Action disabled: source

Dumny Legion

Finalna sesja pierwszej części kampanii, rozgrywana 16 kwietnia 2005r.

Pogoda była paskudna. Opatulona płaszczem Pirk tuliła się do pleców krasnoluda. Kiaur spod kaptura obserwował maleńką wietrzniczkę i krępego Wojownika. Więź między tą parą była głęboka jak jezioro Ban i mocna jak uczucie między pisklęciem i chaida. W pamięci Ksenomanty przemknęły lata spędzone w niall t’skrangów. Co ciekawe nawet w myślach używał ich języka. Nigdy nie rozważał dłużej nad prawdą o swojej tożsamości. „Kim byłby dziś Shivoamt’chai , ludzkie dziecię wychowane przez marathańskie t’skrangi, gdyby nie Miryd Stalowy Duch?” Wspomnienia Kiaura wędrowały w stronę trollowego mentora i wspólnych wypraw do Lśniących Szczytów…

Dwirnach nie mógł ukryć zniecierpliwienia, obaw i nadziei. Już za kilka dni wróci do DOMU. Zobaczy swych najbliższych, rodziców, siostrę, wuja Sighruda i całą kochaną zgraję mieszkańców Huebri. Czy jednak przeklęte przez Horrora przedmioty nie zmieniły ich, nie splugawiły, nie zasiały nienawiści? „Wojownik jest lojalny, chroni swoich przed obcymi, rozpoznaje przeciwnika tam, gdzie ten przeciwnik może istnieć” – powtarzał w myślach słowa Dajnera. „Taki jestem” – mruknął pod nosem, by utwierdzić się w postanowieniach. Jednak nie za głośno, nie chciał zbudzić drzemiącej na jego plecach Złodziejki.

Postanowili ukryć Sztylet dzień drogi przed osadą. Pasje raczą wiedzieć jak morderczy wpływ ma ta przeklęta broń, gdy cały komplet siedmiu ostrzy spoczywa obok siebie? Tym razem Pirk wcale nie chciała być jedyną powierniczką miejsca ukrycia broni i jakoś innych także to nie dziwiło. A pogoda psuła się coraz bardziej, wędrowali zmoknięci i zziębnięci. Pora deszczowa objawiła swój zły humor w całej okazałości.

Gdy zza ściany deszczu wyszły ku nim dwie postacie, Pirk błyskawicznie zsunęła się z pleców Dwirnacha. Używając swych talentów ukryła się zaroślach i wytężyła słuch.

„Wyglądają na zorganizowane wojsko. Ciemne kurtki, podobne uzbrojenie, okazywany wyraźnie respekt hierarchii” – myślał Dwirnach idąc za elfem Asunorim. „Tylko co to do kurwy nędzy jest ta kwarantanna! Całe to pieprzenie o splugawieniu Huebri, o ostrzeganiu podróżnych i odcięciu wioski doprowadza mnie do szału! Porozmawiamy z ich wodzem i będziemy mądrzejsi, a na razie, czujność!”.

„Dumny Legion….” – Karam gorączkowo szukał w swej głowie wiedzy. Nie jeden zadziwiłby się, gdyby mógł zajrzeć w głąb jego umysłu. Całkiem spora biblioteka nie dałaby rady pomieścić wielkiego bagażu wiedzy, jaki ten Vorst zgromadził przez poszukiwania bytności Horrorow. Karam powoli układał właściwe elementy na swoim miejscu. Czas Pożogi, historie sprzed Pogromu o organizacji strażników, pieśni z okresu Wojen Orichalkowych o legionie Verwola – wszystkie te małe furtki z trzaskiem otwierały się wewnątrz Łowcy, a wpadajace przez nie światło wiedzy sprawiło, że Karam poczuł się dziwnie. Lepiej więc zachować ostrożność.

