Action disabled: source

Nareszcie w ojczyźnie

Pierwsza sesja po długiej przerwie. 17-12-2006r już całkowicie na edycji Classic.

04 Ghamil 1498TH

Kapitan Radgund Hartmallen z niecierpliwością słuchał raportu oficera. Jego „Pięść Thery” – latająca forteca Szóstej Floty, zmierzała z Indrisy wprost do Powietrznej Przystani. Jednak wieść jaką przyniósł zaklęty duch powietrza, sprawiła, że kapitan zmienił kurs. Gdy wszedł do komnaty nawigatorów i wydał rozkaz „obrać kierunek na Wielką Therę”, spostrzegł zdumienie oficerów. „Na Wielką Therę kapitanie?” – zapytał starszy nawigator z niedowierzaniem. „Nie zwykłem powtarzać rozkazów sierżancie” – odparł Hartmallen, a w duchu dodał „i mów mi admirale ty Zanjanski głupku”…

Viggo Marens, krasnoludzki kupiec z Travaru długo musiał przekonywać adiutantów Hartmallena, by wysadzili ich w pierwszym lepszym porcie Morza Aras. Zirytowany elfi żeglarz przez moment chciał wyrzucić kupca i całą jego służbę przez otwarty luk therańskiej kili, ale kupiecki dar wymowy Viggo uczynił swoje. Był 4 dzień miesiąca Ghamil roku 1498TH, kiedy „Pięść Thery” zawisła nad murami niewielkiego miasteczka Carcarena, portu malowniczo położonego na zachodnim brzegu Aras.

Dwirnach wraz z Karamem pochylili się nad mapą, którą rozłożył im brodaty kupiec. „Tu jest miasto Ludu zza Aras, w którym jesteśmy aktualnie. A tu leży Urupa. Tak, Urupa – największy port Barsawii. I tam się musimy dostać. Idę do kapitanatu, rozejrzę się, być może coś dla nas znajdę.” Wcześniej pomógł im ulokować się w niewielkiej tawernie, pośród ciemnoskórych gości, którzy mówili w nieznanym języku. Co prawda obsługa znała język imperialny, ale władała nim kiepsko i musieli zdrowo namachać się rękami, by w końcu ustalić liczbę pokoi i cenę za nocleg, o posiłku nie wspominając. Viggo miał sześcioro służby, w tym adepta Wojownika III Kręgu – Koresha. Ale w duchu się radował z towarzystwa trojga adeptów z Czeladniczych Kręgów. Pomoc bohaterów o takich zdolnościach to już nie byle co i w Barsawii musiałby pewnie słono zapłacić za usługi tak doświadczonych i słynnych postaci. A ci tutaj byli skazani na jego pośrednictwo, więc Viggo zacierał ręce.

Krasnolud od lat pracował dla Kompanii Handlu Lądowego, obsydiańskiego kupca Omasu. Zbijał majątek na egzotycznych produktach przywożonych z Indrisy, czy Kreany. Starał się omijać Powietrzną Przystań i wracać do Barsawii od zachodu, poprzez Morze Aras. Urupę znał jak własną kieszeń, a i wśród Ludu zza Morza miał szerokie kontakty. W rodzinnym Travarze nie gościł od 6 lat, lecz przywykł do dalekich podróży. Gdy spotkał piękną elfkę i jej ludzkiego towarzysza w Vaniri, od razu czuł, że ich losy się połączą. I tak dzięki osobistemu sprytowi i długom wdzięczności jakie miał podczaszy paszów Mandalay, Viggo spędził na pokładzie therańskiej kili ponad 30 dni. Spędził w towarzystwie Tizkary, Karama i Dwirnacha. Wiele musiał im opowiadać co zmieniło się w Barsawii przez 20 lat ich nieobecności. Pytali o to co dla nich było ważne. A on opowiadał.

Opowiadał o Rebelli Śmierci w Throalu, kiedy to przed 10 laty królestwo krasnoludów stało na granicy wojny domowej. O ucieczce Varulusa III przed zamachowcami, o ksenomacie Mordomie, który wrócił zza grobu. Tylko po to, by wraz z buntownikami porwać jedyne dziecko Varulusa, spadkobierce tronu, królewicza Nedena. O wielkiej roli jaką odegrał Dzieciobójca, stary i legendarny adept Złodziej – J’role. Od tamtego czasu zwany Honorowym Złodziejem. Opowiadał o tym, jak Mordom utrzymując Nedena przy życiu powyciągał z niego wszystkie organy i sycił jego duszę esencją Horrora. Opowieść tę znali już wszyscy poddani Throalu. Smok Górski Cień pozbawił życia Mordoma, ale to J’role tak naprawdę uratował chłopca.

