Sesja z 22 czerwca 2008

11 Borrum 1498 TH
Odnaleziona w kaerze tarcza nie dawała im spokoju. Przy porannym posiłku, znów szukali rozwiązania, co począć z tym magicznym przedmiotem. Dwirnach nalegał by rozmawiać jeszcze z Liandrą, lecz Karam był zdania, że elf definitywnie uciął sprawę. Prosił ich o dyskrecję, lecz decyzję o losach przedmiotu pozostawił w ich rękach.
Dwirnach był troszkę przewrażliwiony. Obawiał się, że Xavier może chcieć przywłaszczyć sobie tarczę. Wojownik chodził po mieszkaniu sprawdzając, czy nikt ich nie podsłuchuje.
Rozważali wiele opcji. Skoro wedle słów elfa, było to dziedzictwo Throalu, to być może warto uzyskać audiencję u samego Varulusa, lub zainteresować tym kogoś z królewskiej świty, czy Wielkiej Biblioteki. Łowca wspomniał maga, obecnego na spotkaniu w Tansiardzie. Wietrzniak W’rill Tellearua, był dawnym towarzyszem jego mentora, Idharisa. Skoro obecnie doradzał samemu Ajmarowi, to z pewnością miał też dostęp do władcy Throalu. Karam raz jeszcze się skupił i spojrzał na astralne odbicie tarczy. Wziął głęboki oddech i zanurzył swe zmysły w astralnej przestrzeni. Fale chłodu obmywały mu twarz, jasny pokój przybrał wszystkie tonacje szarości. Leżąca na stole tarcza emanowała jasnością magicznego przedmiotu. Jej astralne odbicie błyszczało, oświetlając ciepło przestrzeń. Karam sięgnął po swą energię karmiczną. Spoglądał na astralne odbicia własnych rąk, na jaśniejący wzorzec, który je wypełniał i na złociste drobinki karmy, płynące do symbolu talentu, którego właśnie używał. Skupił się na tarczy, której obraz błyskawicznie mu się przybliżył. Ujrzał wzorzec. Wokół dziwnego oka, centralnie osadzonego w tarczy, unosiły się świetliste linie, daleko wykraczające poza astralne odbicie tarczy. Wewnątrz tych linii dryfowały dziesiątki maleńkich, identycznych znaków, przypominających spłaszczony wir. Dolna część świetlistych linii, była mniej splątana, formą przypominała jednak usta jakiejś istoty. Więcej Karam dojrzeć nie mógł.
Nim poszedł do pracy, zdążył naszkicować wzorzec i symbole jakie ujrzał. Przy okazji wyciągnął mapę okolic Urupy, którą przygotowywał wraz z Tizkarą. Przypomniał sobie wielki fresk na suficie kaeru i porównał z mapą. Dwirnach tymczasem szykował się do wyjścia. Musiał porozmawiać z Jorkawem o Turnieju i wstąpić do Gildii Trenerów, żeby dowiedzieć się tego i owego. Karam do niego dołączył i razem opuścili mieszkanie. Po drodze zatrzymali się przy najbliższym skrzyżowaniu, gdzie ich ulubiony sklepikarz sprzedawał gorące miodowe ciasto z orzechami.
Wojownik ruszył ku świątyniom, a Vorst udał się do Ogrodów. Do Jandara, wraz nim zdążali goście. Trójka wielkich trolli, prowadzona przez starszego olbrzyma, o krzaczastych, siwiejących brwiach. Gościem okazał się sam Ganlor Biała Brew Durbida, radny z Otosk i były kapitan drakkaru Veltoh. Od kilku tygodniu gildia kupców z Travaru uskarża się na ataki groźnych stworów, które zagrażają bezpieczeństwu ich floty powietrznej. Powietrzna Gwardia Travaru nie mogła sobie poradzić z zagrożeniem. Stwory były niebezpieczne, niszczyły ogniem olinowania i ożaglowania galeonów. Wedle słów Ganlora, musiały mieć siedzibę w Górach Gromu. Z ich powodu, tragarscy kupcy zmienili trasy przelotów i podwyższyli ceny na niektóre towary, jak również za fracht pasażerski. Troll narzekał, że od początków Teayu musiał asygnować na stałe jeden drakkar, który latał aż nad jezioro Ban, by wypatrywać tragarskie statki i ochraniać je w miarę potrzeb. Ganlor twierdził, że latające stwory są horrorami i zażądał od Jandara pomocy. Ksenomanta przekazał sprawę Karamowi, jako kapitanowi Straży Błękitnej Róży. Łowca od razu udał się z Ganlorem do Otosk i wraz z Vereną Kossades i Shianną Reash wszedł na pokład Velotha. Wylecieli na zachód.
W tym czasie Dwirnach naradzał się z Jorkawem. Musiał oddać trollowi 2,5 tys srebrników. Dzięki pomocy Karama, było go stać na zwrócenie długu. Pognał więc do mieszkania, żeby wymienić 20kg srebra na kilka sakiewek złota w banku. Po drodze wstąpił do Gildii Trenerów. Przeprosił Lortheanę, że nie zdążył na kurs konwersacji. Złożył też wniosek o przyznanie nauczyciela umiejętności „straszliwy cios”. Przydzielono mu t’skranga T’vrilla, który miał wolny termin od początków przyszłego roku. Krasnolud dowiedział się, że niejaki kapral Mandris złożył wniosek w gildii, o przeprowadzenie rytuału awansu na IV Krąg Wojownika. Musiał określić od kiedy byłby skłonny go szkolić.
Odwiedził Królewski Bank Throalu, a potem Bank Urupy. Chciał się dowiedzieć o koszty wartościowych depozytów, z myślą o przechowywaniu magicznej tarczy. Przy okazji umówił się z ładną krasnoludką, pracującą w throalskim banku, na jutrzejsze popołudnie. Wracając wstąpił jeszcze na małą przekąskę. W domu czekała go prawdziwa niespodzianka. Córka Delveny – Dierdre Balos. Dziewczyna zjawiła się niespodziewanie. Dwirnacha niezmiernie to uradowało. Miał jednak do załatwienia kilka spraw więc pogawędkę odłożył na później. Zabrał pieniądze i chciał pójść razem z Dierdre. Jednak dziewczyna przebrała się za mężczyznę, była nie do poznania. Krasnolud zdębiał. Poszedł jednak do banku, a potem do Jorkawa.
Wieczorem wrócił Karam z podniebnej podróży. Przy kolacji wysłuchali opowieści Dierdre. Dziewczyna oficjalnie była członkiem Korpusu Eksploracyjnego Jego Królewskiej Mości. Nieoficjalnie – agentem Oka Throalu. Od trzech lat kroczyła ścieżką Zwiadowcy. W zeszłym roku jednak, w Wielkim Targu poznała uroczego mężczyznę, który okazał się agentem Thery. Zwerbował Dierdre i odtąd dziewczyna była podwójną agentką. Niestety, jak to najczęściej bywa, obie frakcje się o tym dowiedziały i od jakiegoś czasu usiłują pozbyć się niewygodnej im dziewczyny. Dierdre więc uciekała aż do Urupy i schroniła się u Dwirnacha. Chciał zniknąć z pola widzenia Throalu i Thery na jakiś czas. Karam był wyraźnie wściekły na taką sytuację. Wedle jego słów, Dierdre miała się trzymać w odległości minimum 100 kroków od jego żony i mieszkania. Dwirnachowi po głowie chodziły inne pomysły.
Wieczorem odwiedził ich jeszcze Ekkar. Łowca opowiedział historię swej wyprawy z Ohojo i Verrio i pościgu za Ortizahem. Znów posłyszeli wspominki o karawanach niewolników, ochranianych przeż żywotrupy. Ekkar pozostawił szkic mapy Karamowi, mapy szlaku, którym podążali za Ortizahem. Poprosił go o przejęcie sprawy, gdyż sam wstępuje do Legionu Maximusa i z Verrio zdąża w kierunku Travaru.

