Żarna czasu mielą cierpliwie godziny dni i tygodnie nad Barsawią. W czasie, gdy bohaterowie zmagali się z Mgłem w wiosce Akarem, wiele ciekawych wydarzeń zesłał los ich bliższym i dalszym znajomym.
17 Raquas (lipca) 1508 TH, Wielki Targ
Ścisnął boki gniadosza i lekko pociągnął za cugle. Dzwoneczki przy kantarze ostrzegawczo zadźwięczały, przez co kilku tragarzy uniknęło stratowania. Arket specjalnie je założył dobrze zakładając, że na Królewskim Trakcie będzie tłok. Wmieszał się w grupę handlarzy. Trzy wozy, wypełnione do granic możliwości workami (Arket założyłby się, że to tegoroczna pszenica). Dwa tuziny tragarzy, koniuszych, służących i całej obsługi. I dziesiątka ochrony. Wyglądali mu na twardzieli i zawadiaków, prowadzonych przez młodą, dobrze ubraną Zwiadowczynię. Nie musiał spoglądać w astral, żeby wiedzieć, że to adeptka.
Koń szedł leniwie stępa. Ork przeciągnął się w siodle i z podziwem spoglądał na wieżę obronną górującą nad łukowatą bramą. „Kiedy oni to zrobili?” - zastanawiał się. „Pewnie krasnoludy wypożyczyły im swoich rzemieślników i przy okazji skrupulatnie skatalogowały system obronny miasta.” - uśmiechnął się pod wąsem. Odruchowo schylił się przejeżdżając pod kamiennym łukiem, mimo, że brama miała blisko 4 m wysokości. Dzień wcześniej przybył do zajazdu Kamienny Cokół i doprowadził się do porządku. Zmienił ubranie, zapakował wszystko co nosił na co dzień w stepie i wśród orkowej braci. Wykąpał się, zmył malunki, uczesał i wypomadował włosy. Skrócił brodę, przyciął wąsy i ubrał swoje stare przebranie z Throalu. Karczmarz go wręcz nie poznał, więc Arket się zadowolił efektem.
Wjechał do miasta wraz z płynącym tłumem. Z nostalgią patrzył przed siebie, na górujący nad miastem masyw Góry Oparów i błyszczące złotem w południowym słońcu Bramy Throalu. Ze zdziwieniem przejechał obok kamiennego budynku zwieńczonego trzema słupami opierzonymi niewielkimi, bocznymi chwytakami wiatru. Szereg wozów ze zbożem ciągnał się przez pół alei Srebrnej. „Heh, założę się, że złotnicy nie są szczęśliwi z powodu lokalizacji tego młyna. Końskie łajno wnoszone na butach eleganckich gości do jubilerskiej pracowni, to nie jest coś czego by pragnęli” - wzruszył ramionami dumając nad wpływem okupacji na gospodarkę i rozwój Wielkiego Targu. Skierował wierzchowca w aleję Świec i zatrzymał się przed karczmą Dwa Palce. Dawno nie widział się z Kenronem i miał nadzieję, że może zastanie Kiro.
Zatrzymał się z boku. Zeskoczył z konia i przeczytał głośno: „Świecowa Karczma?… Co u licha?!” - dodał. „Ooo patrzcie, umiemy czytać, co?” - niezbyt uprzejmie przywitał go zarośnięty troll, stojący przed wejściem do lokalu. Arket podszedł, wcisnął mu cugle w dłoń i powiedział spokojnie: „Zajmij się moim wierzchowcem. Jak należy. Tylko uważaj, gryzie nieuków i analfabetów…” Troll zmieszany rozejrzał się dookoła w nadziei uzyskania pomocy, ale ork zignorował go i wszedł do środka.
5 godzin później, Throal, posiadłość Mefrahów
„Tak ojcze chrzestny. Zgadza się. Sprzedać.” - Arket rozpiął wysoki kołnierz i otarł pot z czoła. Było mu duszno. Brendy była wyborna, ale odwykł od throalskiego powietrza. „Nie zamierzam wracać do Throalu. Moje miejsce jest w nowym królestwie, którym będą rządzić orkowie i ustanawiać w nim prawa. Oczywiście w moim sercu Throal będzie domem lat dziecinnych i pewnie z nostalgią będę tu wracał. Ale… nie potrzebuję tu stałego miejsca. Ani laboratorium. Mieszkanie, całkiem niedaleko was, dostałem na początku Charassa 1506 od Cechu Alchemików. Urządziłem się tam i kupiłem je na własność pół roku temu…” „Zaczekaj” - przerwał mu Drisam - „O jakim królestwie mówisz?” Ork się uśmiechnął i opowiedział o nowym Kara Fahd. O Kratis Gron, o tysiącach nomadów, których namioty ścieliły się setkami u podnóża Grani Szponu. Oczy mu błyszczały i nie mógł usiedzieć z podniecenia. Drisam słuchał uważnie. „No, no… Duża rzecz.” - odparł dyplomatycznie. „Co do twojego mieszkania, powiedzmy, że chętnie je odkupię po rozsądnej cenie…” - w tym momencie drzwi do komnaty otworzyły się i wszedł jeden ze służących krasnoludów pytając: „Panie Drisamie, wasz zięć przybył. Prosić?” „Sam go przywitam.” - Drisam wstał i ruszył ku wyjściu.
