Dwie listopadowe sesje, gdzie postacie graczy biorą na siebie brzemię wspomożenia mieszkańców osady Vindralek.
11 Riag 1498TH
Od samego rana towarzyszył im pośpiech. Jurto mieli ruszyć do Vindralek, a na głowie pozostało sporo nieskończonych spraw. Dwirnach cały czas gryzł się w duchu na myśl o turnieju i słowach R’lleta. Od rana mieli burzę mózgów i powzięli kilka poważnych decyzji. Zaplanowali sobie cały dzień.
Przed południem pogoda się poprawiła i Sivarius mógł wreszcie zakończyć pracę u Eriki. Czekało na niego w końcu 40 złotych Brazów. W tym czasie Karam i Dwirnach załatwiali interesy z Kolegium Pnączy. Za zgodą S’hondli postanowili urządzić w jej lokalu intelektualną ucztę dla członków kolegium, połączoną z przyjemnościami podniebienia. Przybyli nawet z czcigodnym L’tti by ten zlustrował lokal.
Dwirnach w końcu porozumiał się z R’lletem. Trubadur miał rozgłosić to i owo w ciągu najbliższych 5 dni i zrobić niezłą reklamę tawernie S’hondli. Przy okazji krasnolud odwiedził Długi Gaj i wręczył almarrańskiej adeptce - Posłańcowi Methenie, trzy listy. Za 40 sztuk srebra w ciągu 7 dni miała dostarczyć je do Urupy. Jeden do Andany, jeden do Dagniego i jeden do Jorkawa. Odszukał też słynącego z ciągot do przygód wietrzniaka Vroola. Dziarski Władca wiatru bez wielkiego wahania zgodził się towarzyszyć w wyprawie do Vindralek. Jak tylko poznał skład drużyny i cel wyprawy, przekalkulował sobie szybko i chętnie się zgodził. Obiecał nawet załatwić na jutrzejszy ranek, transport do brodu Adipae.
Karam, by odnaleźć Verrio udał się do lokalu S’hondli. Ork nieco zaskoczony wysłuchał propozycji Łowcy. Rozważył ją. Cena nie była wygórowana, wyprawa do nieodległej wioski, by wypędzić Jehutrę w zamian za list polecający od Łowcy Czeladnika? Postanowił dobrze się przygotować i działać godnie jak przystało na członka Legionu Maximusa.
Do końca dnia pozostało im kilka spraw do załatwienia. Tizkara w porcie dowiedziała się, że nie ma wielkich problemów ze znalezieniem transportu do Tansiardy. Wybrali drogę wodną podróży, gdyż chcieli przed końcem miesiąca oddać kupcowi Jorge jego własność – magiczną maskę. Karam zapłacił z góry 400 srebrników za przechowanie przedmiotu do 15 dnia Riag. Miał nadzieję, że zdążą wrócić cali i zdrowi.
12 Riag 1498 TH
Wstali skoro świt. Po skromnym śniadaniu pożegnali się z Eriką, która „wypożyczyła” im eliksir zdrowienia. Życzyła by nie musieli go używać. Wzięli najpotrzebniejsze rzeczy i udali się na północ miasta trzcin, do Długiego Gaju, zabierając pod drodze orkowego Wojownika. Vrool już na nich czekał. Nieco się zdumieli wsiadając do małej łódki z dwójką t’skrangów. Wkrótce się wyjaśniło, że to tylko tymczasowy środek transportu, a za barierą refselenika, czeka na nich Łaska Upandala, parowiec V’strimonów pod wodza kapitan S’essuori.
Parowiec płynął chyżo i o czwartej po południu osiągnęli bród Adipae. Kilka mil dalej w górę Wiji zaczynały się słynne Katarakty Adipae. Umówili się z kapitanem, że ten przybędzie po nich w to samo miejsce, rankiem 15 dnia Riag. Bród opanowany był przez t’skrangi mające tu swój niall. Osada Vindralek znajdowała się 2 mile na południe od pierwszego wodospadu. Między rzeką a osadą ciągnęły się łagodne wzgórz porośnięte trawą i niewielkimi krzewami. Na południe jednak, do osady sięgał już klimat Serwos. Późnym popołudniem ujrzeli palisadę wioski. Wkrótce obskoczyło ich stado psów, głośno ujadały oznajmiając przybycie obcych.