12 Borrum 1498 TH
Nocą przetoczyła się burza nad Urupą, a ranek przywitał ich rzęsistym deszczem. Przy śniadaniu rozprawiali nad problemem, jaki ze sobą ściągnęła Dierdre na ich głowy. Dwirnach przypomniał sobie, że Likard miał znajomego adepta Złodzieja. Poszedł do sąsiada i wyciągnął go z łóżka. Iluzjonista obiecał pomóc coś załatwić, jego przyjaciel Klerkonius mógł pomóc Dierdre ukryć się wśród pracowników obsługujących karawany.
Karam jak co ranka, udał się do pracy. Deszcz nie przestawał lać. Gdy do Tizkary przyszła głosicielka Bethel, Dwirnach zapytał przy okazji o swoje problemy i wypytał ją o kwestie głosicielstwa. Po południu wojownik podążył do centrum Urupy, by spotkać się z czarodziejką Maethą, żona Tharra Mocarna Pięść. Kobieta była sama w domu, zaprosiła Wojownika do swych komnat i pracowni. Dwirnach prosił ją by pomogła mu w kwestii skazy na wzorcu, jaką odkrył Karam.
Maetha do badania potrzebowała krwi Dwirnacha i czegoś jeszcze. Jego nasienia. Upojony magicznym wywarem Wojownik nie mógł się oprzeć pięknej Czarodziejce. Uwiodła go z łatwością. Spędził w jej objęciach kilka godzin, oszołomiony podanym narkotykiem. Późnym wieczorem, gdy otrzeźwiał i się ubrał, Maetha opowiedziała mu o jego problemie. Złamał przysięgę krwi. Ale nie miał widocznej blizny, uleczył go duch powietrza w Indrisie, choć nie uzdrowił całkowicie jego wzorca. Skaza mogła zniknąć dopiero wtedy, gdy Dwirnach wypełni obietnicę daną duchowi i uczyni coś, na czym zależy barsawiańskim duchom powietrza. Wojownik pomyślał o misji na Mgliste Bagna o której mu opowiedziano w Kolegium Pnącza. Pożegnał się czule z Czarodziejka i mocno wstrząśnięty całą sytuacją, ruszył do domu, nie zważając na ulewny deszcz.
Karam został po służbie u Jandara. Przy karafce wina, rozważali co uczynić z oczekiwaniami Ganlora. Ten potężny radny z Otosk nie mógł zostać ignorowany. Każdy znal jego porywczy charakter i siłę wpływów. Z całą pewnością wygra ponownie w wyborach i jego głos mógłby być decydujący w ustalaniu budżetu Ogrodów na kolejny rok.
Ganlor oczekiwał, że jeden z Łowców Horrorów na stałe będzie do dyspozycji kapitanów drakkarów z Otosk. Nie ukrywał, że chciałby widzieć tu Karama. Vorst co prawda miał doświadczenie w żeglowaniu po wodzie, ale w powietrzu czuł się nieswojo. Zależało Karamowi na rozwiązaniu zagadki karawan. Z Jandarem wpadli na pomysł, by związać się umową z kapitanami z Otosk. Karam, byłby do dyspozycji trolli, podjąłby naukę powietrznego żeglowania i służył w granicach potrzeb na ich drakkarach, jeśli niebezpieczeństwo wydawałoby się pochodzić ze strony Horrorów. W zamian za to, jeden z drakkarów posłużyłby jako statek zwiadowczy. Karam miałby określić, dzięki mapom Ekkara, w jakich rejonach widziano karawany i latać ze zwiadem na drakkarze. Mógłby też wybrać sobie bardziej wojowniczą drużynę niż załoga Straży Błękitnej Róży. Karam zakładał grupę kilku adeptów, wśród których byliby Wojownicy, Fechmistrze i Łucznicy. Celem takiego oddziału, byłby atak z pokładu drakkaru na karawanę i likwidacja żywo trupów, a także schwytanie jeńców, mających jakiekolwiek ważne informacje. Pomyślał też o Dwirnachu. Ufał w zdolności przywódcze krasnoluda i jego szczęście w walce. Jandar napisał więc stosowny list do Ganlora i jeszcze tego samego wieczoru wysłał kuriera do Otosk.
Przy kolacji Dwirnach skierował Dierdre, wedle słów Likarda, do karczmy Pod Klifem. Tam rano, dziewczyna miała spotkać się człowiekiem Klerkoniusa, który by jej pomógł…