Opowiadał im o t’skrangach z Wężowej. O ekspansji Domu Ishkarat na wody jeziora Vors, o porozumieniu Krwawych elfów i Domu Syrtis, w wyniku którego w zeszłym roku Kaer Eidolon leżący u ujścia Śpiewającej Ćmy do Węża, został zamieniony w fortecę. Opowiadał o K’tenshinach i ich odnowionym sojuszu z Theranami, a także o nowych parostatkach Domu Trzcin.

Opowiadał im historie o orkowych najemnikach Heroka i wyprawach łupieżców ze Lśniących Szczytów. O polityce Throalu i Elfiego Dworu rządzonego ręką Alachii. O rozwoju Przyczółka i setkach adeptów oddających swe życie w ruinach Parlainth. O therańskich rządach w Landis i niewolniczych wyprawach na południe od dżungli Serwos. O legendach o smokach i opowieściach o wielkich adeptach przemierzających Barsawię. Opowiadał im długo. Mieli przecież mnóstwo czasu.

xxx

Dwirnach nie tracił ani chwili. Każdego dnia, medytował nad jednym z ósemki jataganów. Po każdej medytacji ćwiczył tak intensywnie, że broń spływała jego potem, a głownia wibrowała od setek cięć, pchnięć i zastaw, jakie wykonywał zmagając się z niewidzialnym przeciwnikiem. Za każdym razem był z siebie zadowolony. Czuł magię Ścieżki przepełniającą jego duszę, jego ręce i broń jaką w nich dzierżył. Nie tracił ani chwili.

xxx

Czarne kadłuby okretów w Caracarenie połyskiwały od wilgoci. Po trzech dniach bezskutecznych poszukiwań, widok czarnych poszyć przyciągał czarne myśli. Nie chcieli tkwić tu w nieskończoność, a druga połowa roku przynosiła ze soba gwałtowne sztomy na Aras. Jednak gdy trzeciego dnia przymusowego pobytu, do portu wpłynął przepiękny okręt o śnieżnobiałych burtach, w ich serca wstąpiła nadzieja.

Mallornica została zbudowana jeszcze za czasów królowej Failli władającej Smoczą Puszczą kilka wieków temu. Jej żagle utkano z esencji żywiołu powietrza, a cały kadłub, stępki i pokład nasycone zostały magią i esensją żywiołu drewna. Mallornica była jedynym ocalałym statkiem pełnomorskim królestwa elfów. A jej kapitan był buntownikiem.

Kiedy królowa Alachia rozkazała zniszczyć doki i spalić całą Białą Flotę Smoczej Puszczy, Masae Seorach powiedział nie. Zebrał najwierniejszą załogę i schronił się po drugiej stronie Aras przed zmestą królowej. A potem nadszedł Pogrom. Drewniany Kaer Smoczej Puszczy nie wytrzymał i piękno Dworu Elfów zamieniło się w koszmar Krwawej Puszczy. Masae znów wypłynął na wody Aras po Pogromie jednak nikt nie wie jak zdołał go przetrwać. On i towarzysze uniknęli plugawego Rytuału Cierni. Jednak nigdy nie odważył się wpłynąć na wody Wężowej Rzeki. Od dnia wygnania jego noga nie stanęła nigdy w Barsawii.

Ani Dwirnach ani Karam nie zdawali sobie tak do końca sprawy, czym jest statek na którego pokładzie znaleźli się dzięki kupcowi z Travaru. Byli jednak zachwyceni i przytłoczeni legendarnym majestatem Mallornici. Karam po wejściu na pokład natychmiast skupił się w sobie i sięgnął zmysłami w świat astralny. Długo podziwiał zawiłe nici zielonkawego złota, jakie wypełniały każdę deskę i każdą belkę okrętu. Jaśniejąca poświata żagla i długie sznury wplecionej esencji powietrza, dekorowały Mallornice niczym perły na szyi pięknej elfki. Każdy z marynarzy był adeptem i to nie byle jakim, a astralne odbicie kapitana napełniło Karama wręcz niepokojem. Nie, żeby poczuł choćby ślad splugawienia. Ale nigdy nie spotkał elfa, który kroczy Ścieżką Mistrza. Mes Ti’Raeghsa.

