty diadem, kolczyki, łańcuszki i złote obręcze. A także kilka pierścieni.

Pozbierali więc szybko co tylko dało się zabrać i zaczęli wracać do wyjścia tą samą drogą. W rogu sali Kiro dostrzegł jeszcze jedną płaskorzeźbę. Przedstawiała ona pędzących na rumakach wojowników, którzy na tle wysokich drzew, masakrują przerażonych piechurów. Staro-orkowy napis brzmiał: „Wojownicy Atlaga stawiają czoła słabeuszom elfiej królowej”. Tak przynajmniej odczytał go Kiro.

18 Sollus (sierpień) 1508 TH, stepy północnej Barsawii

Przespali noc nieopodal kurhanu. Po śniadaniu rankiem, postanowili zablokować wyjście z grobowca i zatrzeć ślady swojego pobytu. Zbieranie kamieni i układanie ich pod wskazówkami Dhalego zajęło im kilka długich godzin. A zabezpieczanie sladów, by nie wyglądały na zostawione przez Dawców Imion - kolejne dwie godziny. Późnym popołudniem skończyli pracę i byli gotowi do dalszej drogi. Aczkolwiek Gort nie czuł się najlepiej. Pot lał się z niego strumieniami, zbladł, nogi mu się trzęsły i miał gorączkę. Kiro zdiagnozował ewidentne objawy jakiejś paskudnej choroby, którą mogł złapać po ranie zadanej pazurami strażnika kurhanu. Jednakże mały wietrzniak był nie tylko śmiertelnie niebezpiecznym magiem, ale też znakomitym uzdrowicielem błogosławionym przez Garlen. Nałożył dłonie na krasnoluda i przelał w niego moc uzdrowiciela. Skutek był taki, że przez najbliższe godziny Gort nie był w stanie nic utrzymać w żołądku i najczęściej siedział w wysokiej trawie.

Dopiero medykamenty i zdrowy sen przywróciły throalczykowi rumieńce na policzkach.

20 Sollus (sierpień) 1508 TH, stepy północnej Barsawii

Poprzedni dzień spędzili przemierzając przestworza na skrzydłach chmuroptaka i lecząc odniesione rany. Około południa zbliżyli się na tyle do Faktorii, że wylądowali blisko szlaku i do budynków dotarli już pieszo, żeby nie wzbudzać zainteresowania.

Faktorię stanowił kompleks kilku budynków otaczających plac sporych rozmiarów, na którym,wokół studni i szerokiego koryta dla zwierząt tłoczyli się Dawcy Imion i wierzchowce przeróżnych gatunków, od małych kuców i mułów po kilka ogromnych grzmotorożców. Wielki, dwupiętrowy budynek, kryty drewnianym gontem zachęcająco zapraszał do środka. Zajazd W pół drogi prezentował się bardzo przyzwoicie. Dhali, przywykły do wielkotargowej bylejakości nie mógł się napatrzeć na drewniane bale starannie ułożone na skalnych blokach fundamentu. Każdy bal ozdobiony był kwiecistymi rycinami, a grube powrozy bariownej na czerwono wełny, izolowały drewno i chroniły przed wiatrem, dość często rozpędzającym się na stepach.

W bramie częstokołu, jaki otaczał Faktorię zatrzymali ich dwaj orkowi strażnicy, ale po krótkiej rozmowie, zaprosili do środka bez zbędnych pytań. Wschodnią część Faktorii zajmował niewielki budynek i kuźnia, w której dostrzegli barczystego, siwego krasnoluda pracującego niewielkim młotem nad kawałkiem rozgrzanego żelaza. Długi budynek stajni zamykał plac od północy, a Zajazd o zachodu. Od południa granicę placu, na którym teaz tumany kurzu wzbijali tragarze rozładowujący dwa wozy, wyznaczał budynek karczmy Śródlądowej. Za kuźnią dostrzegli wielki skład drewna, w którym suszyły się całe kłody i drobniejsza tarcica. Wszystko osłonięte drewnianym dachem na słupach. Niewielkia łąka, na której pasły się owce i ogrodzony ogród warzywny dodawały uroku temu miejscu. Wielkie wierzby wznosiły swe konary za zajazdem. Z samego budynku dochodziły smakowite zapachy, które sprawiły, że przynaglili swe kroki omijając biegające psy i kury. Na szerokie poręczy schodów, której czoło wyrzeźbiona w kształt niedźwiedziego łba, leżał stary pręgowany kocur. Dhali zauważył brak oka, postrzępione ucho i skrócony ogon. Kocur zmrużył jedyne ślepie przyglądając się nowym gościom, lecz nie ruszył się ze swojego miejsca.