* * *

Kilka dni wcześniej…

W obszernym namiocie, przy niewielkim stoliczku z wypolerowanego, czarnego dębu, siedziało czworo Dawców Imion. Dwóch rosłych orków odzianych w ciemne mundury, chuda kobieta i płowowłosy wietrzniak o szpetnej twarzy i szczurzych oczkach. „Isaro jak przyjęli was mieszkańcy osady? Znalazłaś potwierdzenie słów tych kupców z Timini?” – przeciągając wolno słowa, zapytał jeden z orków. Chuda kobieta wzruszyła ramionami – „Początkowo nieufnie, jak wszędzie, ale będziemy mieli tutaj ogromny problem. Udmurcie, nie zdajesz sobie sprawy, jakich adeptów ma ta zapadła dziura. Wątpię, czy w Throalu znalazłbyś w miejscu o podobnej wielkości tylu Obdarzonych i na takim kręgu wtajemniczenia. Mają starego Wojownika, na moje oko co najmniej 6 Kręgu. Do tego kilku Mistrzów Żywiołów, elfi Zwiadowca i Czarodziejka, nie licząc splugawionego Zbrojmistrza i głosicielki Garlen. Nic tylko wbić na rozdrożach stellę i wyryć napis: młody adepcie, jak szukasz mistrzów chętnych cię wyszkolić, podążaj tutaj”. Wietrzniak potarł nos czubkiem kciuka – „Daruj sobie sarkazm Ksenomantko, wiemy co wiemy. Udmurcie i Vudraku, w osadzie są naznaczeni przez Horrory. Kropka.” Ciężki ork o okrutnej twarzy myślał intensywnie. Palcami lewej dłoni wystukiwał rytmiczną melodię na ogromnej czaszce jakiejś bestii, która służyła mu za hełm. Po chwili gwałtownie wstał, nałożył hełm na głowę i strzepnął ręką po gładkiej skórze zbroi, opinającej jego szeroką pierś. „Słuchaj Vudraku, przejmiesz dowodzenie w obozie i zorganizujesz natychmiast kwarantannę. Nikt nie ma prawa wejść do osady. Tym bardziej wyjść. Masz do dyspozycji 15 ludzi, wiesz które miejsca traktu obstawić. Ja wrócę tu za trzy dni z dziesiątką naszych ludzi i postaram się sprowadzic Legion Deberisa i Legion Micheasza. Nie takim osadom dawaliśmy radę…” Vudrak również powstał i skłonił się przed orkiem - „ Wedle twego rozkazu Udmurcie. Zapytam jeszcze o tych dwóch, co nam się nieopatrznie napatoczyli, wiesz których”. Vudrak spostrzegł tylko zośliwy grymas zza kościanej maski hełmu. „Nakryj ich płachtą, jak wrócę, to posłużą jakiś czas. Tylko odganiajcie żbiki i lisy, lubią padlinę”.

* * *

Kiaur obserwował drogę rozświetlaną pochodniami niesionymi przez eskortujących ich żołnierzy. Nie tak wyobrażał sobie rodzinny dom Dwirnacha, zresztą widać było, że krasnolud jest wzburzony i ledwo się hamuje. „Chcemy rozmawiać z kimś, kto to dowodzi” rzekł do szczupłego elfa, idącego po jego prawicy. Jednocześnie skupił się w sobie i poświęcając cenną część życiowej energii, otworzył swoje zmysły na astralny świat. Przez kilka uderzeń serce z niepokojem czekał na pierwsze wrażenie astralu, lecz szybko dostrzegł szarosrebrny wzorzec ziemi, w którego poświacie wyraźnie widać było astralne odbicia drzew, skał i Dawców Imion, jacy go otaczali. Przez mgnienie oka wydawało mu się, że dojrzał znajomy cień szamoczącego się ducha w pobliżu pnia jednej sosny, ale jego żelazna wola nie pozwoliła na drobne rozproszenie. Objął swymi zmysłami odbicie towarzyszącego mu elfa. Gdy skupił swą wolę, by dojrzeć jego wzorzec, z ulgą stwierdził, że odbicie obcego coraz intensywniej się wyostrza. Po chwili ze środka odbicia rozbłysła charakterystyczna dla adeptów poświata i Kiaur zaczął dostrzegać skomplikowaną plątaninę wzorca swego towarzysza. „No proszę, adept” – westchnął w myślach. Skupił się jeszcze bardziej, szukając w gąszczu srebrnozielonych nici jakichkolwiek znajomych symboli, elementów, które podpowiedziałyby mu cokolwie na temat wzorca Dyscypliny jaką kroczył ów elf. „Sądząc po wyrazistości i mocy wzorca, to nie skończył jeszcze edukacji czeladniczej, nie wygląda na Wojownika, a mój instynkt sugeruje mi Zwiadowcę lub Władcę Zwierząt”…Odgłosy obozowiska wybiły Kiaura ze skupienia i błyskawicznie powrócił pełnią zmysłów do otaczającego go mroku, dymiących pochodni i szumu deszczu rozbijającego się o naciągnięte płótno namiotów. „Właśnie was prowadzę do kogoś takiego” – odpowiedział przemoknięty elf, kierując ich w stronę największego namiotu.

