Sprzedani

Opis sesji, która rozpoczęła nową część kampanii - Indrisańską Przygodę. Rozgrywaliśmy to w długi weekend, 2 maja 2005r.

Jeśli uważacie, że Wojownik, który ocknie się w klatce, bez broni, bez zbroi, w samych gatkach i to krasnoludzkich gatkach jest nieszczęśliwy - to się mylicie. Dwirnach nie był nieszczęśliwy. Był niewyobrażalnie wściekły. I potwornie bolała go głowa.

Myślał. Choć ból głowy pochodził raczej od vudrakowego młota. Walczył honorowo, jak go Dajner i Corby uczyli. Chciał współpracować - na darmo jednak. Trzeba było splunąć na wszystkich i dyrdać zygzakiem do Huebri, bo troska o najbliższych to pierwsza rzecz honoru Wojownika. A tu Pasje obróciły się przeciwko niemu. Ciekawe która najbardziej? - dociekał krasnolud. Gdyby widział uśmiechającego się ducha Thystoniusa pewnie inaczej by kombinował, no ale jedyne co widział Dwirnach to ciężką belkę z kajdanami na rękach i nogach oraz skutego Karama i Kiaura również w dybach z żelaznym garnkiem na głowie.

Do tej pory Dwirnach uważał, że trzeba albo walić prosto z mostu albo milczeć. Kłamstwem się brzydził. Jego szczerość zwiodła go jednak na manowce, a najbliżsi zostali narażeni na szwank. Z jego winy. Im głębiej Dwirnach nad tym myślał, tym podlej się czuł. Zaczął wątpić w swoje powołanie, wątpić w magię Dyscypliny. A z chwilą zwątpienia magią zaczęła odpływać.

Kiaur wraz z Karamem dobudzili się prawie jednocześnie. Ksenomanta przez chwilę śnił na jawie, po czym zaczął zdawać sobie sprawę co się dzieje wokół niego. Skrępowane ręce i nogi pozwalały na minimum ruchu. Vorst widział usiłowania Kiaura, więc mu tylko przypomniał o stanie w jakim się znajduje. Mag stracił sporo krwi, a szarpane obrażenia promieniowały bólem na cały bark.

Byli zakuci w porządne dyby. Dłonie i stopy znajdowały się pomiędzy dwoma, ściśle spasowanymi, drewnianymi belkami. A belki znowuż na przestrzał połączono śrubami z dziwną nakrętką. Mimo kilku prób jasnym się stało, że sami nie dadzą rady się uwolnić. „Garnek” nałożony na głowę Kiaura, był sprytnym, prostym hełmem, który nie pozwalał magowi widzieć. Wpleciona weń esencja ziemi, skuteczne blokowała astralny zmysł Ksenomanty. A najbardziej martwiła go utrata naszyjnika zaklęć. Jeśli w ciągu kilku dni go nie odzyska to powstanie przykry problem.

* * *

Kiedy wróci Udmurt? Vudrak zastanawiał się, czy zdąży zrealizować swój plan, nim dowódca Legionu zjawi się z posiłkami i zagoni wszystkich do zaatakowania osady. Ork postanowił zastraszyć pojmanych nocą adeptów, którzy narobili niezłego zamieszania w obozie. Zapowiedział im więc, że po powrocie Udmurta zostaną osądzeni i zapewne skazani na śmierć, gdyż nie widzi innego sposobu oczyszczenia ich ze splugawienia jakie na nich ciąży. Bardziej obawiał się kompromitacji i gniewu Udmurta niż zemsty trzech niskokręgowych adeptów. Vudrak był bardzo pewny siebie.

Gdy wczesnym przedpołudniem wrócił posłaniec od Haldoriusa, ork dłużej nie czekał. Rozkazał wyprowadzić wozy, zapakować więźniów i ruszyć traktem w kierunku wschodnich Tylonów, by przed wieczorem być na miejscu.