13 Borrum 1498 TH
Po wczesnym śniadaniu, Dwirnach odprowadził dziewczynę do pustej o tej porze karczmy. Pożegnał się z nią, obiecując jej, że pomoże na ile tylko będzie mógł. Przy okazji wspiął się na schody prowadzące do Biharj. Chciał porozmawiać z Andaną. Niestety, krasnoludka wyjechała jakiś czas temu z rodziną, do Tansiardy i ma wrócić dopiero w przyszłym miesiącu. Gdy wrócił do mieszkania, zastał posłańca z Gildii Trenerów, że jego nowy uczeń, Mandris Vakk, oczekuje w salach Gildii na nowego mentora. Przywdział stosowny strój, przekąsił co nieco i pomaszerował do centrum. Z nieba siąpił deszcz, co nie przeszkadzało różnobarwnemu tłumowi świętować na ulicach. Rozpoczął się Turniej Lerneański.
Karam w tym czasie spisywał raport dla Rady Miasta z działalności Straży. Jandar zostawił go samemu sobie z tym nudnym zajęciem. Zresztą był zadowolony, pogoda nie była najlepsza, a od przedwczorajszej podróży nie czuł się jeszcze najlepiej.
Mandris był Wojownikiem urodzonym w Urupie. Liczył sobie blisko 35 lat i od dłuższego czasu służył w miejskiej gwardii. Dwirnach przedłożył mu wzór umowy i księgę handlową, pobraną z magistratu. Słuchał opowieści, wypełniając pola formularza. Wpisał standardową opłatę 1000 sztuk srebra, która podlegałaby preferencyjnemu opodatkowaniu. I rozpoczął naukę Mandrisa tak jak potrafił najlepiej. Zaczął od praktyki.
Wieczorem Jandar wezwał Karama do siebie. Otrzymał odpowiedź od Ganlora. Troll w porozumieniu ze starszyzną 12 rodów zgodził się na propozycję Ogrodów. Teraz Łowca musiał zaplanować dalsze działania. Jandar zaproponował, że formalnie nadal byłby kapitanem. Oczywiście jego pensję opłacałyby Ogrody na dotychczasowych zasadach. Natomiast podróżując z trollami na drakkarach, nie mógłby kontrolować spraw w Urupie, na miejscu. Chyba, że określiłby ramy czasowe. Całość zagadnienia pozostawił Karamowi do przemyśleń.

Dwirnach był zadowolony z pracy z Mandrisem. Krasnolud z Urupy był prostolinijny i szczery, charakterem odpowiadał Dwirnachowi. Siedząc z Tizkarą przy kolacji, czekając na Karama, opowiadał jej o Mandrisie. Wkrótce jednak rozmowa zeszła na inny tor. Dwirnach zwierzył się Tizkarze z tego, co przeżył z Maethą. „Mnie jest łatwo zrozumieć jej postępowanie Dwirnachu. My, elfy, nie przykładamy aż takiego znaczenia do miłości fizycznej. Zmieniamy partnerów wchodząc w kolejny okres życia. To wytłumaczalne, zważywszy na naszą długowieczność. Więc ja jej nie potępiam. A że zostałeś uwiedziony?” – elfka się uśmiechnęła – „Czyżby wreszcie ktoś pokonał niezwyciężonego Dwirnacha? Doskwiera ci to?”. Krasnolud wyłuszczył, że bardziej chodzi mu o kwestie zaufania jakim obdarzył go jego mentor, mąż Maethy. „Cóż, niech to więc pozostanie między nią a Tobą. Jest adeptką, Czarodziejką, może pozwolić sobie na więcej, niż przeciętna krasnoludka.” Nie dokończyła, gdyż powrócił właśnie Karam. Wspólnie dokończyli kolację.