W środku przy kilku długich ławach zastali siedzących i ucztujących podróżnych. Dwa wielkie kominki buzowały ogniem. Na jednym z nich, któryś z pomocników kucharza obrazał połówkę wołu na rożnie. Za ogromnym kontuarem unosił się niewielki wietrzniak machając zawzięcie skrzydełkami. Miał rozczochraną blond fryzurę, czerwone półbuty i jasną koszule z bufiastymi rękawami. Flitz, powitał ich wylewnie gdy tylko pojawili się przed kontuarem. Co ciekawe, gdy się przedstawili, rozpoznał ich jako bohaterów bitwy na Polach Prajjora, którzy dokonali abordazu na therański statek z pokładu Chwały Throalu.

Gdy tylko zamówili posiłek dosiedli się do stołu. Gort usiadł obok krasnoludzkiego kupca, Kiro między Gortem a chudym t'skrangiem, a Dhali naprzeciwko nich, sadowiąc się między przysadzistą krasnoludzką panną o złocistych lokach, a schludnym jegomościem w kryształowych okularach, z długim czerwonym nosem.

Kupiec okazał się sympatycznym krasnoludem ze Scythy. Oldarik podróżował ze swoją córką Adelaide i handlował w osadach usianych w dolinach gór Kaukawskich i Scytyjskich. Dhali zaś zawarł bliższą znajomość z okularnikiem. Ronal z Marrek, był członkiem cechy kupieckiego i podróżował do Przyczółka w interesach. Opowiedział towarzyszom wieczerzy o królestwie Marrek i historii tego miasta. Dhalego i jego kompanów zaprosił do stolicy, wręczając mu wizytówkę na pozłacanej blasze.

T'skrang Hashii był samochwałem co się zowie. Kazał się zwać pierwszym mieczem Syrtis. Kiro pokpiwał z różnic między mieczem a rapierem, ale Hashii nie był skory do dowcipkowania. T'skrangowi dokuczał brak wody i kąpieli. Służył w kaerze Eidolon wraz z krwawymi elfami. Podzielił się opowieściami o elfickich towarzyszach i codziennym życiu na służbie, na Wężowej rzece. Gdy dowiedział się, że podróżują ku Krwawej Puszczy. by pozyskać tam rzadką roślinę, zaproponował im handel z elfami z Eidolon. Otóż mimo zakazów królowej Alachi, żołnierze spędający czas na służbie w kaerze wytworzyli swoisty zwyczaj. T'skrangi zawsze obdarzały podarkiem odchodzącego kamrata. Ten zaś, w ramach rewanżu, sprawiał darczyńcom prezent z przedmiotów, jakie krwawe elfy używały na co dzień. I tak, mimo zakazu handlu, wymiana towarów kwitła w Eidolon Elfy wwoziły rękodzieło Syrtisów, a t'skrangi zyskiwały cenne drobiazgi z Krwawej Puszczy.

Niestety, Gort bardzo naciskał na pośpiech i perspektywa długiej podrózy nad Wężową w ogóle mu się nie uśmiechała. Podziękowali więc za propozycje.

Po sutej kolacji skorzystali z łaźni, jaką właściciel Zajazdu w Pół Drogi ulokował w piwnicach. Wypoczęci i wykąpani udali się do swojego pokoju, w zachodnim skrzydle zajazdu. Noc powoli nadciągała na stepy. Dhali wyciągnął się jak długi na łóżku, a Gort jeszcze chwilę dumał nad planami dnia jutrzejszego. Kiro tymczasem otworzył szeroko okno, napawając się odgłosami okolicy i wietrząc pokój.

Za oknem, w niewielkim oddaleniu od zajazdu, dostrzegł skrawek dobrze utrzymanej trawy, wokół którego ktoś posadził żywopłot z róż. Kwiaty intensywnie kwitły i ich zapach docierał aż do pokoju. Pod pochyloną wierzbą usypane były dwie mogiły, a trzeci grobowiec wykonano porządnie, z jasnego kamienia. Kiro dopiero chwilę później dostrzegł delikatną grę światła nad grobowcem. Poleciał tam szybko w mrok, mimo protestów Gorta.

Gdy wrócił, uszy mu poczerwieniały z podniecenia. Nie mógł powstrzymać swojego słowotoku. Otóż grobowiec miał wyryte znaki, które jednak trudno było odcyfrować po ciemku Kiro musiał więc posłużyć sie magią, by rozświetlić mrok wieczoru. W grobowcu spoczywał niejaki Kilkandere. Bardziej niezwykłe były magiczne runy unoszace się parę centymetrów nad kamienną płytą. Kiro wyraźnie je widział w świetle ksieżyca. Gdy jednak chmura zakryła jego blask, runy znikły. Pojawiły się znów na nowo, gdy tylko blask miesiąca padł na płytę grobowca. Kiro odcyfrował magiczne runy. Gra-Vakk, tak głosiły.