Powitano ich z dystansem, ale też nieukrywaną ulgą, gdy wydało się, że sprawił to Koko, ich ziomek. Wkrótce ugościł ich Akkim Bhatum, nowy wójt osady. Krasnolud opowiedział im ze szczegółami historię zaginięcia starego przywódcy i napaści jadowitych pająków z Serwos. Zaginięcie starego Manosa było związane z wizytą pewnego człowieka, Ethaha. Na początku miesiąca Ghamil roku 1498TH, czterech mieszkańców osady: krasnoludów Miksa, Houlin, Voothan i Dorgo, nie wróciło z wyprawy po cenne drewno do Serwos. Mieszkańcy osady dbali o trakt biegnący brzegiem dżungli i skracający drogę do Ayodhya z katarakt Adipae. Przy trakcie wybudowali skromny szałas, w którym nocowali podczas wypraw. Pozyskiwali na obrzeżach lasu twarde odmiany hebanu i iroko.
Tydzień po tym, jak wspomniane krasnoludy nie powrociły, ich rodziny zorganizowały wyprawę poszukiwawczą. Okazało się, że okolica traktu, który zbliżał się do Serwos i gdzie osadnicy z Vindralek zbierali swoje dobra, został opanowany przez wielkie, pająkowate istoty. Między drzewami, na trakcie, wszędzie porozciągane były wielkie, szare pajęczyny. O dziwo w okolicy nie było ani much, ani komarów. Żadnych owadów latających. Osadnicy zniszczyli część pajęczyn i przegnali jednego pająka strasząc go ogniem.
Przez miesiąc Ghamil i Raquas kilku mieszkańców osady nadal wybierało się pod dżunglę, by zbierać zioła i wycinać drzewa. Ale było to coraz mniej bezpiecznie. Po miesiącu pająki powróciły w większej liczbie. Na początku Sollusa 1498TH do wioski dotarł poraniony podróżnik, człowiek imieniem Ethah. Twierdził, że zmierzał z Ayodha na skróty do brodu Adipae. Jego grupa wpadła w pułapkę straszliwych pająków, jakich nigdy wcześniej nie widział. W podzięce za opiekę zostawił swój płaszcz Manosowi Thuff – przywódcy wioski.
Manos chętnie sobie przywłaszczył płaszcz. Po tygodniu od opuszczenia wioski przez gościa, Manos zaczął się dziwnie zachowywać. Nie rozstawał się z prezentem, bywało, że nawet spał w tym płaszczu. Rodzina (żona i dwóch synów z żonami i dziećmi) byli mocno zdziwieni, gdy znajdowali wokół niego leżące martwe muchy. W połowie Sollusa 1498TH , Manos zaczął wyprawiać się na brzeg Serwos z innymi zbieraczami. Było to dziwne, gdyż nigdy do tej pory nie robił. Przy każdej wyprawie, któej towarzyszył Manos, wokół domku fruwały chmary much i komarów. Zbieracze byli tym zdziwieni, gdyż wcześniej nie było tu żadnego owada. A takiej ilości w życiu nie widzieli. Przy kolejnej wyprawie zobaczyli jak wokół Manosa padają muchy. Stary człowiek zaczął je łapczywie zjadać, a oni z odrazy uciekli. Odtąd już go nie widzieli.
