Zbliżała się połowa miesiąca Charassa, kiedy Kabal zadecydował kto z adeptów wyruszy nad Wężową Rzekę, by zdobyć ziarno na wiosenny siew. Przewodnikiem został Yarl, który dość dobrze orientował się w położeniu jeziora Vors. Jego brzegi zamieszkiwane przez marathańskich T'skrangów obfitowały w osady i wioski, żyjące z handlu wszelkimi dobrami. Poza tym na wody jeziora nie zapuszczali się agresywni Ishkaraci, których łodzie siały postrach wśród Wietrzniaków zamieszkujących Głębię Leśnych Dolin.
Bez wątpienia wybór Jonatana był najlepszym z możliwych. Młody trubadur posiadał rzadki dar przekonywania, co z pewnością przydałoby się podczas targów z t'skrangowymi handlarzami.
Delvena i Dwirnach byli kolejnymi adeptami, których wybrał Kabal. Delvena swym bystrym wzrokiem potrafiła szybko dostrzec niebezpieczeństwo i zaradzić mu w porę swoją bronią. Dwirnach zawsze wybiegał myślą do przodu i doskonale troszczył się o bezpieczeństwo powierzonych sobie osób.
Wreszcie Xifort, człowiek z Kaeru, który trzymał pieczę nad wszelkimi zapasami, dbał o magazyny i przechowywanie wszelkich dóbr, jako piąty członek wyprawy miał dokonać wyboru najlepszej jakości materiału siewnego Dla Delveny ostatnie dni upłynęły na dziwnych wydarzeniach. Szkolenie na kolejny krąg wtajemniczenia było dla niej wielkim wydarzeniem. Po części z powodu mentora, po części z powodu rzeczy, które Rhox starał się jej wyjaśnić. Obraz dyscypliny jaki tkwił w głowie Delveny, opierał się wyłącznie na słowach elfa Kilderno. Rhox objawił jej nieco inne spojrzenie na ścieżkę łucznika. Kilderno zwracał uwagę powściągliwość, na dążenie do celów, na skupienie na swoim wnętrzu i odrzucenie wszystkiego, co przeszkadza w drodze do sedna. Rhox zdecydowanie bardziej podkreślał rolę samoświadomości i skupienia na samym sobie. Choć Delvenie wydało się to egoistyczne, Rhox fascynował ją w niepojęty sposób.
W dniu wyprawy, przyszła nad wodospad, aby się z nim pożegnać. Była to zapewne ciężka próba dla throalskiego łucznika, starał się bowiem trzymać swe emocje w ukryciu. Podarował tylko na pożegnanie swojej uczennicy jeden z pary magicznych kamieni. Kiedy tylko Delvena byłaby w potrzebie, wystarczyło, że przycisnęła by opalizujący kamień do serca i wypowiedziała imię mentora. Rhox zapewne uczyniłby wszystko by jej pomóc…
Bern kilka kolejnych dni spędził na badaniu dna jeziorka i owej tajemniczej skrzyni. Niestety jego talenty i wiedza nie pozwalały mu zgłębić natury znaleziska tak, jakby sobie tego życzył. Z pomocą Sivariusa odkrył jedynie, że skrzynia zawiera jakieś przedmioty, być może papiery chronione przed kontaktem z wodą dzięki żywiołowi powietrza wplecionemu w pokrywę skrzyni. Trudno mu było określić wiek skrzyni, dopiero dzięki pomocy Sortha (którego długo musiał namawiać) odkrył, iż skrzynia pochodzi z początków pogromu. Ku zdziwieniu Berna, stary Corby zainteresował się znaleziskiem. Krasnolud zadeklarował się nawet zejść w głębinę, by przyjrzeć się znalezisku. Wedle jego słów, skrzynia byłe ewidentnie dziełem orkowych rąk i to nie byle jakiego rzemieślnika lub mistrza żywiołów. To, że znalazła się w tym miejscu, Corby tłumaczył sobie na dwa sposoby: albo wypadła z therańskiego okrętu, kiedy ten odlatywał z porwanymi mieszkańcami wioski, albo została wrzucona do jeziora przed wielu laty, przez kogoś, kto chciał ją ukryć, lub pozbyć się na zawsze… Bern nadal więc rozmyślał nad sposobem jej wydobycia spod filaru mostu.
Adepci z Huebri zabrali z sobą sporo wartościowych przedmiotów, by wymienić je na ziarno. Wzięli więc kobierce, kilka kóz, groty włóczni wykute przez Sighruda i złote monety, pochodzące jeszcze sprzed pogromu.