Z ulgą rozłożyli się w kajucie. Służący kupca Viggo pomogli im przenieść cały zgromadzony w Indrisie dobytek. Nim jednak na dobre rozgościli się na pokładzie Mallornici, Viggo zaprosił ich na wieczerzę do kapitana… Masae Seorach w istocie wyglądał jak dobrze zachowany mężczyzna zbliżający się do sześćdziesiątki. Ubrany w srebrno-złote szaty, przetykane aplikacjami brązowych haftów wydawał się pełnym dostojeństwa i powagi. Srebrne włosy w gęstych kaskadach spływały mu na ramiona. Gdy spoglądał na nich lodowatym błękitem oczu, wydawało się, że przenika ich ciała zaglądając prosto we wzorzec. Obok niego siedział inny elf, wyglądający jak całkowite przeciwieństwo kapitana. Asse Kivullan był mocno zbudowanym, czarnowłosym Wojownikiem. Swą ścieżkę podkreślał czernią i czerwienią szat, a spoczywający na piersi amulet Thystoniusa wskazywał jaka Pasja przepełniała młodego adepta.

Gdy tylko wymienili formalne pozdrowienia, nim ktokolwiek zdążył tknąć jedną z potraw, Masae zapytał ich czy znają legendę Fentheriego. Elfowi dokładniej chodziło o legendarny Miecz Fentheriego, który był aktualnym celem jego poszukiwań. Masae miał zwyczaj zasięgać wiedzy wszystkich adeptów jakich gościł na pokładzie, a interesowały go wszelkie legendy o przedmiotach pochodzących ze Smoczej Puszczy, sprzed Pogromu. Fentheri był przyjacielem lat młodości kapitana Masae, dowodził okrętem Eltanin, bliźniaczym bratem Mallornici. Był utalentowanym Wojownikiem, oddanym całym sercem Floranuusowi. Gdy Pasja objawiła mu się, stawiając za cel uratowanie z łap Horrora innego okrętu, Fentehri nie zawahał się. Na cześć tego wydarzenia Nazwał Ponownie swój statek imieniem Dziewicy Lilli.

Kapitan Seorach pragnął się jednak dowiedzieć czegoś więcej. I tu pomógł mu Karam. Łowca Horrorów miał w swej głowie niezliczone opowieści o bohaterach walczących z Horrorami. Znał też historię elfa Fentheriego. Był on lojalnym Wojownikiem królowej i na jej rozkaz spalił swój okręt. Jednak myśl o zamknięciu się w Kaerze z żywego drewna przeraziła go doszczętnie. Opuścił Smoczą Puszczę i znikł gdzieś w niewiadomych okolicznościach. Legenda mówi, że ponoć zwrócił się o pomoc do samego Alamaise, Zguby Elfów. Ale nikt nie zna szczegółów i motywów Wielkiego Smoka, który przygarnął wyrodne dziecko Smoczej Puszczy.

Masae Seorach wydawał się ukontentowany opowieścią. Ku zdumieniu adeptów, w kilku słowach dał im do zrozumienia, że kolacja jest zakończona. Poczuli się dziwnie urażeni obcesowością elfa. Po żywej legendzie spodziewali się czegoś innego. Kapitan nadmienił coś o elfce Eunice w urupańskiej dzielnicy Liandrill, ale sądzili, że uczynił to wyłącznie z resztek uprzejmości.

Dwirnach próbował jeszcze wejść na wątki wspólne dla głosicieli i zagadnąć Asse, lecz ten pozbył go równie chłodno jak kapitan….

xxx

Gdy dwa tygodnie później opuszczali pokład okrętu, nadal czuli złość wypłacając elfom po 280 sztuk srebra od głowy.