* * *

Dwirnach miał cały czas przed oczyma twarz Rollo. Martwą twarz powroźnika, z nienaturalnie wygiętą szyją i szeroką szramą. Czy Rollo był ożywiony klątwą Horrora? Martwy lecz stojący w oczekiwaniu na rozkaz…? Widział go wyraźnie, nim Vudrak zaatakował. I miał pewność, że Rollo był martwy. Czy taki los czeka całą jego osadę? Przyjaciół i najbliższych? Rodziców i siostrę? Stryja Sighruda? Przygnębienie nie opuszczało go na krok. Nawet towarzyszom niedoli udzielił się pesymizm Dwirnacha. Dopiero poruszenie w obozie zwróciło ich uwagę. Gdy żołnierze zdarli płachtę z ich klatki, ujrzeli trzy zaprzęgnięte wozy, a na nich grupę Dawców Imion. Wkrótce eskortowani przez członków Legionu dołączyli do ostatniego pojazdu. Vudrak dla pewności kazał przybić krępujące ich belki do platformy wozu. Wziął też tuzin swoich podkomendnych, tak na wszelki wypadek.

Krasnolud Grolh był kupcem i wraz z trójką swych pomocników podróżował z Jerris bezdrożami. Wpadł w łapy Legionu dzień przed naszymi bohaterami. Teraz, pozbawiony nadziei, ze łzami w oczach spoglądał na Merkvarta, Gleddyna i Jupreja. Ciążyła na nim odpowiedzialność przed rodzinami tych chłopców. Ostatnią rzeczą jaką by komuś życzył było wpadnięcie w łapy łowców niewolników…

Pomysł narodził się nagle. Dwirnach próbował wmówić Vudrakowi, że w osadzie ukryty jest skarb i dlatego oni podążali do Huebri. Że pod wodą jeziora jest głęboka jaskinia w której duchy wody strzegą wielkich kosztowności. Cóż, nie wiedzieli, że Vudrak jest znacznie lepiej poinformowany. A on dobrze się bawił przez całą drogę udając rosnące zainteresowanie.

Gdy zagłębili się w las otaczający podnóża Tylonów stało się jasne, że Vudrak po prostu ich sprzeda w niewolę.

Haldorius niecierpliwie kręcił się po obozie. Oczekiwał barbarzyńskiego orka od dwóch godzin, a nie lubił spóźnialskich. Sam urodzony w Rugarii, od kilkunastu lat wzbogacał skarbiec Domu Carinci zajmując się niewolnictwem w stolicy Vivane. A od kiedy Barsawia oferowała łatwy zarobek, Haldorius wybudował piękną willę sobie i swoim dzieciom w kupieckiej dzielnicy Bukary.

Gdy R'mero biegł w jego stronę (krasnolud nie znosił Fechmistrza, a już najbardziej irytował go sposób w jaki biegał ten t'skrang) Haldorius wiedział już, że przybywa jego towar. W myślach nazywał tak każdego niewolnika, z jakim miał do czynienia.

Gdy Vudrak wjechał na polanę, therańczyk wezwał elfiego tłumacza i zaczął targować się z orkiem. Za pięcioro adeptów i ośmioro reszty zaoferował 4,5 tysiąca srebrnych florenów. Dorzucił też półtora tysiąca za księgę maga i ekwipunek reszty.

Wypytał też o przewiny niewolników. Haldorius zawsze starał się być uczciwy wobec therańskiego prawa. Gdy Vudrak mu odrzekł, iż nie podporządkowali się nakazowi kwarantanny i są podejrzani o konszachty z Horrorem, utwierdził się tylko, czy złamali prawo prowincji. Skoro złamali, ogłosił ich winnymi, wciągnął na listę niewolników zbuntowanej prowincji i pieczęcią umocował pod jurysdykcją Thery.

„Przeklinam cię Vudruaku do piątego pokolenia” - krzyczał Dwirnach. „Żeby ci wszystkie wnętrzności zadkiem wypłynęły ty …” - miotał obelgę za obelgą. Ork wzruszył tylko ramionami, ważąc w ręku ciężkie srebro. Miał nadzieję zdążyć do obozu przed powrotem Udmurta. * * *

Pirk ukryła się wysoko w skalnej szczelinie. Obserwowała osadę. Wrota podparte solidnymi pniakami, kilku krasnoludów na polach przy jeziorze, z kuźni Mike'a dochodziły stłumione odgłosy młota. Nie chciała na razie się ujawniać. Czekała na noc. Interesowało ją gdzie był Sighrud i co zrobił ze sztyletami. * * *

W obozowisku, w klatkach przebywało blisko 20 niewolników. Kiaur i czwórka towarzyszy został odprowadzony do najdalszej zagrody. Dwoje adeptów, również vudrakowych więźniów, było dopiero na początku swojej ścieżki. Ajar był Zwiadowcą, a Kalvara Złodziejką. Mimo wszystko nawet piątka adeptów nie dałaby rady wydostać się z klatek Haldoriusa. Karam widział astralne odbicia prętów nasycone magią i esencjami żywiołów. Zresztą gdy rozszalała się ulewa, a do ich klatki nie spadła kropla wody, nawet bez spoglądania w astralną przestrzeń poznali, że ich więzienie jest potraktowane magią. A Kiaur nie mógł przeboleć, że nie widzi tego na własne oczy.