Do jeziora Vors, wedle słów Yarla, należało wędrować ponad 4 dni. Szczęśliwie droga upłynęła im spokojnie, bez większych przygód. Yarl starał się uczyć towarzyszy orientacji według gwiazd, ale chyba nie miał zbyt zdolnych uczniów.
Niecały dzień drogi od jeziora natknęli się na kupiecki wóz i ucztujące stado espagr. Wszyscy członkowie karawany, także zwierzęta pociągowe były martwe, a z 6 espagr zaledwie jedna leżała w bezruchu. Odczekali, aż skrzydlate jaszczury skończą się pożywiać i odlecą, wtedy dopiero zbliżyli się do wozu, otoczonego martwymi krasnoludami.
Wóz załadowany był workami z kukurydzą i koszami orzechów. Z papierów przewożonych w skrzyni, Jonatan wyczytał iż towar miał być dostarczony do kupca imieniem K'jit w wiosce Timini, zawierał tez listy polecające od niejakiego Hamlina, krasnoludzkiego handlarza z Wielkiego Targu. Pochowali więc martwych Dawców Imion, ukryli wóz w pobliskiej brzezinie, pozostawiając Delvenę i Dwirnacha na straży. Reszta udała się nad jezioro. Pod nieobecność towarzyszy, para adeptów zadbała, by skóra z martwej espagry nie poszła na marne.
W południe dnia następnego, Yarl przywiódł dwa, objuczone konie, kilka owiec i dziwną wietrzniaczkę o imieniu Pirk. Trafili do osady Timini, gdzie udało im się wymienić zabrane dobra, na kilka worków owsa, 10 owiec i sporo cennych drobiazgów. Dla powroźnika Rolla mieli wyplatane z trzciny bukłaki, Delvena dostała pięknie ozdobione muszlami, wysokie buty i bransoletę z żywiołu wody (dla swej matki), Dwirnach mógł się nacieszyć ciemnogranatowym płaszczem zimowych nocy, z pozłacaną spinką. Poza tym Jonatan miał kilka prezentów dla mieszkańców wioski.
Pirk okazała się przemiłą towarzyszką podróży. Wielkim zbiegiem okoliczności był fakt, że spotkała Yarla i Jonatana. Pirk od ponad roku poszukiwała Rhoxa, swego czasu byli parą wspólnie podróżujących poszukiwaczy przygód. Jakie miała powody Pirk, by szukać łucznika tego nie chciała zdradzić. Ale podczas podróży wszystkim przypadła do gustu, nawet nieufnemu Dwirnachowi.
Powrót adeptów był świętowany aż do rana. Zarówno zwierzęta, jak i ziarno do siewu, dawało nadzieję na przeżycie kolejnego roku. A prezenty, jakie z sobą przywieźli oczarowały wszystkich, nie tylko obdarowanych szczęśliwców. Teraz czekał na mieszkańców Huebri pracowity czas.
Sighrud z dumą oznajmił Sivariusowi, iż zbadał włócznię przyniesioną z pola walki. Broń, zgodnie z podejrzeniami czarodzieja okazała się nie byle jaka. Wedle słów Sighruda włócznia posiadała aż 6 poziomów dostrojenia, a pierwszym tajnikiem miało być odkrycie imienia tej broni… Być może, któryś z adeptów zechce zająć się zdobyciem wiedzy o tej broni? Sivarius nie ukrywał swego zainteresowania, czy jednak wystarczy mu cierpliwości?
Ranek 23 dnia Charassa, był niezbyt przyjemny dla Dwirnacha. NIenawykły do wina krasnolud, ciężkim żołądkiem i bolem głowy odkupił nocną biesiadę. Pamiętał tylko, że pół nocy przegadał z piękną wietrzniaczką, opowiadając o swych czynach i wielkiej woli obejrzenia Throalu. Pewnikiem wspominał jej o swych zamiarach odnalezienia uprowadzonych mieszkańców Huebri, nie był tylko pewien jak Pirk przyjęła jego słowa. Późnym popołudniem pozwolił sobie dopiero na opuszczenie zacisza swej komnaty. W poważnej rozmowie z wietrzniaczką, złożyli sobie oboje przysięgę krwi, iż za rok i jeden dzień, ramię przy ramieniu staną w Vivane i użyją wszystkich swoich talentów, by odnaleźć ślady uprowadzonych mieszkańców. On, Dwirnach, adept wojownik i ona, Pirk, wietrzniacka złodziejka…