Siedzieli w trójkę nad kolejną butelką starki. Drisam zaopatrywał się u Johanna Wędrownika, którego destylarnia pracowała pełną parą w dahnatach zaraz przy Królewskim Bazarze. Mefrah opowiedział Arketowi o wydarzeniach z ostatnich miesięcy. Łowca bardzo się zmartwił, że zaledwie kilka godzin mu zabrakło, by spotkać jeszcze przyjaciół w Throalu. „Rankiem wyruszyli.” - potwierdził ojciec rodu. „Szkoda mi Bakari, bardzo się o nią martwię, no ale Gort zrobi wszystko, żeby zdobyć to krwawe ziele, co ma jej przywrócić wzrok”. „Krwawy bluszcz, ojcze” - wtrącił Abgar - „A własnie jak ona się czuje? Był u niej ostatnio Ontar?” Drisam pokiwał głową i uśmiechnął się pod nosem: „Był. Mamy trochę czasu jeszcze. Głosiciel mówił, że pięć miesięcy, by straciła wzrok zupełnie, ale myslę, że Gort wróci o wiele szybciej. Poza tym dzieci rozwijają się dobrze…” „Jakie dzieci?!” - odparł zdumiony Czarodziej. „Ha ha, Abgarze. Ontar mówi, że to trzeci miesiąc. Widzisz? Będą bliźnięta. Moja krew!” - dodał z uśmiechem Drisam - „Gort wziął swą narzeczoną na wyprawę do Urupy i proszę. Trzeci miesiąc! niech tylko wróci do domu, to zaraz ślub wyprawiamy. Ha, bliźnięta od razu zmajstrował.” - nalał kolejną kolejkę gościom. Abgar poskrobał się po nosie. „Ja w zasadzie przyszedłem do Kiro, myślałem, że ich jeszcze zastanę. Zbadałem tę różdżkę, którą odebrali therańskiemu magowi i chciałem o tym pogadać. No ale skoro mówimy o dzieciach…” - zawiesił głos. „To z radością się podzielę wiadomością, ż Belori również jest w ciąży. Niech mi ojciec życzy córki tym razem. Na wiosnę przyszłego roku rozwiązanie.” - dodał czerwieniejąc. „Czy wy aby nie przesadzacie? Ile miesięcy ma mój wnuk?!” - żartobliwie zirytował się Drisam. „Pół roku ojcze. Ale nic nie stało na przeszkodzie żebyśmy..no…” - Abgar sięgnął po kielich.
Arket obserwował dwójkę krasnoludów. Myślami był daleko. W namiocie swojej płomiennowłosej Sorgi. Zastanawiał się, jakby to było mieć potomka, syna, którego zabierałby w step, na wyprawy? Potrząsnął głową. Jestem Łowcą Horrorów. Jutro mogę zginąć. „Muszę się pożegnać ojcze chrzestny. Jutro spakuję wszystko w mieszkaniu. Sprzedam co będę mógł, resztę wam zostawię. Nad ceną pomyślę. Nim wyruszę odwiedzę was jeszcze. Zostawię listy dla przyjaciół. Pójdę uściskac jeszcze Bakari. Bywajcie w zdrowiu.” - ukłonił się Abgarowi i wyszedł z komnaty.
W tym samym czasie, Trójrzecze, miasto u stóp Gór Delaryjskich
Spojrzała w górę na ogromny drewniany szyld: U Ounda Szerokopalcego. Wszystko w tym mieście było wielkie, wysokie i masywne. Tak jak jego mieszkańcy. Uśmiechnęła się do trolla przy drzwiach, zaczerpnęła swojej magii i odezwała się w narzeczu trolli z nizin: “Synu, czy znajdę tu odpowiednie miejsce, by dać odpocząć stopom i rozkoszować się samotnością?” Strażnik tylko chwilę przyglądał się siwowłosej kobiecie w zielonej sukni. “Tak matko, pójdź za mną, szepnę Argmundzie dwa słowa i poczujesz się jak w domu”. Ruszył do wnętrza pierwszy. Chwilę później, drogę jej zastąpiła młoda, rosła trollica. Włosy miała zaplecione, w długi czarny warkocz wplotła mosiężne ozdoby. Uśmiechnęła się umalowanymi ustami: “Pójdźcie pani za mną, na górę. Wskażę wam pokój, gdzie możecie odpocząć…” R’ahna sięgnęła po karmiczną energię i przez chwilę zajęłą dziewczynę rozmową. Argmunda spędziła u niej ponad dwie godziny.
“To chyba już wszystkie ważniejsze postacie o których słyszałam. Gdybyś pani widziała te tabuny koni. Tysiące… Z murów było ich widać. Niektórzy, ci bardziej cywilizowani, zajeżdżali do miasta. Bywali też tutaj. Sławny Tytan Siwobrody i jego Gromiarze na ten przykład…” “Tytan i Gromiarze?” - przerwała R’ahna zdumiona. “Przecież wiernie służyli Throalowi?” “Do czasu pani, nie słyszałaś ostatnich wieści? Blisko dwa miesiące temu ork wypowiedział służbe karzełkom spod Góry Oparów i przyłączył się do Kratis Gron. Już tyle plemion się do niej przyłączyło, że nocami, jak palą ogniska pod przełączą, to jakbyś gwiazdy rozsiała…”
R’ahna się zastanowiła. Odprawiła Argmundę, przebrała się i odpoczęła. Rankiem zamierzała poszukać adepta Łucznika i wynająć go do pewnego zadania. Była spadkobierczynią Antexery i przysięgła uczynić wszystko, by nie dopuścić do odrodzenia królestwa orków. Nawet poświęcić życie…
25 Raquas (lipca) , Throal, komnaty Wielkiej Biblioteki
Gungir przeciągnął się tak, że aż stawy mu zatrzeszczały. Zamknął wielką księgę, oprawną w czerwoną, postarzałą skórę. Wzbił przy tym tumany kurzu i zakręciło go w nosie. Zdążył szybko zdjąć okulary, nim potężnie kichnął. W opustoszałej o tej porze czytelni echo poniosło jak po uderzeniu pioruna. “Na zdrowie!” - archiwista obejrzał się przez ramię słysząc znajomy głos.”Belori! Dziękuję. A co ty do licha robisz tu o tej porze?” - Gungir wstał z fotela, sięgnał po żółto-filoteowy płaszcz i zarzucił go sobie na plecy. Dziewczyna podeszła, podsunęła sobie fotel i przysiadła się do masywnego pulpitu z granitowego kamienia. “Byłam u mistrza Merroxa i strasznie się zagadałam. A poza tym korzystam z wolnego czasu, matka mojego Abgara zajmuje się Modrukiem więc przyszłam pozałatwiać sprawy. Gungir pokiwał głową - “Dobrze mi się z toba pracowało. Słyszałem wieści. I gratuluję z całego serca. Pewnie teraz jeszcze rzadziej będziemy się widzieć?” Belori z nostalgią pokiwała głową - “Myslę, że wrócę gdzieś za dwa lata jak Pasje pozwolą.”- Pogłaskała się po brzuchu - “Tyle się wydarzyło, że nie nadążam w życiu, a co tu mówić o szukaniu wiedzy w księgach, katalogowaniu informacji i bieganiu po drabinie między wysokimi półkami.” Gungir odchrząknął: “Życie. Widzisz mi jakoś nie wychodzi zakładanie rodziny…” “Bo nigdzie nie wychodzisz.” - wtrąciła Belori - “Księgi, praca, biblioteka…to całe twoje życie” - rozejrzała się dookoła. Krasnolud się skrzywił - “Wiesz, pracy mam mnóstwo, a to moja pasja. Swoją drogą twój brat i jego przyjaciele ciągle dostarczają mi nowych zadań….” Belori się zaśmiała: “A ty jak zwykle traktujesz ich pobłażliwie i bierzesz połowę standardowej stawki?”. Gungir pokiwał głową. “Niedługo północ. Pozwolisz, że cię odprowadzę do domu? Niebezpiecznie jest chodzić po opustoszałych korytarzach, a zwłaszcza tobie, siostrze Gorta Mefraha…” Krasnoludka zmarszczyła brwi. “To prawda. Nie zdawałam sobie sprawy. Wiem, że stał się sławny i zyskał wdzięczność króla. Słyszałam nawet pieśni o trójce latających adeptów, którzy powstrzymali powietrzną flotę Theran na Polach Prajjora… zanuciła:
“Gort, Kiro i Dhali
wśród blasku błyskawic
wysoko latali
strzały mając za nic…”
“Przecież to idiotyczne” - zaśmiała się. “To legenda, moja droga. Do tego rodzą się adeptami. A jak twoja matka?” Belori kontynuowała. “Po prostu wystraszona. Zatrudnili więcej straży. I młodego adepta maga. Po zamachu na Bakari już myślałam, że nic się więcej nie wydarzy. Gort miał nosa, że zatrudnił starego Wulfa. To dzięki niemu Serisi uniknęła śmierci. Nie wiem jak on rozpoznał truciciela?! Skoczył przy obiedzie na matkę i wytrącił jej piwo z dłoni. Nie widziałam tego ale ojciec opowiadał. A potem sprał Kirkanda, tego młodego pomocnika, co go niedawno zatrudnili. Ponoć w kuchni zrobił się hałas i kucharz Globius wybiegł w te pędy na ulicę. Wulf się puścił za nim, ale Globius nagle zmienił się w długonogiego elfa i zwiał mu na dobre. A potem znaleźli prawdziwego Globiusa utopionego w beczce z piwem…” Gungir westchnął: “Myślisz, że to ciągle Iopos?” Belori wzruszyła ramionami: “Dneairaści, Theranie… czy to nie wszystko jedno?” “Chodźmy” - Gungir wziął swoją szefową pod rękę, przygasił świetlne kryształy i wyszli oboje do dużego korytarza biblioteki. “Tym bardziej sama nie powinnaś chodzić o tej porze. A Kirkand?” Belori zamknęła drzwi, ukłoniła się strażnikowi i wyszła na oświetlony plac przed Biblioteką - “Chłopak nic nie wiedział. Młody naiwny. Zresztą, pewnie nikt kto nie jest adeptem nie rozpoznałby fałszywego Globiousa? A twoje badania?” Gungir przyspieszył kroku: “Ciekawe i pasjonujące. Znalazłem nieco wskazówek o pamiętnikach Ailona Od Krwi. No i dokładnie wiem, gdzie powinny być Jaskinie Voron-Teh. Na ile ufać kilku dziennikom spisanym przez różne grupy adeptów. Dhali zapewne się ucieszy na kolejną wyprawę…”
30 Raquas (lipca) 1508, Darranis, karczma Przy Północnej Bramie
“Na pewno wyruszasz jutro bracie?”- Nekada nałożyła Finwisowi kolejną porcję ciasta. Kidiris podsunęła również swój talerz. Młody mężczyzna położył na stole pergamin ze złamaną pieczęcią. “Tak. Miałem zamiar jeszcze spotkać się z dwójką kontrahentów, ale dziś dostałem list od Dhalego. Obsydiański kurier, więc pomyślałem, że coś waznego. Przeczytam ci:
“ Ojciec czuje się lepiej, choć jeszcze nie wrócił do równowagi. Ale nie pije. To co mnie martwi to fakt, że nie ma chęci do pracy. Chce zostać tutaj. Po rozmowach z nim i Wershaliją, proponuję uczynić tak - w dogodnym terminie weź wszystkie materiały z warsztatu i narzędzia do siebie, zostaw tylko te ojca, przygotuj wycenę całości i zaproponuj termin spłaty ojca. Wiem że okres nietęgi, ale jestem pewien że przemyślisz i zrobisz najlepiej jak to możliwe. My będziemy szukać dróg poprawy tu na miejscu. Zawsze możesz na mnie liczy”
Nekada spojrzała zdziwiona: “Termin spłaty? O czym Dhali pisze? Z tego co od kilku dni opowiadasz, to ojciec miał załamanie przez odejście matki. W sumie, to spodziewałam się, że to kiedyś nastapi. Oni nie pasowali do siebie, dwa różne światy. Ale o co chodzi Dhalemu, objaśnij mi, bo chyba nie rozumiem.”
Finwis odchrząknął i spojrzał na Kidiris. “No więc muszę jutro wyjechać. Zabieram się z Jusifem Fahragiem i jego karawaną do Ardanyan, a stamtąd pewnie pognamy do domu. Muszę to wyjaśnić z ojcem. Dhalego nie ma, dwa tygodnie temu wyruszyli do ruin Parlainth i Krwawej Puszczy…” “Dokąd na Pasje?!” - Anzelm mało nie przewrócił kielicha. “Tak nie brzmi to dobrze. Dla nas, kupców. Ale szwagrze weź pod uwagę kim Dhali jest. Poszedł w ślady matki. Nas, mnie to przeraża. A o nim śpiewają pieśni w throalskich piwiarniach. Ale do rzeczy. Musiałem przenieść pracowników do Throalu. Zająć się ojcem. I zarobić na zobowiązania w Yistane. Straciłem sporo w Wielkim Targu. Do Rady Kupieckiej mnie nie przyjmą na miejsce ojca, bo Gliniak wszystko blokuje. Oczywiście przez Dhalego i jego kompanów. Po tym jak spalili dom Durvigiusów, Gliniak się na mnie uwziął. No nie ważne… Dhali proponuje żebym wrócił do naszego starego domu i po tym jak się skompromitowałem, udawał że nic się nie stało! To prawda, że urządziłem mu awanturę, ale…” - wzruszył smutno ramionami. “Mój drogi” - dorzuciła Kidiris zakręcając na palcu swoje długie, jasne loki. “Każdy by się wściekł na twoim miejscu, nawet kamień. Co on w ogóle sobie wyobraża. Wałęsa się po świecie, służy podstępnym krasnoludom z Throalu, krwiopijcom i krzywdzicielom. Cały problem ze schorowanym ojcem zostawia na twoim karku i doprowadza do ruiny twój interes. A potem oczekuje jeszcze jakiejś spłaty? Każe ci zabierać swoje narzędzia i towary z tej kamienicy? “
Nekada obruszyła się na bratową: “Powściągnij się Kidiris. Z tego co wiem i co Dhali pisał w listach, to ojciec wam zapisał stary dom. I ja jak wiesz bracie zrezygnowałam z zachówka. Kamienica w Yistane miała być nowym domem ojca i matki, I mieli tam też mieszkać Dhali i Wershalija?” Finwis kiwał głową: “Tak. Ojciec miał zatrudnić pracowników nowych, bo większość z Wielkiego Targu wolała zostać u mnie. I miał tam zarządzać warsztatem. Ale jak wiesz trzy miesiące później matka odeszła. I ja nie rozumiem o co chodzi Dhalemu ze spłatą ojca? On w ogóle nie zna się na interesach, a chce mnie pouczać, gówniarz jeden!”