I tymi informacjami podzielił się z przyjaciółmi. Miotał się, usiłując przypomnieć sobie wszystkie legendy o Kilkandere i główkując czym jest Gra-Vakk. W końcu dał za wwygraną i położył sie do łózka. Ani badanie astralne grobowca, ani burza mózgów jaką Kiro rozpętał nie dała mu zbyt wielu odpowiedzi. Kilkandere był ponoć iluzjonistą, magiem który ze swoją drużyną przemierzał bezdroża Barsawii dwie dekady temu. Urodził się w czasach pogromu, więc obecnie byłby posiwiałym staruszkiem.

Co do Gro-Vakk ustalili, że był swego czasu kaer w tych rejonach Barsawii, w którym schronili się wyłącznie orkowie ze stepów. Kto ten kaer skonstruował, ani czym orkowie zapłacili Theranom za Rytuału Przetrwania i Ochrony - nie było wiadomo. Natomiast w skutek szybkiego przeludnienia, zarządcy kaeru postanowili go otworzyć i wysłać część ludności do Scythy lub kaerów gór Kaukawskich. Historia znalazła dość tragiczny finał, gdyż żadna z karawan wygnańców z Gro-Vakk nie dotarła do celu podróży, lub nie została wpuszczona do żadnego znanego kaeru, który przechowałby tę informację. Kiro zasnął dopiero po północy, nękany niespokojnym snem

21 Sollus (sier1pień) 1508 TH, Faktoria w pół drogi

Rankiem, gdy tylko zbiegli do sali i spożyli bardzo obfite śniadanie, Dhali czym prędzej pobiegł na maleńki cmentarz. Użył całej swojej magii Zwiadowcy by przeszukać grobowiec i jego otoczenie. W tym czasie Gort i Kiro udali się do kowala, by zasięgnąć języka. Orias Strzaskane Kowadło okazał się nadzwyczaj rozmowny. Wyznał im, że pochował Kilkandere parę lat temu. On i obsydianin Gurt należeli do tej samej drużyny adeptów, wraz z Kilkandere. Opowiedział im szczegóły o kaerze Gro-Vakk i zaciekawił się runami. Uznał to za dobry żart Iluzjonisty, który zawsze z nim rywalizował o posiadanie wiedzy. Wyznał, że od lat poszukiwali legendarnego oręża, jakim był miecz Zabójca Horrorów, wykuty na rozkaz Varulusa I. Bardzo się tą historią podekscytowali. Gdyby nie poważny stan Bakari i nagląca wyprawa do Krwawej Puszczy, kto wie, czy nie ruszyliby w stronę kurhanów. Domyślali się, że miejsce pochówku orkowego króla musiało mieć jakiś związek z Gra-Vakk.

Dhali spoytkał się z nimi godzinę później. Odkrył w szczelinie między kamieniami ukryty niewielki kluczyk. Długo się zastanawiali do czego mógłby służyć. Dhali opowiedział im również co dostrzegł w astralnym odbiciu runów. Przeanalizował ich wzorzec i choć nie rozumiał znaczenia znaków, to same wzorce układały mu się w głowie w logiczny ciąg. W jednym dostrzegał symbol klucza właśnie, inny ukazywał piramidę z platformami, kolejny wzorzec stanowiła wiązka prętów połączona ze sobą niewielkimi obręczami. Nie rozumiał symboliki. Przynajmniej na razie.

Gort za to zadowolony był ze swojego zakupu. Nabył od wietrzniaka w karczmie litrową baryłkę lokalnej śliwowicy. Ogrody za stajniami pełne były jabłoni. Wszechobecny zapach cydru unosił się wokół zabudowań. Gurt i jego pracownicy znali się na robocie i pędzili zacny alkohol.

Późnym popołudniem postanowili opuścić to przyjazne miejsce. Zaczepili jeszcze t'skranga, gdyż Hashii deklarował, że pójdzie z nimi do Krwawej Puszczy. Gdy jednak zdradzili mu sposób w jaki podróżowali, t'skrang odmówił. Nie miał najmniejszego zamiaru być taszczony w pazurach ogromnego chmuroptaka kilka mil nad powierzchnią stepu. Zresztą wszystkim jest wiadome, że t'skrangi mają lęk wysokości. Choć Hashii zarzekał się, że w stromych klifach Domu Syrtis żyją latające t'skrangi, adepcie nie do końca mu uwierzyli. Pożegnali się z nim i opuścili Faktorię

Nim zaczęło zmierzchać, Kiro obniżył lot, usadowił się w wysokiej trawie nieopodal zagajnika akacji i wypuścił z pazurów ścierpniętego Gorta i Dhalego. Rozbili obozowisko i mały wietrzniak poprowadził jeszcze lekcje ćwiczenia umysłu dla dwójki przyjaciół.