xxx

Urupa powitała ich słupem ognia, jaśniejącym na krańcu długiego cypla. To był słynny Ognist Stos Tovara, nikczemnego Mistrza Żywiolów, który został w nim uwięziony przez rozwścieczonego Żywiołaka Ognia. Płomienie sięgały wielu metrów w górę i były widoczne na morzu z odległości kilku mil. Przepływając między krańcem cypla a złowrogą Redutą Shabiry, zmierzali w stronę południowego portu Urupy. Biały kadłub Mallornicy wzbudził powszechne zainteresowanie i wkrótce wiele małych stateczków płynęło śladem elfiego żaglowca. Nad miastem wznosił się na blisko 500 metrów, masywny klif. W jego stromych zboczach wykuły prawdziwy labirynt pokolenia trolli z pobliskiego kaeru Otosk i potomkowie throalskich osadników – krasnoludy z dzielnicy Biharj. Dwirnach z szacunkiem spoglądał na wysokie mury i wieże otaczające miasto. Z zadumą patrzył na piątke drakkarów majestatycznie dryfujących nad wieżami Urupy. Wspominał siebie stojącego na pokładzie okrętu Kamiennych Szczęk, gdy przygotowywali się do rajdu na Hammerstone. Było to całą wieczność temu…

Viggo objaśniał im z pokładu każdy zauważony szczegół Urupy. Najwyższą budowlą była ambasada Thery. Jej wieża kilkukrotnie przekraczała wysokość murów. Viggo wspomniał o kilku innych ciekawych miejscach, ale już wpływali na redę południowego portu.

xxx

Kiedy burty białego okretu zaszorowały na odbojnikach długiego molo, Tizkarze aż zakręciło się w głowie od ferri barw i zapachów, płynących z nabrzeża. Nim trap zdążył dotknąć porośniętych glonami belek, tłum tragarzy, kupców, przewodników i naganiaczy niczym potężna fala odbił się od śnieżnych burt Mallornici. Jakiś kudłaty chłopak, chwycił rękaw szaty elfki: „Pani, zawitajcie Pod Wściekłą Kałamarnice, najlepszą tawernę w Dzielnicy Przybyszów! Niczego wam nie braknie! Ceny zwyczajne, a wygody nadzwyczajne, jadło elfie, muzykanci i tancerze!” – wyrzucił z siebie jednym tchem, tak, że indrisańska elfka niewiele mogła zrozumieć. Zdezorientowana spojrzała na Fatehpala, indrisańskiego towarzysza wyprawy, który długie lata opiekował się nimi na dworze paszów Mandalay w Vaniri. Fatehpal zdawał się chłonąć widok urupanskiej metropolii, choć z całą pewnością bywał w wielu większych miastach całego imperium Thery. Dwirnach wielkimi oczami patrzył na prężącego się t’skranga w jasnoniebieskiej, koronkowej koszuli. „Uczta Assssstendar! Uczta Assstendar! To drodzy goście tawerna godna króla Throalu i namiestnika Thery!” To wystarczyło, by krasnolud odwrocił się plecami do zadziornego gada. Wypatrzył w tłumie młodego krasnoluda, który usilowal zwrócić na siebie uwagę. Młodzik okazał się jednym z naganiaczy zajazdu Pod Młotem Gelthora. Zajazd był wyłącznie w krasnoludzkich rękach i to całkiem blisko Bramy Wodnej, więc wkrótce troje adeptów, wraz z Fatehpalem i orszakiem kupca Viggo, pomaszerowało za młodym przewodnikiem.

Po drugiej stronie przystani, cumowały pod murami miasta dwa długie parowce t’skrangów. Byli świadkami jak wieobarwny oddział marynarzy, niczym zielonkawy wąż, nakrapiany błękitem i czerwienią, wpełzał przez bramę do Dzielnicy Przybyszów. „To V’strimoni” – objaśniał przewodnik – „spójrzcie na ich opaski z żywego sitowia na nadgarstkach”. Z ciekawości przyglądali się milczącym t’skrangom, wieloosobowy oddział dobrze uzbrojonych marynarzy szedł przed nimi, torując drogę wśród gęstego tłumu przedstawicieli różnych ras. „Ci tutaj” – kontynuował krępy, krasnoludzki chłopak – „schodzą z wachty na kilka dni i pewnie będą rozrabiać w Uczcie Astendar przez najbliższy tydzień. Ostatnio słyszałem, że Nieuchwytny Zębacz kapitana G’kralla to jedna z najszybszych shimoram na Wiji!”