14 Borrum 1498 TH
Od rana Dwirnach miał pełno zajęć. Pobiegł do Jorkawa, by dowiedzieć się jakie zadania wyznaczył mu troll. Głosiciel tym razem oddawał się ćwiczeniom ciała, więc krasnolud nie zastanawiając się dołączył do porannego rytuału i dotrzymywał kroku trollowi. Po godzinie treningu, Jorkaw opowiedział mu tylko, że faktycznie ustalili, iż reprezentować głosicieli będzie Darres. W porozumieniu z innymi głosicielami, wykluczyli możliwość używania własnego oręża i magicznego uzbrojenia. By wyrównać szanse, każdy uczestnik musi mieć broń turniejową, nie poddaną magii. Poza tym uczestnicy będą losowani. Dwirnach dostał od Jorkawa zadanie dogrania spraw z Iluzjonistami. Resztą zajęli się inni pomocnicy trolla. Przy okazji wspomniał również o zebraniu starszyzny z Otosk i decyzji o zatrudnieniu Łowcy Horrorów na pokładzie drakkarów. Głosiciel był zadowolony, gdyż Ganlor Biała Brew, wywodzący się z tego samego rodu co Jorkaw, okazał się sprawnym i silnym przywódcą. Przy okazji zaprosił na pierwszy, wolny wieczór Dwirnacha i jego przyjaciół. W czasie gdy Wojownik szkolił w Gildii Trenerów Mandrisa, Karam naradzał się w Ogrodach z Jandarem i jego pomocnikami. Nieformalnie dowodzenie nad Strażą Błękitnej Róży miała objąć Shianna, jako najbardziej doświadczona Łowczyni Horrorów. Karam zaś miał wykorzystać swój czas maksymalnie, ucząc się żeglowania na drakkarach i poznając się z trollami.

Łowca zastanawiał się również nad kolejnymi posunięciami. Wziął dokumenty z Ogrodów i udał się do Otosk, po drodze wstępując do Młotu Gelthora na mały posiłek. Zajazd był zatłoczony, ze względu na Turniej Lerneański. Opuścił więc go czym prędzej i wspiął po wielkich schodach do jaskiń trolli, górujących ponad miastem.

Vorst spoglądał na siedzących wokół stołu trolli. Każdy przewyższał go o dobre dwie głowy. Szerokie bary, szarobrązowe twarze, gęste brody i potężne kły wystające z ust… Robili dziwne wrażenie na Karamie. Nigdy do tej pory nie miał do czynienia z trollami. Starał się uważać na słowa, by nie obrazić przypadkiem honorowych trolli. Ganlora już znał. Poważny, siwiejący troll siedział naprzeciwko niego, uważnie wpatrując się w Łowce swymi zielonymi oczami. Obok Karama usiadł inny troll, równie sędziwy, z dłońmi wielkości trollowego bochna chleba. Był to Mongur Sędziwy, głowa rodu Dijjawaków i starszy kuźni Mongura, Zbrojmistrz IX Kręgu. Spowity w złociste szaty Fagron Pieśń Kryształu, głowa rodu Meanthów, komendant stoczni i Mistrz Żywiołów VII Kręgu, siedział po drugiej stronie. Karam przedstawił im swą wizję.
Potrzebował opanować sztukę powietrznego żeglowania. Chciał też poznać wybrane talenty Powietrznych Żeglarzy czy Łupieżców. Chciał być im w pełni przydatny i potrzebny na pokładzie, żeby samemu móc wykorzystać swoją magię. Trollom podobało się uczciwe podejście. Nie poczuli się okradani z magii. Karam oddał się do dyspozycji Łupieżcy, Jaeddiga, kapitana drakkaru Błogosławieństwo Thystoniusa. Pod jego okiem miał poznawać arkana żeglowania i odbywać kursy nad jezioro Ban. Samemu, Karam miał skompletować drużynę 5 adeptów, zdolnych do zespołowego działania wraz z trollami. Ich celem byłyby karawany niewolników, druga część umowy z trollami z Otosk. Karam wiedział, że oparcie znajdzie w Dwirnachu. Potrzebował jeszcze Fechmistrza, Łucznika, Zwiadowcę i wszechstronnego maga. Wraz z załogą trolli, byliby doskonałym oddziałem.
Swą naukę miał rozpocząć od jutra, wrócił więc wcześniej do Tizkary. Zastał u niej w gościnie therańską elfkę, Tyrneę. Przeszły go ciarki na myśl, że gdyby Tyrnea była agentką i dowiedziała się o Dierdre…

Szkolenie Mandrisa przeciągnęło się do wieczora. Dwirnach pędem biegł na targowisko t’skrangów do P’shestish. Chciał kupić drobny prezent blondynce z urupańskiego banku. Wybrał na szybko zielonkawy naszyjnik i popędził z powrotem do centrum miasta. Tłok był okropny, gdyż tłumy zmierzały do Amfiteatru Aulcrofta na występy. Zdążył jednak dostrzec dziewczynę, jak właśnie wychodziła z budynku. Była zaskoczona. Przyjęła prezent. Miała na imię Natha i jak większość krasnoludów mieszkała w Biharj. Dwirnach odprowadził ją do domu, gdyż nie miała czasu na wyjście. Opowiedział jej po drodze kilka zabawnych historyjek ze swoich przygód i wzbudził jej zainteresowanie. Natha zgodziła się spotkać z nim wieczorem następnego dnia.