23 Sollus (sierpień) 1508 TH, w pobliżu Krwawej Puszczyi

Około południa byli już na tyle blisko by dostrzec zbitą linię pni ukoronowanych potężnymi gałęziami i ocienionych ciemnym listowiem. Na tle granatowych chmur i ciemnego nieba, robiło to na nich wielkie wrażenie. Przygotowali się dobrze. Każdy z nich odprawił rytuały karmiczne, Dhali i Kiro chronili się magią Ziemnej Skóry, a Gort tradycyjnie odwołał się do magii Wojownika upodabniając siebie do kory dębu.

Ledwo przecisnęli się w szczelinie między pniami drzew. Tak gęsty las ciągnął się na przestrzeni dobrych 50 metrów. Gdy nieco się przerzedziło, zaczęli szukać jakiejś ścieżki. O dziwo, szybko i dość łatwo natknęli się na ścieżynę wydeptaną najpewniej przez zwierzęta. Ale Krwawa Puszcza ich zwodziła. Krzewy zasłaniały widok, zwarte sklepienie liści nie przepuszczało najmniejszego promyka słońca. Korzenie wielkich drzew same przesuwały się zachęcająco otwierając nowe przejścia. Wilgotna ziemia pod ich stopami lekko uginała się amortyzując i pochłaniając wszelkie dźwięki. W konarach nad nimi przemknęło stado wielkich, człekokształtnych istot. Ogromne, słodko kwitnące kwiaty zwisały z pnączy zarastających coraz to nowe przejścia w gąszczu.

Nawet się nie spostrzegli, gdy jeden z pobliskich krzewów kolczastej róży zaczął się przekształcać w postać pokracznego wojownika. Chwilę później otoczył ich zastęp sześciu przedziwnych kolcoludzi. Ich ciała utkane były z kolczystych pnączy i krzewów. Wysocy, dziwnie pochyleni dzierzyli długie, kolczaste włócznie w swych niezgrabnych dłoniach. Oczy jaskrawo błyszczały zielonkawym światłem. Adepci poczuli się zaskoczeni. Kiro przez moment analizował sytuację i odwołał się do swojej magii żywiołów. Zaszeptał w mowie roślin: „Nie mamy złych zamiarów, pozwólcie nam przejść dalej, a nikomu nie stanie się krzywda…”. Nim jednak dokończył swą przemowę, kilku kolcoludzi wysyczało „Gińcie intruzi!” i bez ostrzeżenia runęło do ataku. Wybuchła gwałtowna walka. Świsnęły włócznie. Dhali ugodzony w plecy ujrzał ciemny, okrwawiony grot, który rozorał mu łopatkę, przebił zbroję na piersi i wyszedł pod obojczykiem na dobre pół stopy! Ngi się pod nim ugięły. Siła ciosu wyrzuciła go do przodu i runął jak ciężki kamień na wsysający, wilgotny grunt Krwawej Puszczy.

Kiro po nieudanej próbie negocjacji, próbował ukryć się między pniami i ciskał zaklęcia. Bał się wzlecieć wyżej, bo nie wiedział co może czychać w koronach drzew. Ale kolcoludzie ich otoczyli i sytuacja zaczynałą wyglądać poważnie. Gdy Gortowi udało się powalić i unicestwić jednego z kolczastych strażników, kolejna grupa dołączyła do walczących. Teraz przeciwko nim było już jedenastu ciernistych i walka wydawała się beznadziejna. Z trwogą zaczęli rozglądać się dookoła i planować odwrót.

Tak samo nagle jak rozpoczął się atak, cierniści strażnicy zamarli z uniesioną bronią. Dhali wsparł się na mieczu dysząc ciężko i obficie brocząc krwią z rany. Gort oparł o ziemię wielką pawęż i spojrzał na grupę elfickich strażników, którzy pojawili się dosłownie znikąd. Otarł pot i krew z czoła i się skrzywił. Nie było to zbyt gościnne powitanie, ale zawsze pierwszy krok do zaniechania dalszej, beznadziejnej walki…

kampania_2014/faktoria_w_pol_drogi.txt · ostatnio zmienione: 2019/08/02 17:07 przez gerion
[unknown link type]Do góry
Magus RPG