Dlaczego elfi tłumacz ukradkiem włożył nóż w cholewę jego buta, tego Łowca Horrorów nie wiedział. Na pewno miał jakiś motyw, ale Karam zdążył poznać tylko jego imię - Umbriasol. Nawet nie wiedział, czy jest barsawiańczykiem? Pewnie tak, skoro pomagał niewolnikom. Po obozie przechadzało się zawsze kilku łowców. Lecz uwagę Karama zwracała potężna kobieta trolli, z równie okazałym Łukiem. Sądząc po bogatym stroju i traktowaniu innych bez wątpienia była adeptem. Karam raczej nie robił sobie złudzeń, że zdołają uciec z obozu. Może podczas załadunku, a może na statku? Lecz na pewno nie w tej chwili…

Kolejnego dnia z rana nad głowami więźniów zamajaczył szary kształt. Wkrótce ludzie Haldoriusa pobudzili resztę więźniów i zaczęli ich wyprowadzać z klatek. Dwirnach tylko obserwował, jak z góry wolno i majestatycznie spływa kamienna platforma. Stało na niej kilku therańskich żołnierzy, wspartych niedbale o niskie relingi. Gdy Dwirnach z towarzyszami wkroczyli na platformę po kilku chwilach poczuli niewielki wstrząs i zaczęli wznosić się w górę. Krasnolud zadzierał głowę obserwując szaro-czarny brzuch kamiennego statku. Zupełnie inny niż piękny drakkar Kamiennych Szczęk, na pozór gładki, lecz miejscami noszący ślady ognia. Barka była znacznie większa niż drewniana łódź trolli. Na oko długa na 20 kroków i szeroka na 5, być może nieco zaokrąglone burty powodowały złudzenie, ale wyraźnie zarysowany kasztel na rufie, pozwalał domyśleć się właściwych wymiarów baty.

Gdy platforma zrównała się wysokością z górnym lukiem w pokładzie, niewolnicy kierowani pokrzykiwaniem therańskich żeglarzy, zaczęli wolno schodzić w głąb statku. Karam rzucił tylko ostatnie spojrzenie na mokry od deszczu, zielony dach lasu, po czym mocno się schyliwszy, wkroczył w mrok kamiennego statku.

Nadzorca rozmieścił ich w długiej wąskiej celi. Usiedli na niewielkich ławkach ramię przy ramieniu z innymi niewolnikami. Przed każdym z nich w podłodze zamocowana była kamienna płyta, na której wedle wskazań nadzorców ułożyli skrępowane ręce. W ciągu kilku chwil, świetlne kryształy przygasły, a ich opanowała dziwna niemoc. Gdy poczuli wibrowanie kadłuba, ogarnęła ich przejmująca potrzeba poruszania kamienną płytą. Wszyscy zgodnym ruchem wiosłowali w tył i w przód, monotonnie poddając się czyjejś woli.

Za ścianą celi, kapitan Ephyres, Powietrzny Żeglarz V Kręgu, obserwował jak głosiciel Dis przeprowadza rytuał krwi, by przymusić niewolników do wyczerpującej pracy. Zawsze znajdował w tym coś mistycznego, choć od wielu lat pracował z handlarzami niewolników. Część załogi uważała to za dziwactwo, ale nikt głośno tego nie wypominał.

* * *

Dwirnach stracił poczucie czasu. Ramiona bolały go niemiłosiernie, pragnienie paliło gardło, a pot zalewał czoło. Kilku niewolników bezwładnie leżało na kamiennej płycie, ich martwe ciała poruszały się w rytmie wiosłowania. Wojownik oprzytomniał nieco dopiero, gdy słoneczny promień zaświecił mu w oczy. Spojrzał na niewielką szczelinę w kamiennej ścianie, lecz nie potrafił skupić myśli. Był wyczerpany i oszołomiony.