Sporo czasu zajęło im dotarcie do Młotu Gelthora. Zajazd był zbudowany w typowym dla Urupy stylu. Wielka, praktyczna budowla, licząca sobie cztery kondygnacje i piwnice z łaźniami. W podcieniach stały wozy i lektyki, gotowe obwozić zasobniejszych gości po całej Urupie. Przy szerokich wrotach trwał wyładunek żywności, którą grupa jasnoodzianych krasnoludów biegiem znosiła na kuchenne zaplecze. Dwirnach był zaskoczony wielkością głównej sali, przez którą przyszło im przechodzić. Na parterze Młota, ze spokojem mogło się pomieścić ponad 200 osób i w tej chwili (a było wczesne przedpołudnie) ponad połowa sali była wypełniona. Piętra zajazdu przeznaczono na gościnne pokoje, tam też nasi adepci zostali ulokowani. Pożegnali się z kupcem Viggo i wygodnie rozłożyli w swoich pokojach. Dwirnach dzielił apartament z elfim posłem Mandalayów, a Karam wreszcie mógł liczyć na więcej intymności z ukochaną Tizkarą. Wspominał wczorajszy dzień, kiedy to oboje odnowili po raz pierwszy Pokój Krwi. Wspomnienie rytuału przyspieszało bicie jego serca, myślami krążył wokół małej rezydencji Gibra-Tahar zawieszonej na klifach nad indrisańskim oceanem. Gdy wokół ich domu ryczał sztorm, a pioruny co chwila uderzały w spienione fale, kiedy rok temu przysięgli sobie coś bardzo ważnego. Karam wspominał. I żył chwilą.

Dwirnach postanowił się odświeżyć, zaciągnął do łaźni Fatehpala i wywabił Karama. Służący przyniósł im dzban zimnego piwa, nim zdążyli, okrycia prześcieradłami, zanurzyć się w gorącą, czarną wodę wypełniającą piwniczne baseny. Elf nienawykły do barsawiańskich trunków, wkrótce zaczął wyśpiewywać radosne pieśni w jakimś patalańskim narzeczu, wzbudzając tym salwy radosnego śmiechu obu przyjaciół. Zwłaszcza cienki falset wysokiego elfa, który z trudem siedział w basenie, doprowadzał obu do szaleńczych ataków radości, zarażając śmiechem całą resztę zażywających kąpieli gości.

Popołudniem odpoczywali na piętrze, z dala od zgiełku sali i gorąca buchającego z ulicy. Dobry nastrój minął. Dwirnach czuł w sobie odpowiedzialność i potrzebę. Pasje zawiodły ich do Urupy, a właśnie w to miejsce wybrała się dwie dekady temu Andana z Dagnim. Jego żona, z jego synem. Synem, którego nigdy w życiu nie widział i który zapewne fizycznie, dorównuje mu w latach. Bardzo chcialby ją odnaleźć. Równie mocno chciałby się rozmówić z Thystoniusem. Ostatnie wydarzenia, omamy i wizje mocno zaniepokoiły krasnoluda. Skoro Pasja czegoś od niego oczekuje, wyraźnie daje mu do zrozumienia, że wybrała go do jakichś celów, to Dwirnach, będąc Wojownikiem i krasnoludem z natury praktycznym, chciałby to pojąć. Ot choćby incydent przed zajazdem, gdy kupiec i tragarz mało co się nie pobili…Dwirnach poczuł dziwną pustkę w sobie, że nie zareagował zgodnie z wolą Pasji.

Myślał również o swej rodzinnej osadzie, Huebri. Z całą pewnością tam wróci, wpierw jednak musi poukładać sobie ścieżki w życiu. Myśl o Huebri przywiodła w jego pamięci obraz przyjaciółki, maleńkiej wietrzniaczki P'rk. Co się z nią teraz dzieje? Czy żyje i ma się dobrze, ta mała ryzykantka? Wojownik zamyślił się głęboko. Wieki upłynęły, odkąd rozstali się bez pożegnania, wieczorem na zboczu nieopodal domu, otoczeni przez legionistów Vudraka. Z zadumy wyrwało go pukanie do drzwi.