Nekada chwyciła brata za rękę. “Jedź w takim razie do domu. Wyjaśnij to. Pogadaj z Dhalim. Zapewne chciał dobrze, ale pewnie ma za dużo na głowie…” Finwis wzruszył ramionami.
03 Sollus (sierpnia) 1508, królestwo Śmierci, gdzieś w głębinach pod morzem lawy
Śmierć przestał na chwilę pisać.Odłożył wielkie pióro na pulpit i odrzucił na plecy kaptur utkany z ciemnego dymu. “Kerberosie!” - zawołał. W komnacie, zawalonej stosami wielkich ksiąg piętrzących się jedna na drugiej, nieco pociemniało. Śmierć odetchnął, przeciągnął się w fotelu, otworzył księgę i zaczął pisać:
“Nie! Po stokroć nie!” - wrzasnął Neden i cisnął pucharem o ścianę. Tholon nawet nie ruszył się z miejsca obserwując młodego króla. Zaczął nieśmiało - “Wasza wysokość…” “To moje ostatnie słowo! I brzmi ono nie! Nie będę chędożył żadnej Ueravenki! Na jaja Thystoniusa, Tholonie chyba upadłeś na głowę!” - miotał się po komnacie. “Wasza wysokość, zdaniem większości członków Rady Królewskiej, jesteś w najlepszym wieku by zapewnić potomka dynastii. Throal odszedł dawno od wybieralności władców. Twój ojciec, dziad i pradziad…” “Mój pradziad…” - wrzasnął Neden - “Był sprytny, mądry i potrafił wyczuć moment, stąd jestem czwartym pokoleniem Avalusów rządzącym Throalem. Nie mam nic przeciwko przywróceniu starej tradycji wybieralności. Co więcej, rzucę wyzwanie każdemu, kto chce ulżyć mojej głowie i przywdziać tę cholernie ciężką koronę. Jak Wojownik, na szczycie Góry Oparów, przy wtórze wichru i śnieżnej burzy! I zobaczymy ilu pretendentów do władzy się znajdzie! Ha!” - Neden ciężko usiadł na fotelu w małej prywatnej komnacie. Niewzruszony Tholon postawił wgnieciony złoty puchar z powrotem przed królem. “Wnuczka Selendy jest wykształconą, młodą i uroczą niewiastą. Mogłaby Waszej wysokości urodzić silnego potomka, godnego tronu Varulusów. A taki sojusz z potężnym Domem starej gwardii na wieki uciszyłby scysje i konflikty. Zwłaszcza w tak trudnym dla królestwa okresie..” Neden sięgnął po puchar i ponownie rzucił nim o ścianę. “Trudny okres?! Nazwij to po imieniu Tholonie! Mamy wojnę! Okupację! Therański najazd pod pretekstem zaprowadzenia jedności Imperium! I ja w takim momencie mam myśleć o umizgach, ślubach i chędożeniu?! Tyle lat służysz memu rodowi i tak słabo mnie zdążyłeś poznać?! Zresztą ile razy pomyślę o Ueravenach, tyle widzę starą i pomarszczoną twarz Selendy. Myślisz, że w łożnicy z jej wnuczką podołałbym wbrew memu obrzydzeniu?” Tholon zmilczał. Strażnik uprzejmie zapukał w mosiężne drzwi: “Wasza wysokość, agent Solthrod Danbras. Ma umówione spotkanie z waszą miłością za kwadrans. Kanclerz Wishten pyta czy wasza miłośc jest gotów?” Neden westchnął i wolno wstał z fotela…”
“Kerberosie, do kroścet!” - Śmierć przestał ponownie pisać i rozejrzał się po komnacie. Z ciemnych oparów unoszących się dookoła Pasji zgęstniał spory kształt, który w mgnieniu oka przybrał postać wysokiej postaci w całunie. Mroczny duch ukłonił się głęboko i wyszeptał ochrypłym głosem: “Oto jestem panie, wzywałeś mnie.” Śmierć zanurzył pióro w inkauście i spojrzał na Posłańca: “Jak uważasz, dla takiego władcy krasnoludów, jaki koniec byłby najbardziej godny epickiego poematu?” Kerberos uważnie obserwował Śmierć pląsając w chmurze mroku nad posadzką. Pod całunem uformowanym w kaptur błyszczała czerwienią para oczu - “Panie, odejście na powietrznym statku, ostateczne poświęcenie, by przetrącić grzbiet większej potędze. To godne pióra Śmierci…” - dodał po chwili duch. Śmierć przekrzywił głowę i skinął z przyzwoleniem. Zaczął pisać kolejne słowa.
05 Sollus (sierpnia) Wielki Targ, Aleja Maślana
Kenron krzątał się po domu. Zapach aromatycznej zupy i pieczonego mięsiwa łechtał podniebienie starego wietrzniaka. “Jeszcze chwila mój dobry Hiro i uczta będzie gotowa!” - darł się Kenron z kuchni. Jeeboo i Sortina urządzali sobie zawody w omijaniu wielkiego żyrandola, w którym paliły się dziesiątki świec.
Kelorn nalał naparstek wina wietrzniakowi i uniósł swój kielich: “Za spotkanie! Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek mi będzie dane was poznać. Kiro tyle nam opowiadał o wiosce Kunocha, o was i o swoim dzieciństwie …” Spojrzał na brata który wnosił akurat wazę z zupą. “Hmm…” - Hiro zamruczał - “bardzoście podobni jeden do drugiego. Aż dziw że ziomkowie wasi rozróżniają was.” Bliźniacy się roześmiali. “Oj nie zawsze nas rozróżniają, nie zawsze. Jak widzisz, Kenron zaczął znów sobie radzić, po tej tragedii z naszą karczmą o której ci opowiadaliśmy. Staje chłopak na nogi, a ja zaczynam myśleć o powrocie do interesów.” - Kelorn dopil swoje wino.