Jakiś czas potem, boczny wiatr uderzył w burtę baty i strumienie wody zalały jej pokład. Ephyres naciągnął głębiej kaptur i przetarł mokrą twarz. Deszcz wzbierał coraz bardziej i kapitan krążył wokół platformy Powietrznej Przystani, nie chcąc ryzykować lądowania. Dopiero po dwóch godzinach niebo zaczęło się z lekka przejaśniać i Żeglarz rozkazał opuszczać statek.

Wylądowali jak zwykle przed zagrodami niewolników. Nie byli sami, z wnętrza czterech bat wyciekły sznury ledwo żywych Dawców Imion. Ephyres stał na dziobie i z podziwem obserwował doskonałą organizację, jaka panowała na platformie twierdzy. Piękna kila gubernator Tularch unosiła się nad pałacem, a więc białowłosa elfka była dziś na miejscu. Ephyres marzył o tym, by za jakiś czas dołączyć do załogi jednej z kil Powietrznej Przystani, na razie jednak musiał zadowolić się statusem kapitana niewolniczej barki.

W wielkim tłoku, smagani wichrem i okrzykami odzianych w purpurę legionistów, nasi bohaterowie ustawili się w jednym z kilku długich szeregów, jakie zmierzały do wielkiego kamiennego budynku o maleńkich oknach. Karam rozglądał się dookoła, nad jego głową wsiało kilka kamiennych okrętów, a daleko na horyzoncie majaczyła śnieżnobiała linia górskich szczytów. Zakręciło mu się w głowie, nie wiedział czy spogląda na Barsawię, czy na jakąkolwiek inną ziemię. W jednej chwili zrozumiał, że jest wśród Theran, w niewoli i za chwilę ktoś zadecyduje o jego losie…

Mistrzowie niewolników rozdzielali mężczyzn, kobiety i dzieci. Każdy z szeregów Dawców Imion był połykany przez szare wrota jednego z bloków budynku. Dwirnach zbyt zmęczony by działać i opuszczony przez magię Wojownika, ledwo rejestrował co się z nim dzieje. Pochwyciły go silne ręce jakiegoś trolla, został pchnięty wraz z innymi mężczyznami do obszernej sali, gdzie ustawionych w rzędy niewolników, golono i polewano wodą. Zapamiętał tylko zawiły tatuaż na czaszce stojącego przed nim orka. Gdy wytoczył się z łaźni, oślepiony jaskrawym blaskiem kryształów, usłyszał tylko jakieś nieznane słowa. Zgubił Karama i całkowicie stracił orientację. W powietrzu unosił się mdły zapach mydła i swąd potu wymieszany z ogłupiającym dymem kadzideł. Po kilku kuksańcach dotarło do niego, że walący go w ramię legionista ryczy mu w twarz łamanym throalskim: „Imię, twoje imię krasnoludzie!” Dwirnach jak w transie spoglądał na to swoje rozkute ręce, to na wysokiego oficera w lśniącym napierśniku, który coś notował drobnymi znakami na karcie pergaminu. Wydawało mu się przez mgnienie oka, że widział wśród otaczających go twarzy Haldoriusa, ale nim się upewnił, pole widzenia zasłonił mu krępy, ciemnoskóry człowiek. Pchnięty przez innego legionistę, Wojownik posłusznie potoczył się wraz z kilkoma innymi, wybranymi niewolnikami.

Kiaur wreszcie mógł widzieć bez przeszkód. Rozkuty, czuł się znacznie lepiej. Podróż nie nadszarpnęła wiele jego sił, potrafił się oprzeć magii głosiciela. Czuł się jednak maleńkim trybikiem w wielkiej machinie, jak rozpędzona gnała teraz wśród bloków Powietrznej Przystani. Ktoś musiał wybierać adeptów spośród ich grupy, widział jak inni mężczyźni, różnych ras, wędrują na lewo, skąd dochodziły okrzyki bólu i swąd wypalanej skóry. Nim się zdążył zorientować, pochwyciły go silne ręce i kilku legionistów nałożyło na nadgarstki i kostki nóg szerokie bransolety. Wyglądały na szczególną robotę, złocisto-granatowe gwiazdy zwieńczone ornamentem w kształcie łańcucha zdobiły każdą z bransolet. Identyczne zakładano każdemu adeptowi, który został wepchnięty do wysokiej celi, a jakiej przebywał Kiaur. Nim zdołał ochłonąć, ujrzał też szarpiącego się Karama i kilku krasnoludów, siłą prowadzonych do celi.