Wrócili do osady i opowiedzieli wszystko. Czekali do 26 dnia Sollusa 1498TH, kiedy od strony rzeki przyszła grupa ludzkiego kupca Ahimma, który wraz z bratem Mollorem, adeptem Mistrz Żywiołów i dwoma Wojownikami (krasnolud Griibi i ork Urgath) wyprawiali się w głąb Serwos na bagna, by szukać magicznych minerałów. Wtedy to poprosili o pomoc. Kupiec ich zignorował, lecz Griibi za 100 sztuk srebra zobowiązał się pomóc w odszukaniu starszego wioski. Wyruszyli wraz z kupcem pierwszego dnia Riag 1498 TH. Rozdzielili się przy szałasie, kupiec i jego dwójka towarzyszy poszli brzegiem dżungli w stronę Wężowej i bagnisk, a 8 wieśniaków i Griibi zaczęli przeczesywać okolice szałasu. Było trudno, gdyż wokół wisiało mnóstwo pajęczyn. Wkrótce zaatakowały ich olbrzymie pająki. Niektóre ich sieci były niewidzialne, inne, szarpane przez osadników tylko przywoływały więcej stworzeń. Pająków było mnóstwo, chyba z 10. Ale najgorsze były dwa największe, ohydne i przerażające, inne od pozostałych, gdyż miały ludzką twarz i oczy. Te dwa pluły lepką siecią, która paraliżowała zimnem. Gdyby nie Wojownik, który rzucił się na jednego z potworów, wkrótce by wszyscy zginęli. Jeden z osadników: Koko uderzony kolczastymi pazurami potwora, stracił przytomność i na grzbiecie człowieka Androsa został wyniesiony z dżungli. Wkrótce rany zaczęły się paprać i 6 dnia Riag zawieziono go do Domu Trzcin by zajęli się nim uzdrowiciele. Krasnoludzki Wojownik i ośmiu osadników zginęło. Nie zdołali odzyskać ich ciał, gdyż porwały je pająki.
Adepci udali się do Androsa, jedynego świadka napaści. Wypytali go o szczegóły działania stworów. Karam nie omieszkał odwiedzić rodziny Manosa i wypytać o dziwne zachowanie seniora. Wydawało się, że synowa zaginionego stara się coś przekazać, jednak syn był bardzo powściągliwy. Żona Manosa w ogóle nie chciała rozmawiać z Łowcą.
Wieczorem usiedli by ułożyć sobie plan. Postanowili polecić wieśniakom uszycie ochronnych kaftanów z sukna, które by zabezpieczyły przed jadem pająków. Tizkara i Karam zbadali również przestrzeń astralną wokół wioski.
Postanowili zabrać z sobą Androsa i trójkę innych ochotników. Zgłosił się Akkim i jego syn Joram, a także inny krasnolud Sedo. Adepci polecili też zabrać dwa worki suchego drewna, na wypadek, gdyby trzeba było spalić gniazdo jehutr. Przed północą wszyscy odprawili rytuały karmiczne. Podobnie rozpoczęli ranek.
13 Riag 1498 TH
Jedli niewiele. Raczej w skupieniu myśląc czy nie popełnili błędu planując pomóc mieszkańcom Vindralek. Zaraz po śniadaniu wyruszyli. Nim słońce stanęło w zenicie, zbliżyli się do zielonego masywu Serwos. Było tu ciepło i wilgotno. Z oddali słyszeli krzyki ptaków niesione wiatrem. Wkrótce dotarli do miejsca, gdzie szlak zbliża się do dżungli i gdzie stał szałas osadników.
W prowizorycznym obozie, kilkadziesiąt metrów od traktu, zostawili wieśniaków. Pod dowództwem Dwirnacha ostrożnie udali się na zwiad, wspomagani magią Sivariusa, który pracowicie tkał wątki kolejnych czarów. Okolica szałasu pełna była pajęczych pułapek, lecz samych stworów w okolicy nie było. Łowcy badali przestrzeń astralną za pomocą magii talentów. Teren w którym przyszło im działać był skażony trującą energią, co oznaczało niechybnie działalność Horrorów lub ich konstruktów. Sporo pomógł im Vrool unosząc się wysoko ponad czubki okolicznych drzew. Gdy tylko ruszyli pajęczyny, krawędź dżungli zaroiła się od gigantycznych pająków. Stwory bały się jednak wyjść spod ochrony lasu. Ostrożnie czekały na reakcję tak licznej grupy potencjalnych ofiar. Nie znając ich możliwości, głodne i złe krążyły poza linią drzew. Sytuacja była patowa, gdyż pająki, a właściwie ich astralne odbicia widzieli tylko Łowcy. Sivarius nie miał aż takich zdolności, poza tym zajęty był nieustannym pleceniem wątków zaklęć wzmacniających i ochronnych. Był to też dla niego spory wysiłek.