„Po co ten płot i zasieki wokół” – dziwił się Dwirnach. „Coś mi to śmierdzi, a jeszcze te wozy czy skrzynie pookrywane płachtami… furaż, czy prowiant na dłuższy czas, no nic, zara się dowiemy”.

* * *

Stary Wojownik z namaszczeniem przeżuwał ostatni kawałek podpłomyka. Jego myśli wędrowały daleko. Na początku Sollusa dwójka jego uczniów opuściła osadę. Dwirnach i Yasuni, każdy inny, a jednak każdy z nich był Wojownikiem na swój sposób. Corby zastanawiał się, na ile wpłynął swoimi naukami na postępowanie obu mieszkańców kaeru Nadzieja. Spojrzał na kamienną płytę throalskiego kalendarza, dziś był 17 dzień Teayu. Wkrótce nadejdzie chłodniejszy czas, zresztą i tak padające deszcze mocno wezbrały brzegi jeziora. Krasnolud martwił się o losy powroźnika Rollo. Nie podobała mu się dwójka obcych, którym Rollo miał wskazać drogę do osady trolli. * * *

Vudrak przerzucił skórzaną kurtkę przez oparcie surowego krzesła. Podwinął rękawy białej koszuli i wbił spojrzenie jasnopiwnych oczu w trójkę stojących przed nim adeptów. „Zmierzają do osady, nie mówią prawdy i sprowadzają ze sobą jeszcze większe kłopoty.” Myśli orka itensywnie krążyły wokół Haldoriusa i jego łowców niewolników. Vudrak nie wahał się, każdy kto nie był sprzymierzeńcem interesów Legionu, był jego wrogiem. A zaślepienie Udmurta nie pozwoli mu przypuścić, że jego najbliższy adiutant ubija przy okazji interesy z Therą. Vudrak był przekonany, że czyni dobrze. Udmurt rozkazywał mu zwykle zabijać splugawionych, a dla Haldoriusa nie było różnicy kogo wrzuca na dolny pokład baty. Zwykle za adeptów płacił więcej.

Vudrak odchrząknął i rozpoczął swoje przedstawienie używając mistrzowskich sztuk magii iluzji.

* * *

Vorst nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jego magia Dyscypliny nie szarpnęła gwałtownie, jak przy każdym kontakcie z dziełem Horrora. Tym bardziej szeroko otwarte oczy Dwirnacha i Kiaura, wpatrzone w jego malunek, wyraźnie emanowały grozą i obrzydzeniem. „To niemożliwe” – gorączokowo myślał Karam, „Nie możemy być naznaczeni, to niemożliwe…”. Dwirnach spoglądał raz po raz to na rycinę na ostrzu sztyleta, to na pulsujące ramiona Karama, pokryte niepokojącymi malunkami. „Ganash miał rację, zostaliśmy przeklęci. Pasje wiedzą, co zrobiły Sztylety z moimi najbliższymi w osadzie. Musimy tam iść jak najszybciej, choćby teraz.” Vudrak z trudem kontrolował iluzje. „Ten starszy, ciemnowłosy człowiek jest Łowcą Horrorów, waha się, lecz wkrótce zyska pewność i cały plan weźmie w łeb” – i zaraz dodał głośno: „Mogę wam udowodnić, że osada jest splugawiona. Mamy tu jednego z nich, Horror uczynił go konstruktem. Nie mogę wam pozwolić tam pójść, dla mojego i waszego bezpieczeństwa. Jeśli się nadal upieracie, to chodźcie zobaczyć” – wskazał im ręką zasłoniętą kotarę namiotu. Gdy Dwirnach z Karamem wyszli na zewnątrz usłyszeli tylko gromki okrzyk „Brać ich!”. W mgnieniu oka otoczył ich tłum żołnierzy z pochodniami, nim Dwirnach sięgnał po topór opadła na niego sieć i kilka par rąk. Lecz nawet będąc skrępowanym i duszonym, rozwścieczony krasnolud był naprawdę niebezpiecznym przeciwnikiem. Karam szukając luki między przeciwnikami biegł w stronę ogrodzenia. Nim wyskoczył w powietrze poczuł tylko ciężkie uderzenie między łopatki, którego rozmach pchnął go na ociosane, sosnowe belki. Z trudem odwrócił się parując ciosy dwóch ścigających go napastników… Kiaur z satysfakcją patrzył na Vudraka spiętego potwornym bólem. Nim część napastników zebrała się, by zareagować na krzyki przywódcy, Ksenomanta splótł i rzucił w sam środek kotłowaniny swoje ulubione zaklęcie. „Zawsze działa” mruknął i spokojnie wkroczył w mgliste opary spoglądając na zatrwożonych legionistów, w popłochu i na oślep uciekających byle dalej od niego.