Przed nimi stał szczupły krasnolud o haczykowatym nosie i rudej brodzie. Rufus, bo takie miał Imię, zaoferował im swoje usługi, przewodnika, służącego, pomocnika w Urupie i kogoś, kto może wiele załatwić, wiele się dowiedzieć i wiele przekazać. Za odpowiednią oczywiście, cenę.

xxx

Lothred Martell bardzo się niepokoił. Co prawda ładunek zakupiony w Mieście Trzcin bezpiecznie spoczywał w ładowniach Złotej Orchidei, ale Katarakta Adipae zawsze budziła w nim grozę. Nie lubił podróżować do Darranis, ale nie miał zbytniego wyboru. Gildia Wolnych Kupców dbała o swoich członków i Martell nigdy nie narzekał. Swoją drogą osiągnął wysoki status członka Rady Gildii. Odkąd jego druga żona, Andana, urodziła mu córeczkę Eylisę – krasnolud zmienił się nie do poznania. Wreszcie stał się szczęśliwy.

Teraz stał na rufie Złotej Orchidei, przyglądając się łopatkom koła napędowego, które burzyły wodę za rufą statku. Miał nadzieję szybko załatwić interesy w Darranis, a potem w Throalu i z początkiem Sollusa wrócić do Urupy.

xxx

Skoro byli już w Urupie, to Karam nie chciał tracić ani chwili. Zmobilizował Dwirnacha (i Rufusa przy okazji), by zacząć szukać Andany. Późnym popołudniem, z ust Rufusa dowiedzieli się, że w istocie Dagni Martell, syn Andany Martell jest sierżantem urupańskiej gwardii miejskiej. Po nitce do kłębka, postanowili więc wybrać się do magistratu i odszukać budynki garnizonu. Opuściwszy Dzielnicę Przybyszów, Dwirnach, Rufus i Karam z Tizkarą skierowali swe kroki do centralnej dzielnicy. Po drodze zarzucili Rufusa wieloma pytaniami o miasto, zresztą on sam chętnie prawił o lokalnych ciekawostkach.

Choć na chwilę musieli przystanąć mijając plac i Trzy Świątynie Pasji. Dwirnacha zainteresowała szczególnie budowla poświęcona Garlen, Jaspree i Thystoniusowi. Postanowił sobie wybrać się właśnie tam, kiedy załatwi najpilniejsze sprawy. Tizkara nie mogła nie zachwycić się zielenią Ogrodów lecz czas ich poganiał i wkrótce zagłębili się w ludne, wąskie uliczki, prowadzenie przez młodego krasnoluda.

Przed garnizonem wartowało dwóch zbrojnych krasnoludów. Gdy Dwirnach wyrwał się do nich i rzekł: „Witajcie, szukam sierżanta Dagniego, nie widzieliście go?” obaj zbaranieli. „Ty, Dagni! Ty se jaj nie rób!” – odparł niższy. Drugi spojrzał uważniej: „Sierżancie, jeśliście się specjalnie tak przebrali i z cudzoziemcami obcego udajecie, to czujności naszej nie zmyliliście. Zresztą bardziej by wam adept Kolarat pomógł swoją iluzją niźli taki strój.”

Dwirnacha powoli zaczęła opanowywać wściekłość. Nieznany głos szeptał mu w duszy tajemnicze słowa, budząc nieokiełznany gniew krasnoluda. Gdyby nie przyjaciele, mogłoby się wszystko źle skończyć. Dopiero Karam, gdy wszedł do środka garnizonu, dowiedział się gdzie mieszka Dagni Martell. Karam chciał porozmawiać z kapitanem Fenrisem, ale przełożonego Martella akurat nie było na miejscu. Spotkał jednakże Lorko, krasnoluda i dobrego znajomego Dagniego. Od niego dowiedział się, że sierżant żył ze swoimi rodzicami w krasnoludzkiej dzielnicy Biharj. Jego ojczym był znanym kupcem, a matka, emerytowana adeptka, prowadziła szkołę walki. Gdy Dwirnach się uspokoił, postanowili razem pójść i odnaleźć Andanę.