W końcu gdy zasymulowali uwięzienie Karama w lepkiej , trudno widocznej sieci, dwa pająki odważył się wyskoczyć z ukrycia. Były tak ubrawione, że mało kto dostrzegł wysokie, dwumetrowe kształty, pędzące z zawrotną szybkością ku najbliższym drzewom. Jeden tylko Vrool wydał z siebie zadziorny okrzyk i jak srebrna błyskawica pomknął ku koronie najbliższego drzewa, gdzie ukrył się olbrzymi stwór. Wkrótce śmigał na granicy ryzyka wokół szczęk i odnóży jadowitego pająka. Gdy drugi chciał skoczyć i zaatakować fruwającego wojownika, Tizkara jednym strzałem swego wątkowego łuku, posłała olbrzyma na ziemię. Ku zaskoczeniu Łowców, pikujący Władca wiatru, swymi dwoma mieczykami rozpłatał wielkiego pająka. Drugi, oszołomiony bólem tkwiącej głęboko strzały pognał co sił ku osłonie dżungli. Niestety pająki nie stanowiły jedynego problemu. Łowcy kilka minut później odkryli astralne odbicia kilku konstruktów Horrora, które wolno zbliżały się do krawędzi lasu, obserwując działania pająków i Dawców Imion. Karam kilkukrotnie ratował się talentem Umysłu ze stali, przed groźnym zaklęciem konstrukta, które godziło w jego wzorzec szybując w astralnej przestrzeni. Gdyby nie moce Łowcy, pewnie dawno by legł unieruchomiony. Przekonali się niebawem co mogą Jehutry. Verrio opleciony zimną jak lód, niebieskawą pajęczyną, krzyczał z bólu. Minęło trochę czasu nim uwolnili go spod wpływu magii potworów. Po chwili wahania Dwirnach podjął decyzję – nagły atak. Wcześniej odesłali wieśniaków nie chcąc ich narażać. Vrool szybował wysoko, Karam z Tizkarą biegli pierwsi za nimi dwójka Wojowników. Czarodziej nie był tak sprawny, poza tym splatał wątki zaklęć. Zatrzymał się w połowie drogi do krawędzi lasu, gdy powaliło go zaklęcie jehutry. Lodowa pajęczyna silnie skrępowała maga. Bez użycia rąk nie mógł rzucić żadnego zaklęcia. Żadnego przydatnego. Kątem oka dostrzegł wybiegające z przeciwnego kierunku trzy pająki. Bez wahania sięgnął po surową magię. Zaufał swemu szczęściu i wiedzy. Zaklęcie I Kręgu, Rozniecenie ognia, wymagało jedynie pstryknięcia palcami. Zdołał to zrobić. Po krótkim szoku, jaki towarzyszy przepuszczeniu przez swój wzorzec magicznej energii (a okolica była skażona), czekał na uderzenie bólu. Tym razem mu się poszczęściło. Wierzył, że nie dostrzegła go żadna astralna bestia. Ale musiał się zająć czymś bardziej realnym. Pod wpływem zaklęcia zapłonęło jego odzienie ochronne, łagodząc magiczne zimno pajęczyny Jehutr. Pająki jednak były tuż tuż.
W tym czasie czworo bohaterów stawiało czoła trójce konstruktów. Walka była zacięta i straszna, lecz stwory nie miały szans w fizycznym zmaganiu z tak doświadczonymi adeptami. Gdy jedna z bestii padła, inna zaczęła ratować swą skórę magią. Uwięziła napastników w wysokim sześcianie, który był labiryntem wiodącym każdego z osobna do centralnego punktu. Jehutra sama umknęła rozpraszając górną cześć splecionej z magicznego metalu pułapki. Adepci pierwszy raz spotkali się z czymś takim. Wrócili jednym korytarzem i wyrąbali sobie drogę ucieczki. Czas był ku temu odpowiedni, bo za chwilę na jednej konstrukcji pojawiła się druga! Przerastało to najwyższe drzewa z dżungli budząc popłoch wśród zwierząt zamieszkujących korony drzew. Biegiem wycofali się z dżungli ku linii traktu.