Zanim zamienił słowo z Łowcą Horrorów, grupa theran weszła do celi i poderwała więźniów z podłogi. Prowadzono ich dalej długim korytarzem Kiaur podejrzewał, że znajdują się wewnątrz platformy. Gdy wyprowadzono ich na otwartą przestrzeń niewielu, mimo beznadziejnej sytuacji, mogło powstrzymać się od jęku zachwytu. Byli w niesamowicie wysokiej sali, przez której wielobarwne witraże wpadała feeria kolorów, rysując na marmurowych posadzkach bajeczne obrazy. Wręcz zahipnotyzowani widokiem, dali się spokojnie poustawiać w wyznaczonych miejscach sali. Karam ledwie zwrócił uwagę, że wraz z nimi są też kobiety adeptki. Było tam również wielu Theran.

Kilku magów zaczęło okrążać zebranych niewolników recytując nieznane słowa. Gdy trójka Theran opuściła wzniesione ręce, wszyscy niewolnicy padli na wrzaskiem bólu na posadzkę. Ich dłonie i stopy przenikał żywy ogień wzbudzający wielkie cierpienie. Żadne z nich nie zdołało o własnych siłach podnieść się z zimnej posadzki… „Od tej pory jesteście całkowitą własnością Therańskiego Imperium, wasz nowy nabywca ma pełne prawa do dysponowaniem waszym ciałem i magią, życiem i śmiercią, winniście mu bezgraniczne posłuszeństwo” - rzekł jeden z żołnierzy tłumacząc na throalski słowa maga. Za chwilę powtórzył to samo w kilku innych językach.

Zagryzając z bólu zęby, Karam próbował unieść się z podłogi. Czuł, że stopy i dłonie krępują mu teraz niewidzialne kajdany. Nawet nie próbował zaglądać w astral, gdyż czuł, że przypłacił by to utratą przytomności jak kilku leżących tu adeptów. Na galerii, wysoko ponad nimi pojawiło się grono Theran. Wyróżniał się zwłaszcza jeden z nich, troll o kryształowo-błękitnych rogach. Zaraz też zeszło do nich kilku ludzi, wypytując w różnych językach o ścieżkę Dyscypliny i zaawansowanie.

* * *

Pestivar długo czekał na ten moment. Wypatrzył już wśród leżących na dole adeptów kilka twarzy i płonął ciekawością, czy i tym razem uda mu się ubić dobry interes. Zwykle większość towaru spływała do Vrontok, ale ogromne łapówki, jakie jemu podobni płacili Gimbarowi Wspaniałemu zawsze robiły swoje. I tym razem troll pozwolił wybrać najlepsze kąski ze świeżej dostawy.

A Pestivar miał szczególne zlecenie. Indrisański elf, niejaki Fatehpal zaoferował mu niebagatelną sumę za grupę niewolników-adeptów. To, że znajdzie tu Wojownika, czy Fechmistrza było prawie pewne. Ale na Łowcę Horrorów czekał już trzeci tydzień. A elf zażyczył sobie, by cała czwórka była w jakiś sposób sobie bliska. Takie życzenie miał jego pasza, a cena nie grała roli.

Handlarz dokładnie przejrzał kartoteki niewolników. Już wiedział ile setek zapłaci za ciemnowłosego Vorsta i jaką łapówkę będzie musiał wręczyć Gimbarowi. Potrzebował jeszcze maga, Fechmistrza i Wojownika…

* * *

Karam był nieco zbity z tropu. Niski therańczyk dopytywał się, czy ma jakichś bliskich wśród pozostałych niewolników. To chyba żart. Ale gdy kroczył wraz z Kiaurem po schodach jednego ze skrzydeł pałacu, wiedział, że handlarz niewolników nie żartował. Wyglądali dziwnie, ogoleni do skóry, w płóciennych przepaskach biodrowych. Karam budził uwagę mijających go legionistów, prezentując ciało ozdobione setkami niecodziennych malunków. Kiaur natomiast zachowywał się tak, jakby nie zauważał swojej nagości. Wpatrywał się w szerokie łuki okien i zapierającą dech w piersiach panoramę. Czy to było jego ostatnie spojrzenie na Barsawię? Któż to mógł wiedzieć.