15 Borrum 1498 TH

Od rana Karam był w biegu. Na porannej odprawie, zdążył tylko zamienić kilka słów z Vereną i zaraz zajął go Jandar. Łowca zdał relację z wczorajszych spotkań w Otosk i podzielił się troską o znalezieniu odpowiednich adeptów, do współpracy na pokładzie drakkarów. Trolle były dość ostrożne w zabieraniu na pokład gości. Choć Karam miał dobrą opinię w mieście i cieszył się pewną estymą. Tylko i wyłącznie pogłoski o tym, że latające stwory są Horrorami, skłoniły mieszkańców Otosk, do zaproponowania współpracy i zawarcia porozumienia z Ksenomantą. Trolle były bardzo ostrożne w kwestii Horrorów. Historia ich doświadczyła.

Ondussi z Nehem, opowiedział Karamowi historię jaka wydarzyła się wczoraj. Strażnicy miejscy otrzymali zgłoszenie w Liandrill o kilku osobnikach, którzy mieli porwać w biały dzień jakąś urodziwą aktoreczkę. Ponoć dopadli porywaczy i wtedy jeden z nich przyzwał z astralu potwora, który przetrzebił mocno oddział strażników. Gdy sierżanta wezwano do Ogrodów, błękitna róża rozświetliła się w jego obecności… Biedak został odesłany do magistratu i zatrzymany w areszcie. Karam tylko wypytał się kto zacz. Sierżantem był krasnolud z Biharj, niejaki Lorko. Ondussi niewiele potrafił powiedzieć na temat potwora, który wyszedł z przestrzeni astralnej. Karam sprawę przekazał Shiannie, udzielając jej kilku wskazówek. Schwytanym porywaczem chciał zając się osobiście, ale dopiero jutro. Vorstowa kobieta miała porozmawiać z Lorko i dowiedzieć się jak najwięcej o horrorze lub konstrukcje, który zjawił się z nikąd. Tymczasem Karam skierował swe kroki do Otosk.

Dwirnach na szkolenie Mandrisa przytargał całkiem spory wór. Nie, żeby chciał coś pokazywać uczniowi. Zamierzał potem udać się do Gildii Magów i zgodnie z ich prośbą, pokazać im przedmioty znalezione w kaerze Liandrill.
Mandris jak zwykle się rozgadał. Opowiadał o swoich synach. I żonie. Mandris wziął ślub w młodym jak na krasnoluda wieku. Jego syn, Fignus liczy sobie już 10 lat, a Mognar niecałe 6. Lada dzień i przejdzie pod opiekę babki, z czego Mandris był bardzo dumny. Rodzice i dziadkowie Mandrisa zamieszkiwali górne poziomy wschodniego Biharj, tak, że kilka okien z tarasów, wychodziło na Urupę. Tylko najstarsi mieszkańcy Biharj mogli pochwalić się takimi kwaterami.
Po sześciu godzinach szkolenia, Dwirnach pożegnał się z uczniem i powędrował do Gildii Magów. W przedsionku przyjął go młody krasnolud, ubrany w czerwono złociste szaty Mistrza Żywiołów. Leabbi, wysłuchał Dwirnacha i skierował go do górnych komnat, gdzie spotkać miał elfiego Czarodzieja, Olwe Findelasa.

Elf zaprosił go do dużego i bogato wyposażonego pokoju. „Chciałbym, póki pamiętam, zapytać cię panie, czy nie ma wśród was kogoś, kto potrafi tworzyć ulepszone matryce. Mam przyjaciela, Czarodzieja z Tansiardy i chciałby poznać arkana tej sztuki.” Olwe spojrzał szarymi oczami na małego, szerokiego krasnoluda. „Mistrz Fineas Akallabe posiada wiedzę o tej sztuce. Jeśli twój przyjaciel jest zainteresowany, to właśnie z nim powinien się kontaktować.” „No dobrze. Ja zaś przyniosłem do wglądu Gildii przedmioty, jakie znaleźliśmy w kaerze Liandrill. Wiem, że mieliście życzenie obejrzeć przedmioty i je opisać. Ja zaś pytam wprost. Czy moglibyśmy liczyć na dobre zniżki, jeślibym teraz poprosił o ich identyfikację? W ramach rekompensaty za oczyszczenie kaeru?” Olwe chrząknął znacząco. „Myślę Dwirnachu, że mogę o tym porozmawiać z cechmistrzem Emericiem. Co my tu mamy?” – spojrzał na stół, na który Dwirnach wykładał przedmioty. „Amulet, rękawice, dwie zbroje skórzane, maleńka tarcza..” „Puklerz” –wtrącił Dwirnach. „Puklerz” – przytaknął elf. „Cóż, opiszemy dokładnie wasze znaleziska i przejrzymy je astralnie. Współpracujący z nami Trubadurzy i Zbrojmistrze zapewnie wycenią swoją pracę. Przyjdź jutro, dam Ci odpowiedź. Jeśli spodoba się cena, zostawimy je u nas. Inaczej – zabierzesz je do siebie i zrobisz co zechcesz dalej.