Karam nawet nie zauważył, kiedy elf Asunori, ten sam który ich przywitał, przesadził wielkim susem niebywałą odległość i znalazł się przed nim. Oczy Łowcy z trudem zauważały szczegóły stroju elfa w ciemności, rozświetlanej mgłą kiaurowego zaklęcia i przypadkowo rzuconymi pochodniami, które zaraz gasły w kontakcie z mokrą ściółką. Nie zdążył zareagować na szybki cios, jaki wyprowadził w jego stronę elf. Potwornie zniekształcona łapa z zakrzywionymi pazurami uderzyła Karama w głowę. Osunął się bez przytomności na ziemię.

Gdy Dwirnach wyplątał się z sieci, przemógł dławiący lęk i zamachał odruchowo dłonią, chcąc rozwiać mgliste opary ksenomancji. Szukał wzrokiem Vudraka, lecz tan jakby zapadł się pod ziemię. Krasnolud skoczył w kierunku bramy obozowiska. Roztrącił czterech ludzi i susem odbił się od drewnianej belki. Nie wiedział, gdzie jest Kaiur ani Karam, ale nie to było teraz najważniejsze. Najważniejsze było zdobyć przewagę za wszelką cenę…

Nie mógł się swobodnie schować w oparach grozy. Mieli gdzieś strzelca i to takiego, który widzi w ciemnościach. Kiaur zaryzykował dłuższy bieg, lecz nie mógł uciec ogromnemu wilkowi. Zwierzę skoczyło do gardła Ksenomanty, rozszarpując mu mięśnie i naczynia krwionośne nad lewym obojczykiem. Kiaur padł na plecy zalewany strumieniami ciepłej krwi. Swojej krwi.

Ze zdumieniem w oczach Dwirnach spoglądał na świetlisty młot wylatujący z ręki Vudraka. Skaczący jak ogromna żaba Asunori wyhamował pęd krasnoluda. Dwirnach przyjął wyzwanie i z okrzykiem ruszył na Władcę Zwierząt. Omalże nie odciął mu stopy. Lecz powtórny cios Vudrakowego młota, pozbawił go zmysłów. Ostatnią myślą Dwirnacha była Pirk.

* * *

Mała wietrzniaczka z daleka obserwowała zdarzenia. Okryta złodziejską magią widziała, jak trójkę jej nieprzytomnych towarzyszy krępują kajdanami, zakuwają w dyby i wrzucają do wielkiej drewanianej klatki. „Łowcy niewolników” – pomyślała. „Cóż, chłopcy pewnie sobie poradzą beze mnie. Teraz najważniejsze są sztylety i osada. A raczej, tylko sztylety”. Oddaliła się w mrok lasu, wspinając coraz wyżej, byle dalej od obozu.

kampania/dumny_legion.txt · ostatnio zmienione: 2012/06/12 16:11 przez gerion
[unknown link type]Do góry
Magus RPG