Gdy przykuci do ściany czekali nie wiadomo na co, dołączył do nich prowadzony w eskorcie Dwirnach i drobna, ogolona krasnoludka. Dwirnach nie miał zbyt szczęśliwej miny, pozbawiony włosów i brody wyglądał jak pokraczne ludzkie dziecko, z ogromnymi barami i powrozami mięśni. Towarzysząca mu dziewczyna, była w porównaniu z Wojownikiem kruszyną. Długie rzęsy kryły fiołkowe oczy, a liczne siniaki na ciele, świadczyły o determinacji i uporze krasnoludki.

Wkrótce otoczyła ich rzesza dziwnych, ciemnoskórych elfów. Jeden z nich, szlachetniej ubrany, kroczył w towarzystwie therańskiego człowieka, zapewne ich byłego właściciela. Elf wyjął niewielką szklaną buteleczkę, z której wytoczył po kropli krwi na każdą, krępującą ich obręcz. Podpisał stos pergaminów i rozkazał rozkuć adeptów.

W kiepskim throalskim przedstawił się im jako Fatehpal Rasanavi. Zakomunikował, że stali się własnością paszy Mandalaya z indrisańskiego Vaniri i właśnie zmierzają na pokład powietrznego statku Therańskiej Floty, którego kapitan łaskawie zgodził się przewieźć Indrisan i ich towar do Kalkutany, stolicy prowincji.

Dwirnach nie mówił nic. Myślał o najbliższych i o tym, jak bardzo zawiódł.

* * *

Przy gęsto padającym deszczu, wraz ze świtą Fatehpal,a wkroczyli na szerokie podwórze. Otaczały ich trzy strzeliste wieże z barwnymi krenelażami, na murach dostojnie wartowali therańscy Łucznicy, a grupa Powietrznych Żeglarzy przygotowywała kilę do lotu. Ten niewielki zameczek, jaki dryfował kilka metrów nad platformą Powietrznej Przystani, miał być ich domem i więzieniem przez kilka najbliższych tygodni.

Indrisański elf, zaprowadził całą czwórkę do obszernej komnaty. Karam nieufnie stąpał po grubym, czerwonym dywanie. Ściany wygłuszone arrasami wydały się ciepłe i przytulne. Cztery wielkie łoża z baldachimami, stojące dyskretnie w kątach komnaty, zapraszały ich obolałe i zmęczone ciała grubym materacem i delikatną narzutą. Przy stoliku z polerowanego drewna stały niewielkie fotele, ale uwagę przykuwała spora biblioteczka rzeźbiona w egzotycznie wyglądające ornamenty. Komnata nie miała okien, jedynie pod wysokim sufitem delikatnie sączyło się światło ze szczelin wentylacyjnych. Pomieszczenie rozświetlały wiszące w powietrzu kryształowe kule.

Fatehpal pouczył ich jak aktywować i przygaszać światło. Zakazał opuszczać im komnatę, ale dodał, że będą traktowani jak goście Mandalayów. Wkrótce dołączyło do niego dwóch służących. Oba ciemnoskóre i czarnowłose krasnoludy, ubrane były w pomarańczowe koszule z charakterystycznym, purpurowym haftem. Przynieśli kilka pakunków. Elf zachęcająco wskazał im, by rozpakowali przedmioty. Ku sporem zdziwieniu i zaskoczeniu, był to ich własny ekwipunek, zbroje, topór Dwirnacha i miecz Karama. A także naszyjnik z zaklęciami Kiaura i sporej długości, szara laska ozdobiona mnóstwem runicznych inskrypcji.

„Zwracam wasze przedmioty.” - rzekł Fatehpal. „Liczę, że nie popełnicie głupstw i bez incydentów pozwolicie się dowieźć do zamku Mandalay. Podczas podróży będę waszym opiekunem, opowiem wam o rzeczach, które na was czekają w Vaniri. Będę też waszym nauczycielem. Na początek zaczniecie się uczyć języka imperium. A teraz zajmijcie się sobą.”

* * *

Nawet nie czuli, kiedy jednostajne kołysanie kili, wywołane podmuchami wichru, ukołysało ich do snu. Kończył się właśnie 27 dzień miesiąca Teayu, roku 1476 wedle rachuby Throalu.