Jaeddig Kruszący Młot, pochodził z rodu Htaau. Był adeptem, Powietrznym Łupieżcą VI Kręgu. Błogosławieństwem Thystoniusa dowodził od trzech lat. Był zresztą dość młody jak na trolla, liczył sobie ledwo 17 lat. Troll miał blisko 2.4m wzrostu, i pewnie połowę z tego w plecach. Karam z podziwem patrzył na jego olbrzymie bicepsy, na kamienny młot wiszący na plecach, którego cios pewnie dorównywał uderzeniom jehutry.
Jaeddig podszedł do niego z szacunkiem i respektem. Karam pamiętał też o wskazówkach jakie otrzymał od Dwirnacha. Powietrzny Łupieżca żył wedle galanak’aharr i Karam w żaden sposób nie chciał naruszyć czy ograniczyć jego wolności, co zapewne naruszyłoby honor Jaeddiga i go sprowokowało. Troll na początku oprowadził go po pustym jeszcze drakkarze. Porządek, czystość i właściwe zarządzanie załogą, dowodziło o dbałości o honor kapitana. Drakkar był widoczną manifestacją trollowego honoru załogi. I Karam starał się to zrozumieć.
W ciągu kilkunastu minut, załoga Błogosławieństwa zaokrętowała się na pokładzie. Wszyscy w milczeniu zajmowali swoje miejsca. „Patrz oczami i słuchaj uszami. Czuj skórą kierunek wiatru. Twój nos ma ci mówić jak wilgotne jest powietrze, a uszy dadzą ci znać, czy się wznosimy czy opadamy. Staraj się rozumieć moje komendy, choć będę je wypowiadał w naszym języku.” – łagodnym basem Jaeddig upomniał Karama. Przez kilka godzin lotu Łowca starał się obserwować czynności trolli. Fascynowało go, jak takie olbrzymy poruszały się po małym pokładzie drakkaru. Z jaką gracją trymowali żagiel i liny. Z jaką siłą wiosłowali w powietrzu, które wydawało się gęste wokół burt drakkaru. Wielki, prostokątny żagiel wisiał na pojedynczej rei, umocowanej do masztu. Maszt był podnoszony przed wyjściem z hali kotwicznej. Mocowano go na sztagach i wantach, jednak Karam niewiele rozumiał, nawet gdy Jaeddig tłumaczył żargon żeglarzy na throalski.

Tymczasem krasnolud siedział wraz z uroczą towarzyszką w przytulnej tawernie w P’shestish. Długo czekali na miejsce, gdyż liczba gości w każdym lokalu o tej porze przekraczała wszelkie wyobrażenie. Po godzinnej wędrówce w Dzielnicy Pzybyszów, zrezygnowali i wrócili do centrum. Natha była młodą dziewczyną, ledwo skończyła 17 lat. Pochodziła z licznej rodziny. Jej klan, klan Rabbajów, zajmował odległe, wschodnie korytarze Biharj. Ojciec, dziadkowie i kuzyni pracowali w kopalniach. Natha była wyjątkiem. Od młodości miała głowę do liczb. Opowiedziała Dwirnachowi trochę o sobie. I dodała, że dziewczyną z zasadami. Krasnolud uśmiechnął się pod wąsem i pomyślał o Czarodziejce… Gdy wrócił późnym wieczorem, zastał śpiącego już Karama. Chciał zamknąć się w pokoju i przeprowadzić rytuał karmiczny, kiedy pomyślał o Dierdre. Cóż, nie na wszystko znalazł czas. Zdjął buty, rozłożył koce i medytował. A potem na palcach przeprowadził najcichszy rytuał w swoim życiu.


16 Borrum 1498 TH

Przy śniadaniu Dwirnach napomknął tylko Karamowi, że mają zaproszenie do Jorkawa. Cóż, Łowca zapewne większość swego czasu w najbliższym tygodniu spędzi w Otosk. Poprosił więc Wojownika, by ten towarzyszył Tizkarze, a on zaczeka na nich w Otosk. Tego dnia silny wiatr zapowiadał Karamowi sporo atrakcji. Wiedział o tym zaraz jak tylko wyszedł na ulice Liandrill. Tym razem jednak, ze względu na obowiązki, umówił się z trollami na popołudniową wachtę.

W domu Jandara czekał już na niego Ondussi i Bhette Ovish. Z niepokojem przyjrzał się dziewczynie. Jej bladość wydawała się aż nienaturalna, a mocny makijaż wokół jej ogromnych, brązowych oczu, nadawał jej upiorne wrażenie. „Ondussi..” – zaczął Łowca. „Tak kapitanie?” – zagrzmiał swym głębokim głosem obsydianin. „Chciałbym się spotkać z Omeyrasem. Kiedy otwieracie dla gości wrota Nehem?” ”Już za dwa tygodnie kapitanie.” – odparł Ondussi. „Sądzę jednak, że skoro tylko zakończy się Turniej Lerneański, a Omeyras zechce mnie wysłuchać, to opowiem mu, że chcesz go zobaczyć”. Karam skłonił się w podziękowaniu olbrzymowi. Jandar rozprostował kości i powstał z fotela. „To cóż? Przespacerujmy się do miejskiego więzienia.”