Ujrzeli małego Vroola, siedzącego na piersiach bladego jak kreda Sivariusa. Mag był do pasa opleciony lepką pajęczyną i wyglądał jak martwy. W istocie, gdy zaatakowały go trzy pająki nadal był skrępowany i leżący. Tylko Vroolowi zawdzięcza życie. Powracający Władca wiatru ujrzał jak dwa potwory usiłują zabić leżącego Czarodzieja. Wspomagając się karmą poradził sobie w mig z jednym. Lecz dwa kolejne w końcu przebiły się przez magiczny płaszcz Sivariusa i prawie zabiły maga. Owiniętego w kokon taszczyły w stronę linii dżungli. Vrool użył całej swej wiedzy, odwagi i magii byle tylko uwolnić człowieka. Zaprzysiągł Thystoniusowi, że jeśli da mu przeżyć to starcie, to sam jeden zabije wszystkie pozostałe. Pasja wysłuchała dzielnego wietrzniaka.
Eliksir Eriki bardzo się przydał. Gdyby nie on, Sivarius najprawdopodobniej by umarł od jadu potworów. Lecznicza magia zdołała usunąć truciznę ze wzorca maga, a żywotna moc adepta wkrótce wygoiła pokaleczone ciało. Nie minął kwadrans, a mag mógł wstać o własnych siłach. Towarzyszący im osadnicy patrzyli z niedowierzaniem.
Nim rozpoczęło się popołudnie, ponownie zmierzali w kierunku miejsca, gdzie zaskoczyły ich jehutry. Tym razem nie mieli zamiaru rezygnować. Verrio miał zadanie strzec Sivariusa. Reszta musiała porachować się z parą potworów. I tym razem jehutry zastosowały podobną taktykę. Lecz Indrisańska Łowczyni w mig uwolniła się z pułapki i stawiła czoła konstruktowi. Jehutra w żaden sposób nie mogła zaszkodzić VI Kręgowej adeptce. Wkrótce obie bestie były martwe, a przed nimi wznosiło się obrzydliwe skupisko kości, gałęzi i pajęczyn. Wewnątrz leża wisiał wielki kokon. Jego astralne odbicie wskazywało na byt będący potworną karykatura człowieka i pająka. Wiedzieli, że nie mogą pozwolić, by to coś przeżyło. Wrócili do obozowiska, zabrali drewno i podążyli w piątkę w stronę gniazda. Sivarius wszedł do środka badawczo przyglądając się kokonowi.
Wśród zbutwiałych gałęzi i gnijących szczątków, wyciągnął ogryzione zwłoki innego maga. Należąca do niego księga wskazywała, że był Mistrzem żywiołów. Na kościach przedramion miał przedziwne, magiczne bransolety z giętkiego metalu. Pod dotknięciem palca, kolor metalu zmieniał się ze srebrnego w morski błękit. Przy pasie maga wisiała jasnoniebieska sakiewka, chłodna w dotyku i pusta w środku. Również magiczna. Ze ścian leża wyciągnęli też brudny puklerz, który po oczyszczeniu z liści i śluzu okazał się przepięknie inkrustowanym dziełem sztuki, wzmocnionym magią. Sivarius nie wahał się pozbierać zawartości sakiewek ofiar, ściągając z nóg najprawdopodobniej nieszczęsnego Wojownika – krasnoluda, który pomagał wieśniakom, całkiem przyzwoite buty ze skóry espagry. Tułowia ofiary nie udało się znaleźć, ale w sakiewce pasa znalazło się równiutkie 100 sztuk srebra. Łącznie zebrali prawie trzy razy tyle.
Łowców niepokoił mroczny kształt jaki ujrzeli w astralu. Kształt ten ściskał w swych kończynach stwór dojrzewający w kokonie. Kształt, niczym emanująca złem, zmięta masa astralnej energii, nie był niczym co łatwo mogliby zidentyfikować. Dwirnach nakazał im jak najszybciej spalić gniazdo. Po pół godzinie w tym miejscu tliły się wielkie zgliszcza. Niestety obawy Karama sprawdziły się. Ogień który potrafił stopić sprzączki pasów ofiar jehutr, nie uczynił krzywdy przedmiotowi jaki widzieli w astralu. Odczekali aż zgliszcza wystygną i wygrzebali kijem ów przedmiot. Okazał się nimi zmiętolony i zabrudzony płaszcz. Jego astralne odbicie było tak zniekształcone i emanowało tak zatruta energię, że mogło być albo dziełem Horrora, albo rzeczą przez niego przeklętą. Musieli się poważnie zastanowić co dalej z tym uczynić.