Andana dość długo wpatrywała się w sufit okryty kwiecistym arrasem. Towarzyszący jej mężczyźni spali głęboko. Dziewczyna długo gładziła ręką wygoloną czaszkę, samotna łza spłynęła jej po policzku. Trzy miesiące temu świętowała swoje 22 urodziny. W gronie najbliższych przyjaciół, cyrkowców z wędrownej trupy i starego stryja - urupańskiego kupca. Na początku lata wygrała turniej Fechmistrzów, święciła wtedy triumfy, znało ją prawie całe miasto. Lecz dziewczyna nie przyjęła ani złota, ani pucharu. Zażądała za to pomocy elfki Meristany, radnej Urupy i biegłego Trubadura. Z jej pomocą zdołała rozwikłać kolejne zagadki Laski Zmierzchu, legendarnego przedmiotu, który od kilku miesięcy był jej własnością…

Leżała teraz wygodnie rozciągnięta na therańskim łożu. Lekko gładziła wypolerowane drewno laski i syciła się magiczną energią jaka emanowała z broni. Jej ostatni mentor, t'krang O'ken'bi zdecydowanie różnił się od poprzednich mistrzów. To dzięki jego naukom weszła na „ścieżkę ciszy i opanowania” - jak powiadał t'skrang. Posługiwanie się długim kijem podczas walki, odmieniało magię jej Dyscypliny. Zamiast błysków miecza i cięć zjadliwych uwag, Andana brylowała gibkością ciała i wizgiem spadających razów. A kij potrafił powalić hańbiąco znacznie szybciej niż jakikolwiek miecz.

Uniosła się na łokciu obserwując towarzyszy niedoli. Burkliwy krasnolud wydawał jej się teraz o wiele młodszy. Sądziła najpierw, że przekroczył czterdzieści lat. Był dość zgorzkniały i wydawał jej się całkowicie załamany. Ale teraz, obserwując go uważnie odkryła, że Wojownik był w jej wieku, albo nawet młodszy!

* * *

Dni upływały im dość monotonnie. Lecz każde z nich obrało jakiś sposób, by poradzić sobie z myślami, wspomnieniami i lękiem przed nieznanym.

Krasnolud zamknął się w sobie. Golił regularnie głowę, podkreślając przed Fatehpalem, że mimo odmiennego traktowania czuje się niewolnikiem. Odsunął fizyczne ćwiczenia, cierpiał głęboki kryzys swej ścieżki. Spędzał za to najwięcej czasu z elfem, ucząc się pilnie therańskiego i wypytując o historię imperium i Indrisy, o wzajemne relacje mieszkańców, a także o prawo therańskie i mechanizmy niewolnictwa. Dwirnach miał w pamięci cały czas dawną prośbę Corby'ego. Jeśli więc aparat biurokratyczny w Powietrznej Przystani prowadził rejestry niewolników, to krasnolud ujrzał cień szansy na to, by odnaleźć rodzinę starego mentora. Ale wpierw musiałby się stąd uwolnić.

Kiaur towarzyszył Dirnachowi uważnie przysłuchujący się dysputom z Fatehpalem. Żywo interesował się historią Thery i Indrisy, ale nie zaniedbywał swojej sztuki. Jak tylko całkowicie wyzdrowiał, poświęcił się rytuałom karmicznym, na które reszta towarzyszy zapatrywała się dość sceptycznie.

Fechmistrzyni przez kilka pierwszych dni wyraźnie izolowała się od mężczyzn. Ale już wkrótce przełamała nieufność rozbrojona zachowaniem Dwirnacha. Przy całej swej mrukliwości i pozornej niechęci do wszystkich i wszystkiego, wydał jej się nieporadnym i naiwnym młodym krasnoludem. A przy tym dobrodusznym i porządnym. Andana widząc, że coś gnębi i tłamsi wewnętrznie jej towarzysza, postanowił obudzić jego płomień.

Był poranek 5 dnia miesiąca Doddul, kiedy therańska kila majestatycznie szybowała w kierunku strzelistych wież Kalkutany. Powietrze było rześkie i przejrzyste, a łagodny wiatr ze wschodu niósł zapach oceanu i krzyki mew.

kampania/sprzedani.txt · ostatnio zmienione: 2012/06/12 16:09 przez gerion
[unknown link type]Do góry
Magus RPG