Dwirnach nieco zmienił swoje plany na dziś. Po śniadaniu wspiął się na wschodnie mury otaczające Urupę od strony zatoki. Wiało potężnie, mimo, że zatoka była osłonięta wysokim cyplem, słyszał huk fal morza Aras, rozbijających się o skały. U jego stóp rozpościerała się dzielnica P’shestish. Doskonałe miejsce na rytuał karmiczny. Gdy skończył, zorientował się, że pod murami zebrał się tłum t’skrangów. Dwirnach nabrał powietrza w płuca i otarł pot z czoła. „A bo widzicie, prawdziwa miara każdego dawcy imion, powinna być znaczona jego odwagą i chęcią zmagania się z wszelkimi przeciwnościami..” – zaczął.

„Tak, to będzie naprawdę wspaniała budowla” – wskazał Jandar na fundamenty i krasnoludzkich robotników, gdy przechodzili obok wielkiego placu, przy Magistracie. „Nowe więzienie…” – uśmiechnął się Ksenomanta. Gdy zeszli do lochów pod północnym skrzydłem ratusza, otoczył ich mrok i chłód. W celi, zobaczyli przykutego do ściany mężczyznę. Był w średnim wieku, długie, czarne włosy miał potargane i rozrzucone w nieładzie. Na twarzy i brodzie widniała zakrzepła krew. Łańcuchy były tak krótkie, że więzień nie mógł usiąść. Widać było wyczerpanie i strach w jego oczach. Jandar nakazał strażnikowi rozłożyć niewielki stoli. Po czym na czarnej chuście, wolno poukładał lśniące narzędzia tortur, bacznie śledząc twarz mężczyzny…


Wojownik zakończył na dziś szkolenie Mandrisa. Wybrał się do karczmy Pod Klifem, ale barman nie wiedział nic o Dierdre. Na pytanie o Klerkoniusa, nabrał wody w usta. Dwirnach postanowił więc wieczorem pójść do Likarda. Późnym popołudniem zawitał do Gildii Magów. Wpierw rozgadał się z Kolaratem, obsydianinem Iluzjonistą. Podobały mu się szczegóły pokazów przygotowane na turniej. Potem zajrzał jeszcze do Olwego. Czarodziej był nieco zajęty, musiał więc czekać. W końcu elf wyszedł do niego. „Mości Dwirnachu, opisaliśmy już przedmioty, daliśmy do wyceny i mogę ci powiedzieć co i jak. Zarówno w przypadku broni, jak i amuletów, cena od sztuki przy całościowym rozrachunku, to 300 sztuk srebra. Łącznie zatem 1.500 – myślę, że to dobra oferta”. „Zgoda – odparł Dwirnach – na kiedy więc ustalamy termina?” „Zjaw się Wojowniku po 25 Borruma, wtedy będziesz mógł odebrać swoje dobra”. Karam był wyczerpany przyglądaniem się torturom. Osobnik, który przeżył starcie z miejską strażą nie był adeptem. W sumie wiedział niewiele i niewiele powiedział. Ot był pod wpływem Amidara, Ksenomanty nawiedzonego przez potężnego ducha, który obiecał im władzę i bogactwo. Wydał kilku współtowarzyszy z Urupy i umarł. Jandar i Bhette odprawili nad zwłokami jakiś rytuał, a potem dziewczyna udała się do magistratu, by otrzymać zgodę na ściganie kultystów. Karam nie musiał targać więźnia do Błękitnej Róży. Aż nazbyt śmierdział splugawieniem i opętaniem przez Horrora. Z radością wspinał się po schodach Otosk. Wiatr wywiał mu z głowy ponure myśli. Na pokładzie Błogosławieństwa Thystoniusa wszystko miało swoje miejsce. Dziś po raz pierwszy usiadł do wioseł. Przypomniała mu się Indrisa…

Jak schodził z pokładu, dostrzegł już w dokach Tizkarę i Dwirnacha. Elfka machała mu z daleka, wyglądała na bardzo dumną. Ten wieczór spędzili u Jorkawa, poznając bliżej jego rodzinę, syna Eledrrę i dwie jego współżony. Karam pozwolił sobie na odrobinę szaleństwa i postanowił dotrzymać kroku głosicielowi w piciu wina. Skutkiem tego była nadzwyczajna odwaga przy schodzeniu z Otosk i kurczowe trzymanie się Dwirnachowej głowy przy wchodzeniu po schodach do mieszkania.

17 Borrum 1498 TH

Karamowi nie chciało się wstawać. Bolała go głowa. Miał nadzieję, że wiatr na pokładzie drakkaru otrzeźwi go wystarczająco. Nie jadł śniadania, zrobił sobie za to dłuższy spacer. Kupił słodkie ciastka na przekąskę i omijając z daleka Ogrody, przesmyknął się wąskimi uliczkami w stronę Otosk. „Vo’darr” – pozdrowił Baraka przechodząc obok wielkiego strażnika. „Pomyślnych łowów” – rzucił troll. „Taaa – westchnął Karam – mam przynajmniej oddech od dusznego miasta. Coraz bardziej mnie ciągnie na szlak”.