“Peeewnie…” - Kenron nalał wszystkim zupy i dosiadł się do stołu. “Bratu zbrzydło siedzenie w domu i bycie przykładnym mężem. Stąd mnie namawia na zainwestowanie w Throalu. Ale ja nie lubię podziemi. I chciałbym się stąd wynieść na dobre. Czy waszym zdaniem na Wyspie Trzcin można by się dogadać z t’skrangami? Mocna tam jest konkurencja?” Hiro spojrzał na karczmarza i uniósł brwi: “Nie mam zielonego pojęcia. Poza tym, mój drogi weź pod uwagę, że niedługo mi stuknie 122 lata i nie zaglądam tak często do karczm jak w latach młodości” Kenron zrobił zmartwioną minę i spojrzał z nadzieją na dwoje wietrzniaków zjeżdżających po poręczy schodów. “Jakie macie plany?” - zapytał. “Cóż, chcieliśmy zrobić niespodziankę Kiro, ale z tego co mówisz to opuścił Wielki Targ? Czy możemy wobec tego zaczekać u ciebie na jego powrót? Pozwiedzamy okolicę z młodzieżą, nawiążemy trochę znajomości, a i być może moje talenty Zwiadowcy do czegoś tobie się przydadzą?” - Hiro mrugnął do zdumionego Kenrona i jednym haustem opróżnił naparstek. “Nie wiesz młody człowieku kiedy mój wnuk zamierza wrócić?”. Kenron bezradnie rozłożył ręce.
16 Sollus (sierpnia) 1508, Throal, magistrat królewski
Finwis siedział skamieniały na małym, drewnianym fotelu. “Wszystko tu mają na miarę krasnoludów!” - wściekał się. Kidiris, cała w czerni, stała obok kupca. “Jak to się mogło stać, siostro?” - raz jeszcze zapytał szeptem. Wershalija miała czerwone oczy od płaczu. “Wiem tylko to co mi powiedział Głosiciel. Znalazła go sprzątaczka. Dwa dni temu. Jakby spał. Nie mogła go obudzić, więc się przeraziła i pobiegła na ulicę. Przyszła gwardia baronowej, wezwano Głosicieli i stwierdzili, że umarł. Tak po prostu…” - rozpłakała się. Bratowa do niej podeszła i przytuliła.
“Ale co za pomysł z tym testamentem?! Nic o tym nie wiedziałem.” - zdumiał się Finwis. Wershalija wydmuchała nos i kontynuowała. “No ja też nie. Dowódca gwardii mi o tym powiedział. W ogóle przyszło tylu dziwnych urzędników. Ja się gubię w tych throalskich przepisach… Wręczyli mi jakieś pergaminy, musiałam coś podpisać i kazali się stawić dzisiaj właśnie tu, w królewskim magistracie. Ponoć ojciec zdeponował swoją ostatnią wolę jakiś miesiąc temu… O, patrz, ktoś do nas idzie”
Poszli za królewskim urzędnikiem. Ten zaprowadził ich do większej komnaty i usadził przy stole. “Najbliższa rodzina zmarłego Fagaela Anawari jak mniemam.” bardziej stwierdził niż zapytał. “W obliczu majestatu Nedena I Avalusa, jako starszy trybunału prawnego miasta Yistane, ufundowanego z łaski króla Varulusa III, mam obowiązek odczytać i wprowadzić w życie ostatnią wolę Fagaela Anawari, obywatela miasta Yistane. Po odczytaniu jego testamentu oznajmuję co obowiązuje:
Cały majątek ruchomy, zakład rzemieślniczy, pracowników, kontrakty i zobowiązania przenosze z dniem dzisiejszym na jedynego prawowitego syna Fagaela, Finwisa Anawari.” Zaskoczona Wershalija spojrzała na brata. Krasnolud kontynuował: “Majątek nieruchomy w postaci kamienicy położonej przy alei Kupieckiej, pod numerem 190 przenoszę takoż na obecnego tu Finwisa Anawari. Z zastrzeżeniem, że musi on zostawić do dyspozycji pomieszczenia do pracy, odpoczynku i wypoczynku, dla prawowitej córki Wershaliji Anawari, jak i przysposobionego syna Dhalego Dermula. Wedle własnego uznania.
Papiery wartościowe w aktualnej wartości 5 tysięcy złotych brazów, przepisuję po połowie na córki prawowite Wershaliję i Irajanę Anawari, zamężną z Aghito Sandrosem. Córce przybranej Nekadzie Dermul, zamężnej z Anzelmem Lemchat, zapisuję weksle dłużne korony Throalu w kwocie 2 tysięcy brazów. Wolą zmarłego było też ujawnienie pochodzenia przybranych dzieci. Halmanus Szczodry zgodnie z wyznaniem małżonki zmarłego miał być ojcem Dhalego Dermula. Urząd magistratu nie wszczął postępowania o udowodnienie z racji braku wniosków i formalnego przedawnienia. Ojcem Nekady Dermul zgodnie z wyznaniem małżonki zmarłego miał być Kalistos de Gawarde z Travaru. Ujawnienie jest ostatnią wolą zmarłego i nie było formalnie uzgodnione z małżonką, z powodu jej porzucenia rodziny.
Rzeczy osobiste zmarłego, zgodnie z jego wolą zostaną przekazane do IX Olzimu Garlen.” - krasnolud przestał odczytywać pergamin, wyprostował się w fotelu i spojrzał na nich jasnymi, wodnistymi oczami. “Czy ktoś z obecnych wnosi jakieś protesty?” Zapadła cisza. Wszystkich zamurowało.
20 Sollus (sierpnia) 1508, Throal, korytarze Jothana, posiadłość Sarafica
Andeweria siedziała jak na szpilkach. Wpatrywała się pilnie w młodą, bogato ubraną krasnoludkę. Zendes celowo włożyła suknię podkreślającą jej zgrabną figurę i ufryzowała w wysoki kok swoje długie, piękne ciemne włosy, żeby dopiec nielubianej krewniczce. Kontynuowała: “A więc jeszcze raz. Jakie klany w swej historii delegowały przywódców naszego domu?” Andeweria była poirytowana ale powściągnęła złość: “Przede wszystkim twój pani, Sarafica. Ale również Asgrissowie, Olafurowie no i Jastram.” Zendes odczekała chwilę - “Słusznie. również Jastram.Prababka matki Bakari, w linii jej ojca Wenantiusa, była przez krótki czas głową Domu Sarafica. Uważam, że związek z rodem Mefrahów przyniesie więcej korzyści niż szkody. Słyszałam, że owoce tego związku wkrótce wypełnią korytarze Bazrata swoim radosnym wrzaskiem?” Andeweria przytaknęła milcząco. “Dobrze.” - Zendes położyła na stole obie dłonie. “Osobiście dopilnujesz, żeby Bakari wyszła za mąż za Gorta Mefraha. I żeby godnie wypadła na swoim ślubie. Będziesz jej babką, matką, siostrą i kimkolwiek innym, kogo potrzebuje. Rozumiesz?” Starsza krasnoludka pobladła, ale schyliła głowę. “Jesli Drisam będzie krzywił nos i stroił fochy, masz się do niego uśmiechać i zgadzać na wszystko. No, w granicach rozsądku. I informuj mnie o kosztach. Jestem przekonana, że w najbliższych latach bardzo będziemy potrzebować wsparcia Domu Neumani, a klan Mefrahów posłuży nam do tego znakomicie. Możesz odejść.” - Zendes spojrzała na Andewerię i odczekała aż krewniaczka Bakari odsunie fotel, ukłoni się i wyjdzie na korytarz.
28 Sollus (sierpnia) 1508, Lśniące Szczyty, jaskinie Handlarzy Żelazem
Jorwak Miedziany Pazur skinął na krępego krasnoluda-nowiaka, by ten dorzucił do ognia. W sali zaczynało robić się chłodno. “Jak często odbywają się te dostawy bracie?” - spojrzał na tęgiego trolla, który opatulony srebrnym futrem drapał za uchem trzęsącego się z zimna pawiana. Śmierdziuch usiłował wleźć pod poły kożucha okrywającego potężną postać Władcy Zwierząt. “Byłem tam dwukrotnie. Pod koniec zeszłego roku i w początkach Kwitnącego Żarnowca, albo Rua jak zwą tę pory krasnoludy. Tego roku. W dwa miesiące po ich sromotnej porażce w wielkiej bitwie z Theranami. I kamienne barki wówczas kursowały dwa razy częściej niż za pierwszym razem. Więcej wojska, więcej niewolników, więcej żywności. Wywoziły zapewne wszystko to, co wyeksploatowali z okolic jeziora Ban i kontrolowanych odcinków Węża. Esencje żywiołów, egzotyczne dla nich towary, zapewne złote i srebrne monety i magiczne przedmioty, na które jak wiesz są niezmiernie łasi.” - Thargos odłożył róg z piwem i owinął Śmierdziucha w wełniany pled.
Jorwak zamyślił się dłuższą chwilę. “Inne Przymierza odrzucają myśl o zjednoczeniu. Każdy chce łupić Theran na własną rękę. Moi wojownicy dłużej już nie chcą czekac. Uderzymy po pełni księżyca. Opowiesz radzie starszych wszystko co mi rzekłeś. Przygotujemy plany. Bracie, ty kroczysz wśród małego ludu, czy masz kogoś zaufanego i honorowego, kto mógłby być posłańcem do małego króla? I takiego kto rozmawiałby z jaszczurczą królową?” Thargos skinął swoą wielką, rogatą głową i zmrużył ślepia - “O tak bracie, zaprawdę mam kogoś takiego.”
04 Riag (wrzesnia) korytarze Bazrata, sala narad Domu Neumani
Dzwon wybił szóstą po południu. Drisam przeciagnął się i rozprostował nogi w fotelu. Siedzieli tu od rana i poruszyli wszystkie sprawy, które Grindo chciał omówić. “Będziemy potrzebowali zatrudnić więcej j’havim i to w ciągu najbliższych kilku tygodni” - Onedia Bosticja żywo gestykulowała - “A najlepiej takich, co umieją się posługiwać mieczem i nożem. Nasze fabryki zabawek pracują na pełnych obrotach i wkrótce będziemy gotowi do regularnych dostaw, a nie tylko próbnych transportów. Kuźnie Wolfgura Kormana i Zundrona Braghara już nie mają wolnych magazynów” - skinęła głową w stronę obu przywódców pomniejszych klanów. “Niewielkie Marzenia wkrótce staną się znaną marką na rynku. Zapewne obudzi to podejrzenia therańskich szpiegów. Ale my również mamy swoich ludzi w Oku Throalu, co prewencyjnie może zaowocować likwidacją kilku nowych donosicieli łaskawych na therańską monetę, prawda Halwarze?” Halwar Fewralg pokiwał siwą głową i pogładził dostojną brodę.
Grindo wydawał się zadowolony. Juz miał zamykać obrady, gdy Milibranda Koman poprosiła o głos. “Wiemy jak ważne politycznie dla króla, a dla naszego Domu zyskowne może być to przedsięwzięcie. I choć klan Koman dziwnie został pominięty przy rozdziale obowiązków, chciałam poruszyć kwestie bezpieczeństwa. To ty Grindo, jak też szlachetna Onedia i Drisam będziecie odpowiedzialni za sukces bądź porażkę tego dzieła. Obawiam się jednak, czy Drisam Mefrah jest aby odpowiednią osobą. A przynajmniej czy będzie w stanie udźwignąć odpowiedzialność na swoich barkach, mierząc się z gniewem i zemstą Denairastów z Iopos?! Wszakże doszły mnie słuchy o kilku próbach zamachu na życie synowej i małżonki. A i on sam jak widzicie ma lewą rękę niesprawną! Czy można w takich okolicznościach mówić o bezpieczeństwie tego przedsięwzięcia?”- Milbranda usiadła czerwieniejąc z zadowolenia. Poprawiła biały czepek na gęstych rudych włosach i skromnie spojrzała w dół.
“Ale głowę mam całą, a ona jest mi potrzebna bardziej niż ręka” - Drisam próbował żartem załagodzić wrażenie, jakie wywarły słowa starszej klanu Koman. “Czyż tak w istocie się dzieje Drisamie?” - zapytał wprost Grindo. “Cóż, nie jest to tajemnicą, że mój syn ocalił zarówno króla Varulusa III, przed trucicielem Yacusem, jak i jego miłość króla Nedena, gdy Denairaści wykradli mu rodowe insygnia! Nie wspomnę, że załagodził Theran w ostatniej chwili, gdy strategicznie dawaliśmy tyły na Polach Prajjora. I jest zaufanym przyjacielem króla! Nie dziwi więc fakt, że ma potężnych wrogów. My Mefrahowie jesteśmy gotowi zawsze i wszędzie stawić czoła niebezpieczeństwu, a ryzyko zawsze wkalkulowuje w każdy interes sznowna Milibrando!” - Drisam wyciągnął oskarżycielsko palec prawej ręki na Komankę. “Nie uważasz, że obecność twojego syna w Throalu niesie ryzyko dla życia i zdrowia jego bliskich? I może, powtarzam może, nie mówię że musi, zagrozić sprawie manufaktury?” - Grindo trochę na pokaz, a trochę dla uspokojenia frakcji Koman przeciwstawił się Drisamowi. “Rozważę to. Teraz Gorta czeka ślub z Bakari Sarafica. Podejmę wszelkie środki ostrozności. A co potem, niech zadecyduje o tym rada. Z całą pewnością jego wysokość też będzie miał tu coś do powiedzenia….” - dodał zmieszany Drisam.
“Ekhm…gdybym mógł coś zasugerować” - odezwał się Selewir Kabargan starszy klanu - “daleko na północnych rubieżach mamy osadę Falgan-Tor. To dom kilku wolnych garahamickich rodzin. O ile wiem, leży w północnych zboczach Gór Throalskich ponad zakolem Węża, z pięknym widokiem na Góry Scytyjskie. Dom Neumani zainwestował sporo złota, by nawiązać kontakty z kuzynami ze Scythy i otworzyć szlaki handlowe. Nie wspomnę ile złota pochłonęło przetarcie podziemnego szlaku od tajemnych Bram Północy, które Elcomi odnaleźli daleko za Kopalniami… I ku mojemu ubolewaniu, wszystko poszło w błoto, bo Falgan-Tor było nieudolnie zarządzane przez Ludeca Komana!” - Selewir z triumfem spojrzał na pobladłą Milibrandę. “Ludec nieodżałowanie zmarł niedawno..” - próbowała się bronić starsza Komanów, ale Selewir przerwał jej gniewnie - “Ten pijak wyleciał z wieży i skręcił sobie kark. Nie potrafiłby zarządzać stadem szczurów, a wy mianowaliście go grafem nad wolnymi garahamitami?!” Drisam z wdzięcznością spojrzał na Selewira. Grindo zastukał laską w podłogę: “Nakazuję wszcząć śledztwo w tej sprawie. Jeśli Komani są wynni sprzeniewierzenia wysiłków Domu, to wyciągniemy srogie konsekwencje. Drisamie - rozmów się z synem, czy taki ruch nie poprawiłby bezpieczeństwa waszych bliskich. Pozornie to odległe miejsce, ale połączone z sercem Throalu. W zasięgu jest Wąż i szlaki do Scythy. Mogłoby to mieć strategiczne znaczenie w przyszłości. A teraz, zamykam naradę starszych Domu!”
11 Riag (września), Wielki Targ, karczma Mój Martwy Ojczulek
Donovan Navsar milcząco wpatrywał się w twarz Złodzieja. Nachti zaś wytrzymał spojrzenie i bawił się złotym pierścieniem ciasno okalającym jego czarną brodę. Ksenomanta lekko się skrzywił co zapewne miało odznaczać uśmiech: “Niech będzie. Umowa stoi. Zgadzam się na takie warunki. Tylko pamiętaj, żadna krzywda ma się jej nie stać. Nawet włos z głowy..” - dodał Ksenomanta. “Panie Navsar, czy ja jestem płatnym zabójcą, czy adeptem Złodziejem? Mnie się płaci za uwalnianie Dawców Imion od ciężaru trosk, jakie niesie nadmierne posiadanie. Choć…jak ktoś mnie przyciśnie do muru, albo sytuacja zrobi się trudna, cóż… wtedy noże idą w ruch.” - dodał wyzywająco. Donovan spokojnie spojrzał mu w twarz - “Nie chcesz, żeby sytuacja zrobiła się trudna. I ja tego BARDZO nie chcę” - podkreślił. “Znasz Wielki Targ jak własną kieszeń, nie będę cię pouczał. Nie pozostaw tylko żadnych śladów. Ona jest magiczką i mógłbyś mieć z tego tytułu kłopoty. Uwolnij ją tylko od ciężaru tej księgi i małego amuletu, który spoczywa zapewne w szkatule jej toaletki. Będę ci winien jedną magiczną przysługę…” - dodał. Nachti przymrużył z zadowoleniem oczy. “Przysięga krwi?” - zapytał mimochodem. “Niech ci będzie” - odparł Ksenomanta.
14 Riag (września), Throal, laboratoria Kręgu Mistrzów Żywiołów JKM
Cała starszyzna Kręgu, to jest sześcioro Mistrzów Żywiołów siedziało wygodnie w lewitujących tronach, utkanych z powietrza i nasyconych magiczną energią. Siedzieli w półkolu. Runewind Milczący skinął dłonią i donośnym głosem rozpoczął: “ Czeladnicy Krelgronie i Folgiano, i ty opiekunie Morofirze Ognisty, rozpoczynajcie pokaz. Z upowaznienia jego miłości króla Nedena i jako przewodniczący starszyzny Kręgu nakazuję wam zaprezentować kostur kul ognistych. Morofirze, kilka słów wstępu….”
Rudowłosy krasnolud w granatowej szacie, zdobionej złocisto-pomarańczowym, wymyślnym haftem ukłonił się w pas. “Ten tu oto wątkowy przedmiot - bo do jego użycia wpleść trzeba nieco magicznej energii i wolą uruchomić - może zrewolucjonizować pole bitwy i znacząco przechylić szalę zwycięstwa każdej armii, która znajdzie się w jego posiadaniu!” - wydeklamował wysokim głosem, skupiając uwagę całej starszyzny. Runewind zmarszczył brwi - “Czy nie wspominałeś, że ma to być zwykły magiczny przedmiot, ot jak zapalarka? Wątkowy? To chyba ogranicza mocno liczbę potencjalnych użytkowników?” - zapytał.
Morofir odchrząknął i rzucił krzywe spojrzenie Krelgronowi. “Zaiste mistrzu w pierwotnym zamyśle było wzmocnienie potencjału zapalarki do postaci większego miotacza, ale poszliśmy znacząco dalej… Folgiano zaprezentuj proszę. Postawna krasnoludka, odziana w śnieżno białą szatę i spiczasty kapelusz w kolorze słoneczników podeszła do podestu i ujęła w obie ręce długi na 4 stopy kostur. Lekko zakrzywiony z pięknie wypolerowanego czarnego dębu, rozszerzał się ku końcowi w wydłużony lej. Lej ukształtowany był na podobiznę smoczego łba. Odlew ze złota, bądź z orichalku osadzono na drewnianej konstrukcji. Na całej powierzchni kostura błyszczały runy i złote klamry spinające broń.
Folgiana przycisnęła lewym łokciem kostur do biodra, wymierzył w ścianę i spojrzała na Krelgrona. Młody Mistrz Żywiołów dotykiem zamroził ścianę, i rzucił kilka zaklęć ochronnych. “Gotowe” - skinął głową. “Eldr breidyr!” - wykrzyknęła Folgiana w starothroalskim… Zapadła cisza i nic się nie wydarzyło. “Eldr breidyr?!” - powtórzyła dziewczyna. Morofif spojrzał przepraszająco na Runewinda i pobiegł w stronę podestu. W chwili gdy tylko znalazł się na linii między ścianą o paszczą smoka, kostur eksplodował odrzucając daleko w tył Folgianę…. Całe pomieszczenie laboratorium wypełnił dym, krzyki i smród przypalonych, krasnoludzkich szat…
17 Riag (września), Throal posiadłość Mefrahów
Ontar wyszedł zadowolony z komnaty Bakari. “Możecie odetchnąć, wszystko powinno być już dobrze. Odkąd położyłem jej na oczy balsam z bluszczu, poczuła wyraźną ulgę. Dziś zauważyłem, że krwawe zabarwienie soczewki zaczęło blednąć. Co prawda nie odzyskała wzroku, ale to nie dzieje się natychmiast. Myślę, że za dwa tygodnie będzie już po najgorszym. Byc może, będzie musiała wspomagać się specjalnymi soczewkami ale to i tak lepsze rozwiązanie niż ślepota.” Serisi uściskała Głosiciela - “Dziękujemy ci Ontarze, dobrze dbałeś o naszą synową. Na pewno nie poskąpimy datków na Olzim, a gdybyś szczególnie czegoś potrzebował, co byłoby w naszym zasięgu - powiedz tylko słowo.” Drisam podszedł i wręczył głosicielowi ciężką szkatułkę.
Gdy wychodził, do komnaty dziewczyny pospieszyła Belori z Abgarem i ciotka Andeweria, która prawie codziennie przychodziła ją odwiedzać. Szwagierka usiadła na łóżku chorej i mocno uścisnęła jej dłonie.
25 Riag (września), Darranis, karczma Przy Północnej Bramie
Kiro długo się upewniał, że wszystkie skrzynie, sakwy i plecaki leżały bezpieczne w piwnicach karczmy Przy Północnej Bramie. Dotarli do Darranis wczesnym przedpołudniem. Gort podziwiał prace nad umocnieniami miasta, ale ostudził swój zapał gdy zobaczył, że robotą kierują therańscy inżynierowi. Spluwał i przeklinał co chwila, nim dotarli do karczmy i domu Nekady.
Lia była niezmiernie ciekawa miast. Zachwycona oglądała wysokie, piętrowe domy i kamienne mury. Co chwila pytała Dhalego, żeby jej wytłumaczył różne rzeczy. Zwiadowca zaś wyjaśniał wszystko cierpliwie. Tak było póki nie weszli do karczmy - wspominał Kiro.
WIetrzniak wygodnie rozłożył się w pokoju małego Sabadora. Maluch spał w kołysce, a Kiro od czasu do czasu rzucał zaklęcie którym niewidzialna dłoń bujała kołyskę przez czas potrzebny by przebudzony malec zasnął. Ledwo się na tym skupiał, rozmyślając o wydarzeniach.
Jak tylko weszli Nekada z płaczem rzuciła się na Dhalego. Nie mieli pojęcia co się stało, dopiero później, gdy była w stanie się uspokoić, to głównie Anzelm im opowiedział. A wydarzyło się wiele. Nawet Gort, skłonny do krotochwil i żartów z Dhalego zamknął się w sobie i trwał od kilku godzin w poważnym zadumaniu. Dhali wyszedł na długi spacer. Mimo zmierzchu opuścił miasto. Potrzebował samotności i ułożenia sobie wszystkiego w głowie. Kiro się zastanawiał co byłby on zrobił na jego miejscu. Otóż Dhali okazał się nie być synem Fagaela Anawari. Podobnie jak Nekada. U wietrzniaków to na pewno byłby żaden problem, tam każdy wychowuje dzieci innych i nikt nad tym specjalnie nie rozmyśla. Ale Kiro na tyle długo żył wśród ludzi i krasnoludów, że rozumiał istotę problemu. Więzy krwi dla nich były szczególnie ważne. A zwłaszcza dla krasnoludów, stąd trochę rozumiał szok Gorta.
Lia nie mogła wytrzymać napięcia i też zaczęła płakać i rozpaczać, mimo, że nie znała dobrze sytuacji. Jej silna empatia i zapewne uczucie do Dhalego sprawiły, że dziewczyna fatalnie się czuła. Dlatego Kiro kolejny raz użył błogiej mocy Garlen, obdarowując spokojem ducha wszystkich którzy tego potrzebowali. Tylko Dhali odmówił. Kiro nie widział, czy przyjaciel byl smutny, wściekły, rozczarowany czy czuł się oszukany i wykorzystany. A może wszystko na raz.
Sabadaor spał głęboko, a Kiro poczuł się głodny. Wyfrunął więc z pokoju i poleciał na zaplecze kuchni. Tam Gort siedział z Anzelmem. Było przed północą, karczmę dawno już zamknęli, więc obaj w milczeniu siedzieli przy stole osuszając butelkę złocistego winiaka.
“I co teraz?” - zapytał Kiro. Gort wzruszył ramionami - “Mieliśmy tu dłużej posiedzieć, tak chciał Dhali. Ale mniemam, że jutro ruszamy do domu…” Kiro pomyślał o domu. Gdzie jest mój dom? “Najgorsze, że on nigdy się z bratem nie dogadywał” - powiedział na głos. Gort przytaknął - “Bo to nie jest jego prawdziwy brat. Z prawdziwym by się dogadał. Daliby sobie po pyskach, ale potem pogodzili.” Kiro nagle pacnął się w czoło - “I gdzie my teraz naszą karczmę postawimy? A taką ładną nazwę wymyśliłem….”