xxx

Wojownik nie mógł opanować łomotu serca, stojąc z przyjaciółmi w szerokim korytarzu, oświetlanym srebrzystym kryształem. Na sklepieniu nad dębowymi drzwiami widniał fresk z throalskim napisem: „mieszkanie Lothreda i Andany Martell”. Gdy Karam zapukał do drzwi przez chwilę odpowiadała im cisza. „Jossa! Idź otwórz, ktoś puka przecież!” – usłyszeli dziewczęcy głosik. Drzwi otworzył im gruby i łysy krasnolud w średnim wieku. Rzucił na nich niechętne spojrzenie. „Pani Andany nie ma” – rzucił, gdy się dowiedział o co chodzi. Z pomieszczeń w głębi nieśmiało wyszła mała, krasnoludzka dziewczynka. Mogła mieć nie więcej niż 13 wiosen. ”Joveno, to są ponoć dawni znajomi twojej mamy” – odparł Jossa niepewnie. „Czy mogę was zaprowadzić do matki?” – usłyszeli wysoki i dźwięczny głos starszej dziewczyny. W Dwirnachu wszystko zamarło, gdy ujrzał młodszą kopię swojej ukochanej żony. Kobiety, którą utracił 20 lat temu. Przed nimi stała Eylisa, starsza córka Andany i Lothreda. Urodę odziedziczyła po matce, po ojcu zostały jej ciemnobrązowe oczy i prosty, całkiem niekrasnoludzki nos. „Oczywiście panienko” – odpowiedziała Tizkara widząc konsternację swoich bliskich.

xxx

Na sali było kilku Dawców Imion, głównie krasnoludy, kilku ludzi i elf. Andana stała do nich tyłem. W swoim szarym stroju, z długim kijem do walki wręcz, z rudymi warkoczykami, wyglądała tak, jakby dopiero co wczoraj się rozstali. Dziś miała 44 lata. „Mamo, jacyś goście do ciebie” – krzyknęła Eylisa przerywając matce ćwiczenia. Krasnoludka wolno się obróciła. Jak we śnie spoglądała na troje adeptów czekających u drzwi jej sali. Wyglądali tak samo, jak dwie dekady temu, gdy w dusznym i gorącym zamku Mandalay, opuszczali jej indrisańską komnatę, by dopaść Przeciwnika paszów – potężnego Horrora. „Jeśli to iluzja, to ktoś boleśnie ze mnie kpi” – zdążyła pomyśleć nim sufit zawirował nad jej głową, a podłoga z szybkością błyskawicy uderzyła w jej plecy.

Zbliżała się noc 25 dnia miesiąca Ghamil, kiedy przyjaciele opuszczali mieszkanie Andany. Niech pozostanie tajemnicą, rozmowa między nią i Dwirnachem. Dla obojga była to trudna, bolesna, ale wypełniona emocjami chwila. Ona, ułożyła sobie życie po tym, jak jej ukochany nie wrócił do Vanirskiego pałacu. Przez dwa lata Andana wraz z Dagnim przebywali na dworze Mandalayów, w końcu Fechmistrzyni otrząsnęła się z żałoby i zażyczyła wrócić do Barsawii. Stało się to w 1479 roku. Wróciła do Urupy, jakiś czas wychowywała samotnie syna, ale wiodło się jej coraz gorzej. Zwróciła się o pomoc do Meristany, jej dawnej znajomej, a obecnie członkini rady miasta. Elfka dała jej lokum w Biharj i zatrudniła w Magistracie. To właśnie tam poznała Lothreda Martella. Owdowiały kupiec zakochał się w niej, długo i cierpliwie starał o jej rękę, aż w 1482 wyszła za niego za mąż. A Dagni?Dagni przejawiał od maleńkiego wyjątkowość, Andana bardzo go kochała. Wiedziała, że prędzej czy później stanie się adeptem, tak jak ojciec…

Dwirnach bolał nad tym, że Dagni go nie zaakceptował. Późnym wieczorem, gdy młody sierżant wrócił do domu, zastał tam trójkę obcych. Jednym z nich był potężnie zbudowany krasnolud, wręcz bliźniaczo do niego podobny. Oszołomiony wkrótce dowiedział się, że to jego fizyczny ojciec. W istocie, obaj mieli tyle samo lat. Dagni nie mógł pojąć wielu rzeczy, uparł się, zamknął w sobie i wyszedł, raniąc uczucia Wojownika. Na osłodę Andana zaprosiła ich za kilka dnia na kolację, korzystając z okazji, że mąż wypłynął do Throalu. Nie chciała, by Lothred zobaczył Dwirnacha. Dwadzieścia lat zrobiło swoje i nie była w stanie odmienić swego życia w ciągu jednej nocy…

kampania/nareszcie_w_ojczyznie.txt · ostatnio zmienione: 2012/06/12 16:03 przez gerion
[unknown link type]Do góry
Magus RPG