Jaeddig tylko raz pokazał mu węzeł knagowy. Prosić go o powtórzenie byłoby obrazą. Karam przyjrzał się kilkukrotnie jak robi to Worgar i dość nieudolnie, ale zawiązał swój pierwszy węzeł. O wiele większą radość sprawiało mu wiosłowanie, a momenty w których wciągali wiosła na pokład, wzbijając się wysoko ponad chmury, skracali żagiel i pędzili w dół na złamanie karku, przyprawiały go o euforię.

Dziś Dwirnach odprawił rytuał karmiczny wraz z Mandrisem. Potem, aż do wieczora tłumaczył mu zawiłość talentu tkania wątków. Wiedział, że dla Wojownika zrozumienie idei wątków było najtrudniejszym progiem wtajemniczenia IV Kręgu. Zmęczenie wzięło górę nad nimi gdy zaczęło się ściemniać. Dwirnach pomyślał, że zostało mu jeszcze dobrych 15 godzin ćwiczeń i teorii, i będzie mógł przeprowadzić rytuał awansu Mandrisa. Poczuł się zadowolony. Wracając wstąpił do Likarda. Zapytał go zaniepokojony o Dierdre. Iluzjonista poinformował, że dziewczyna jest już poza Urupą, zaszyła się na statku zdążającym na południe wybrzeży Aras. Klerkonius zresztą jej towarzyszył. Ponoć im Dwirnach wiedział mniej, tym bezpieczniej dla Dierdre. Likard mrugnął porozumiewawczo.

Przy kolacji Wojownik poruszył pewien temat. „Słuchaj Karamie dowiedziałem się, o pewnym uczonym z Urupy. Niejaki Veran Tuul jest ponoć badaczem Horrorów i ich znawcą. Opisuje ponoć to i owo. Nie czytałem, ale słyszałem czyjąś opinię w Gildii Magów. Nie sądzisz, że można by się z nim spotkać i pogadać o tych latających stworach i żywo trupach w Górach Gromu?” „Zapewne – odparł Karam – jednakże jak widzisz teraz mam niewiele czasu. Większość dnia spędzam na pokładzie drakkaru. A swoją drogą mógłbyś mnie uczyć trollowego narzecza. Byłoby mi łatwiej ich zrozumieć.” Krasnolud się zastanowił… ”Nooo w sumie.. musiałbym mieć wewnętrzną motywację i czas.” Łowca się uśmiechnął.


18 Borrum 1498 TH

„Mandrisie, mieszkasz tu od urodzenia, rzeknij mi co myślisz o radnych z Biharj?” – wysapał Dwirnach w przerwie między ćwiczeniami. „Ja tam popieram Werwisle. To mądry krasnolud i bardzo zaradny. Ma budowanie we krwi. Niby nie urupańczyk, ale dorobił się przyzwoicie i teraz chce dla publicznego dobra pracować. Rollimus dla mnie to tylko cień Othadona. Nigdy nie będzie taki jak stryj. Ooo tak, Othadon był naprawdę dobrym rządcą. Za jego czasów Urupa rozkwitła. Wątpię osobiście, żeby Jorge Werwisle został głową Rady. Fellidra ma ogromne poparcie. Ale na pewno ponad połowa krasnoludów z Biharj stanie za kupcem. No tak, jest jeszcze i Zack, ale i tak starsi uważają go za hochsztaplera, a młodzi nim pogardzają. Nie wiadomo skąd ma majątek, a to już jest podejrzane.”

„A znasz ty klan Rabbajów?” – niby od niechcenia wtrącił Wojownik. „Tak osobiście to nie. To stary ród kopaczy. Ich interesuje skała, ruda i urobek. Nie zajmują się polityką, nie są majętni, ale to chyba na własne życzenie. Ich siła tkwi w mnogości i lojalności. Jeden by skoczył w ogień za drugim. Wiem, że są najliczniejszym klanem we wschodnich korytarzach, ale nie znam Rabbaja, co by służył w miejskiej straży.”

„Czy znałem dobrze Mikartha? No przecież. Porządny chłop. A że uciekł? Tam zaraz uciekł. Ukrył się w sztolniach i tyle.” – Mandris się uśmiechnął. „Rada mu może skoczyć, a żaden gwardzista go nie wyda. Raczej uda, że oślepł. Przecież on niewinien. A kogoś musieli oskarżyć, nie?”

Karam nie wierzył. Opasany liną wpół, wisiał pod pokładem dobre 4 metry. A pod sobą miał kilkaset stóp przestrzeni. Jaeddig nazywał to hartowaniem. Każdy nuwot to przechodził, tak przynajmniej twierdził troll. Pierwszy raz Karam był całkowicie sparaliżowany. Dopiero po kilku minutach doszedł do siebie. Kolejne ćwiczenia hartowania przychodziły mu łatwiej, ale i tak wiedział, że nie znalazłby w sobie dość magii by żyć w powietrzu jak trollowi marynarze. Przynajmniej do tej pory. Tym razem robili szybko objazd okolic Urupy. Nad morzem dostali silny boczny wiatr, który mało co nie wyłamał masztu. Pierwszy raz Karam poczuł co znaczy jedność załogi, zmysł nawigatora i żelazna wola kapitana. Nawigatorem na drakkarze był krępy Meredah. Był adeptem żeglarzem i chyba jako jedyny posługiwał się kryształowym mieczem. Meredah należał do rodu Htaau i liczył sobie ponad 30 lat. Poważny wiek jak na trolla.

Wieczorem Dwirnach odwiedził kupca Theobalda w Zennice. