Sesja rozgrywana 2 września 2003r.
9 dnia miesiąca Raquass do drogi przygotowała się szóstka adeptów. Wśród karawany, która z Throalu przywędrowała do Huebri, była jasnowłosa dziewczyna - Marika. Była ona pierwszokręgowym łucznikiem, gotowym do szkolenia na wyższy krąg i szukającym nauczyciela. Spotkanie z Delveną było więc dla niej wielką szansą. Córka Krisa Gerbena postawiła młodej adeptce jednak pewien warunek: „pójdziesz z nami na wyprawę, wskażesz nam miejsce w którym wedle słów Onory jest zamknięty Kaer i będziesz służyć swoim łukiem. Jeśli wypadniesz dobrze, będę cię uczyć, jeśli kiepsko - nic z tego”. Marika długo przekonywała Onorę, by ta pozwoliła jej zostać w Huebri, w końcu znalazła sobie zastępcę w postaci krasnoluda Jalona. Jalon dość nieszczęśliwie zakochany w dwirnachowej siostrze Katji, po kilku rozmowach z wojownikiem, postanowił wyruszyć w świat, a konkretniej do Hammerstone. Po co? Czas zapewne pokaże…
W wyprawie poza łuczniczkami uczestniczył oczywiście Dwirnach i Yasuni, poprosili także Sivariusa, zawsze chętnego do wszelkich podróży, o pomoc. Czarodziej zwykle bywał niezbędny przy tak poważnych przedsięwzięciach. Ozdobą całej wyprawy, jak zwykle stała się wszędobylska Pirk. Mała wietrzniaczka już od początku dawała się we znaki wszystkim, lecz każdy w Huebri chyba już przywykł do jej zachowania i paskudnego charakteru.
Przed samą wyprawą, Dwirnach chciał wypróbować magiczne zdolności białowłosego czarodzieja, a konkretnie pewien czar, który sprawiał, że wchodziło się niczym pająk na najbardziej niedostępne górskie ściany. Jakże był Dwirnach podekscytowany, kiedy z łatwością piął się po pionowej ścianie, nad lustrem wody wprost ku skalnemu uskokowi, skąd z głośnym szumem spływał do jeziora chłodny strumień wodospadu. Nim jednak dosięgnął krawędzi półki, czar przestał działać… Głośno parskając, krasnolud dopłynął do kamiennego mostu nad taflą jeziora, do zaśmiewających się przyjaciół. Delvena podjęła wyzwanie wojownika i również poddała się czarom Sivariusa, chcąc sprawdzić czego ona może dokonać. Szło jej bardziej sprawnie niż Dwirnachowi, doprawdy w ostatniej chwili rzuciła się w powietrze i zawisła czubkami palców na skalnej krawędzi, gdy magia czarodzieja przestała działać… Dopiero na dole dziewczyna uświadomiła sobie, że nie umiejąc pływać ryzykowała życiem upadek do jeziora…
Sivariusowi bardzo zależało, by przed wyjściem zobaczyć się z Kerillą. Jednak Forgild był nieprzejednany, nie chciał nikogo wpuścić do komnat czarodziejki, tłumacząc to złym stanem jej zdrowia. Sivarius więc zostawił dla elfki list u starego zbrojmistrza Sighruda.
Wędrówka w upalne dni mocno wyczerpała całą szóstkę adeptów, kiedy jednak dotarli po tygodniu do łagodnych zboczy wschodnich Tylonów, porośniętych rzadkim i dopiero odradzającym się sosnowym lasem, z prawdziwą przyjemnością weszli w górską ścieżką w cień drzew. Marika zaprowadziła ich na polanę, oddaloną o zaledwie sto kroków od miejsca, w którym odkryły kaer.
Miejsce było w istocie szczególne. Gdyby nie osuwisko zbocza, to prawdopodobnie nikt nie odkryłby kaeru. Całe wzgórze pokryte było wprawdzie zbitą darnią, lecz od jego szczytu, aż po podnóże, zeszła dawno temu kamienna lawina, tworząc niebezpieczne osypisko i zrzucając grubą warstwę ziemi i kamieni, która kryła wierzchołek wrót, wiodących z całą pewnością do kaeru… Z dołu widok nie był zachęcający, wrota były odsłonięte w niecałej ćwierci i to od szczytu bramy, czekałoby ich zapewne kilka tygodni pracy, nim oczyściliby z głazów całość wrót, oczywiście o otwarciu kaeru z zewnątrz, przez nich nie mogło być mowy, ale zapewne wpadliby na jakiś plan, umożliwiający kontakt z mieszkańcami schronienia.
Z czczych rozważań wyrwała ich Pirk, która wzbiła się w powietrze, by z góry obejrzeć miejsce. Z dołu niewidoczna, szeroka szczelina ziała zaraz za krawędzią szczytu bramy. Zapadło ogólne milczenie, a przez głowy wszystkim przeleciały wspomnienia najgorszych opowieści o splugawionych i spustoszonych kaerach… Adepci z Huebri zaczęli nawet podejrzewać, że Marika naznaczona znamieniem, celowo przywiodła ich w to miejsce. Dziewczyna jednak zaskoczyła wszystkim swym kunsztem artystycznie rzeźbionych brzechw do strzał i dbałością o osadzenie grotów i lotek. Delwena nie mogła wprost wyjść z podziwu, nikt nie miał wątpliwości, że Marika wolna jest od wpływu horrorów. Sivarius podszedł do sprawy bardziej rzeczowo i spojrzał w przestrzeń astralną… Jego przypuszczenia potwierdziły się, okolice kaeru nosiły znamiona obecności horrorów, przestrzeń astralna była tu mocno zanieczyszczona mrocznymi pasmami pozostawionymi przez te stwory. Cel wyprawy został osiagnięty - dotarli do kaeru, przynajmniej co do tego Marika była zgodna, co dalej - o tym mieli zadecydować później.
Obóz rozbili przy niewielkim zagajniku, poniżej wzgórza. Letni upał dał im się mocno we znaki, toteż do późnego popołudnia oddali się odpoczynkowi i rozważaniom, co robić dalej. Najbardziej niecierpliwa wietrzniaczka, jaką znał Dwirnach, nie czekała na podjęcie trudnej decyzji, umocowała świetlny kryształ do parcianego kosza, opuściła go ostrożnie w ziejący otwór i sama, trzymając się liny sfrunęła do wnętrza kaeru.
Ten dość lekkomyślny czyn, poderwał wszystkich na równe nogi. W kilka chwil otoczyli skalne pęknięcie, czekając na młodą złodziejkę. Z relacji Pirk i kilku niepewnych spojrzeń rzuconych w głąb kaeru, wynikało, że całe wzgórze jest kopułą wielkiej sali. Kamienny strop podtrzymywały dwa rzędy granitowych słupów, a sala była najprawdopodobniej przedsionkiem prowadzącym do wnętrza kaeru. Słowa Pirk jeszcze nie umilkły, kiedy z wnętrza rozległ się wielki huk, przypominający grzmot burzy, a ciemność komnaty rozjarzył oślepiający blask…
A więc kaer nadal zabezpieczony był pułapkami i to w dodatku magicznymi. Pirk pewnie nie byłaby w stanie sobie z nimi poradzić, lecz dla Sivariusa wykrycie niebezpieczeństw i ich unieszkodliwienie stanowiło nie lada wyzwanie. Praca z magiczną energią, badanie astralnego otoczenia kaeru były ciężkie i wyczerpujące, zwłaszcza, że na każdym kroku spotykał się ze śladami splugawienia pozostawionymi przez horrora…
Kiedy magiczne pułapki zostały unieszkodliwione, adepci z pewnymi obawami opuścili się do wnętrza wielkiego holu. Ku ich zdumieniu, pomieszczenie najeżone było co prawda mechanicznymi zabezpieczeniami, lecz większość tych pułapek została rozbrojona dziesięciolecia temu, a wszelkie ślady wewnątrz sugerowały obecność zwierząt w środku kaeru… Wkrótce też natknęli się u wylotu holu na strzaskane drzwi i na mieszkańców sąsiadującej komnaty: dwa wielkie jaszczury błyskawic, które głodne i wystraszone znienacka zaatakowały. Po jednym z uderzeń magicznymi piorunami, Dwirnach wyleciał z wielką siłą w powietrze i roztrzaskał w drobny mak jeden z filarów podtrzymujących sklepienie wejściowej sali… Pokonali tylko jedną z bestii, gdy druga czmychnęła w głąb kaeru. Zbliżał się wieczór, więc wszyscy wycofali się na powierzchnię, nie chcąc badać kaeru o nocnej porze. Jedna tylko Pirk, korzystając ze swych złodziejskich talentów prześliznęła się dalej…
Nie rozpalali ogniska. Dwirnach zabezpieczył gałęźmi otwór wiodący do wnętrza kaeru. Powracająca Pirk potwierdziła tylko ich obawy, we wnętrzu poza wściekłym i rannym jaszczurem, żyły cieniopłaszczki i kilka krylowców…
Kiedy nocą stado krylowców rozerwało prowizorycznie zabezpieczone wejście do kaeru, Delvena, Sivarius i Marika postanowili zastawić pułapkę na te stworzenia. Gdy ociężałe wracały z łowów, w świetle księżyca stanowiły wyborny cel dla obu łuczniczek. Dzięki magii czarodzieja, ślepe stworzenia nie mogły wykryć adeptów, w krótkim czasie zostały więc wybite co do jednego.
Oczywiście rankiem, z tego powodu Dwirnach urządził wielką awanturę. Jego zdaniem trójka ludzi postąpiła ohydnie, zabijając stworzenia niewinne niczemu, niegroźne i pozbawione szansy na obronę. W jego pojęciu, adepta-wojownika, czyn ten był nie tylko barbarzyństwem, ale zaprzeczeniem idei bycia adeptem. Ciężkie oskarżenia na pewno zabolały troje ludzi, choć zupełnie nie podzielali zdania krewkiego krasnoluda, który miotając przekleństwa, wydzierał się i biegał po obozie. Napięta sytuacja zaogniła się jeszcze bardziej, kiedy Sivariusowi wymknęła się uwaga wobec Dwirnacha, iż ten napadł z trollami Hammerstone…
Marika była zdumiona i oszołomiona, tracąc kontrolę nad sobą wymierzyła swą broń prosto w serce krasnoluda i kto wie, czym zakończyłaby się wymiana słów, gdyby nie interwencja Delveny. Mimo wszystko, młoda łuczniczka spakowała swoje rzeczy i dobitnie mówiąc co myśli o wszystkich mieszkańcach Huebri, ruszyła samotnie do swego miasta. Zdając sobie sprawę, że tak długa wędrówka wokół wschodnich i północnych podnóży Tylonów jest równa z samobójstwem, wolała raczej zginąć, niż dzielić swój czas z bandą rabusiów i morderców o manierach gorszych niż trolle… Dopiero wczesnym przedpołudniem Delvena zdołała doścignąć dziewczynę. Dużo czasu i energii poświęciła na to, by zjednać ponownie Marikę, choć adeptka postawiła kilka zasadniczych warunków.
Skoro tylko zebrali się w komplecie, ruszyli by ostatecznie zgłębić tajemnicę kaeru…
Pokonanie holu wejściowego nie było dla nich problemem, znali już z grubsza to miejsce. Brama wejściowa, w drugim końcu holu, ziała czernią pokruszonych wrót. W półmroku lekko rozświetlonym blaskiem kryształu, dostrzegli zarysy sporej, okrągłej komnaty… Wewnątrz czekał ich niemiły orszak powitalny w postaci kilku cieniopłaszczek, szczęściem, wcześniej wykrytych przez wszędobylską Pirk. Obie łuczniczki pokazały klasę, nie dając żadnych szans bardzo szybkim przecież stworom. Gdy cała grupa znalazła się w komnacie, a promienie kryształu objęły jej ściany, od krawędzi posadzki, rozbłysły żyły świetlnego kryształu, promieniście łącząc się w centrum wysoko sklepionej kopuły. Mogli w miękkim, złocistym blasku ścian podziwiać starożytne dzieło twórców kaeru. W jasnym świetle ujrzeli szeroki ciąg schodów, wiodący z komnaty w głąb kaeru, zakręcający w licznych spiralach ginących w lepkim mroku.
Wolno, stopień za stopniem zagłębiali się w chłodny mrok. Szerokie schody skręcały się w prawą stronę, bez żadnej bariery, czy poręczy. Dochodząc do prawej krawędzi schodów, mogli spojrzeć w dół, w ciemność której nie przebijało światło kryształu, w okrągłą studnię, której dna można było sie tylko domyślać…
Ściany ograniczające lewą krawędź schodów, pokryte były skomplikowanymi znakami i symbolami, podobnie jak każdy stopień schodów. W niektórych stopniach mieniły się żyły wtopionej esensji ziemi. Ze ścian wystawały, czasami na całą szerokość schodów, kamienne szpikulce, omotane teraz zakurzonymi zwojami pajęczyn, gdzieniegdzie spod sufitu na zadziwiająco dobrze zachowanych powrozach, zwieszało się drewniane wahadło… Wszystko wyglądało tak, jakby ktoś pokonał dawno temu tę drogę, uaktywniając wiele pułapek, zapadni i innych przeszkód. Bynajmniej nikogo to na duchu nie podniosło. Pięć razy zatoczyli krąg, zagłębiając się niżej w szyb, w końcu schody zawiodły ich do dużej, przechodniej komnaty.
Na progu komnaty leżały zwłoki dużego gargulca. Lecz nie to przykuło wzrok adeptów. Przy jednej ścianie bielił się potężny szkielet jakiegoś dawcy imion, a wyjścia na schody strzegła kamienna statua, z nadzwyczajną wiernością oddająca rysy i szczegóły ubioru przerażonej postaci, ściskającej łuk w swoich dłoniach… Dwirnach od razu rozpoznał szczątki trolla w ogryzionym przez jakieś stworzenia szkielecie. Miednica i nogi okryte były zbutwiałymi szczątkami materiału, szkielet spoczywał na długim, dobrze zachowanym żelaznym mieczu, z lekka tylko pokrytym rudoczerwonymi plamami rdzy. Dwirnach z czcią wysunął broń spod kości i dźwignął ją w pobliże kryształu, by dobrze jej się przyjrzeć. Postanowił zabrać ją z sobą, wierząc, że tak należy właśnie postąpić. Posąg łucznika bardziej jeszcze poruszył zmysły adeptów, niż leżący szkielet. Każdy w milczeniu dociekał tajeminic jakie krył przed nimi kaer.
Schodząc w głąb, na jednej z kolejnych spiral schodów, natknęli się na zmumifikowane ciało wiekowego elfa. Zwłoki nosiły straszliwe ślady okaleczenia, jakby coś kilkakrotnie na wylot przebiło ciało. Rozpaczliwie wyciągnięte ręce, zaciskały się na krawędzi stopnia, jakby postać za wszelką cenę chciała wyczołgać się wyżej. Kilka stopni głębiej, adepci natknęli się na kolejne zwłoki wręcz wprasowane w ścianę. Sivarius był pewien, że te osoby zginęły dawno temu, na pewno wcześniej, niż otwarto bramy Throalu, wcześniej, niż wzbił się w niebo „Przebudzenie Ziemi”.
U wejścia do kolejnej przechodniej komnaty, natknęli się na kolejne, zasuszone ciało, praktycznie rozcięte na pół. Przy okaleczonych zwłokach spoczywała nietknięta zębem czasu, przepiękna kusza z błyszczącego, czarnego drewna… Delvena nie mogła się jej oprzeć i zamocowała broń do szerokiego pasa sakwy, wcześniej delikatnie zdejmując z ramion łęczyska kuszy, grubą na palec cięciwę. Wnętrze komnaty zalegało budzące odrazę cielsko sprawcy tych wszystkich zbrodni. Pająkowata istota, o kolczystych odnóżach musiała przez dziesięciolecia być martwa. Z wielką uwagą, by nie dotknąć stwora, adepci przeciskali się dalej, z uporem schodząc coraz niżej.
Teraz szli znacznie ostrożniej, wyglądało na to, że na schodach za komnatą z martwym horrorem (nikt nie miał wątpliwości, że był to horror) wciąż były aktywne pułapki. Mieli wiele szczęścia lecz czy to przez zmęczenie Pirk, czy nieuwagę Mariki, uruchomili mechanizm tkwiący wewnątrz schodów. Z głośnym krzykiem ślizgali się w głąb, pędząc po gładkiej spirali na której końcu czekała ich bolesna niespodzianka. Najgorzej z tego upadku wyszła młoda łuczniczka z Hammerstone, z rozerwanym mieśniem uda i głęboką, krwawiącą raną…
Lecz w końcu znaleźli się w najgłębiej położonej komnacie, gdzie jedna ściana mieniła się w świetle kryształu setkami drobnych linii orichalkowych. Stali przed nietkniętymi wrotami, wiodącymi do środka kaeru. Nim zebrali myśli, odpoczęli, upłynęło trochę czasu…
Oczywiście, że byli dumni. Z niecierpliwością stukali w potężne wrota, Dwirnach na całe gardło nawoływał czekając z radością na odzew. Zza zamkniętych wrót dochodziły ich stłumione głosy, okrzyki zadziwienia i tupot kroków.
Nim jednak usłyszeli zza wrót jakikolwiek zrozumiały odzew zmroził im serca inny, nieludzki głos. Zdrętwiali ze zgrozy, odwrócili swe spojrzenia w kierunku masywnej postaci, wynurzającej się z mroku ściany… Przerażenie nie pozwalało im mówić, odrętwiałe ciało nie słuchało ich woli. Stworzenie wolno zbliżyło się do nich, przewyższało wzrostem trolla, a masywne ciało w blasku świetlnego kryształu i pochodni, wydało się jak skała pokryta oleistą cieczą. Utkwiło swe cierpliwe oczy w zaskoczonych adeptach i przemówiło w ich umysłach…
Nie chciał uczynić im krzywdy, przynajmniej na razie. Postawił im ultimatum - namówią mieszkańców kaeru na otwarcie wrót w ciągu 3 dni, albo zginą. Nim otrząsnęli się z magicznego przerażenia, stwór odwrócił się i zaczął wolno wchodzić po schodach.
Jedynie Dwirnach mógł pokonać swe przerażenie. Jasność zalała jego oczy, w uszach dudnił mu głos pełen mocy i chwały, głos wlewający siłę w jego ręce, dający wiarę w siebie, głos Thystoniusa… Krasnolud ryknął, uniósł ciężki topór nad swą głową i jak oszalały skoczył na zupełnie zaskoczonego horrora.
Nim reszta adeptów zdołała dojść do siebie, walka między krasnoludem a potworem rozgorzała na dobre. Potężny topór, miesiącami przekuwany przez Sighruda i zahartowany w wielu walkach, krzesał snopy iskier szczerbiąc kamienne cielsko horrora, Dwirnach dokonywał cudów akrobacji unikając śmiertelnych ciosów ogromnych łap. Na pomoc krasnoludowi rzucił sie Yasuni, unosząc się lekko nad posadzką, Pirk zniknęła w mroku, a Delvena z Mariką szyły do stwora z trudem opanowując targające nimi emocje. Strzały jednak niewiele robiły horrorwi, podobnie jak ciosy miecza, czy topora… Jeden Sivarius stał w skupieniu, oparty plecami o zapieczętowane wrota Kaeru.
Walka przybierała powoli zły obrót. Ranny Yasuni, pokiereszowany Dwirnach z trudem bronili się przed ciosami stwora, nie czyniąc mu w zamian wiele krzywdy. Dopiero gdy nad głową potwora pojawiła się ni stąd ni zowąd Pirk i trzymając oburącz sztylet, zanurkowała na walczącego horrora, wbijając mu ostrze głęboko w ciało, adepci usłyszeli wściekłość i ból w jego okrzyku. Stwór z zaświatów przestał atakować, skupiony wyłącznie na obronie zbierał swe moce, by magią pokonać natrętnych adeptów…
Czuli napięcie, wiedzieli, że mają niewielką szansę, ale zostali pozbawieni wyboru. Nim zdołali nabrać powietrza w płuca, horror zniknął, wycofując się w mrok, poza zasięg ich zmysłów…
Lecz Dwirnach nie dał za wygraną, zagrzewał wszystkich, by nie zważali na rany, sam biegnąc w górę, do wyjścia, idąc tropem horrora, który gdzieś musiał na nich czekać.
Długo nie musieli wcale szukać. Horror czaił się na swych prześladowców, zalany falą wściekłości, bólu i zdumienia… Wszyscy zdawali sobie sprawę, że walka toczy się na śmierć i życie…Trudno opisać emocje i ogromny wysiłek adeptów. Kiedy wydawało się, że ich los jest przypieczętowany, stwór czując rychły koniec sięgnął po resztki swej magii, chcąc zmrozić grozą swych wrogów, Sivarius uratował wszystkim życie, w heroicznej próbie rozproszenia magii horrora… Reszty dokonał topór Dwirnacha.
Wraz ze śmiercią potwora, opadło zaklęcie z zamienionego w kamień łucznika. Jego przerażony krzyk i jęki przygnały zrazu adeptów. Lecz młody człowiek sprawiał wrażenie całkiem pomylonego, niezdolnego do jakiegokolwiek kontaktu. Rozdarci między chęcia pomocy łucznikowi, a radością ogłoszenia końca pogromu mieszkańcom kaeru, nie czuli prawie zmęczenia i bólu poranionych ciał.
Czy jednak odgłosy walki ostatecznie przeraziły mieszkaców Kaeru, czy wydarzyła się tam jakaś tragedia, trudno powiedzieć. Adeptów dobiegł jedynie głuchy łoskot i kłęby pyłu wydobywające się spod szczelin bramy… Mieszkańcy w trwodze musieli zawalić główny korytarz, a kto wie, czy i nie wielką salę.
W smutku, zabrali młodego łucznika na powierzchnię, przez kilka najbliższych dni pozostając przy wejściu do kaeru i troszcząc się o zdrowie zmysłów uratowanego. Wkrótce zaczął mówić, nieco nieskładnie, ale wnet opowiedział im swoją historię i dzieje kaeru Kalin, który uwolnili od horrora, a którego mieszkańcy zdjęci przerażeniem, poczynili desperacki krok.
Młody Jalal, łucznik 3 kręgu, powędrował do Huebri wraz z Delveną, Mariką, Dwirnachem, Yasuni, Sivariusem i Pirk.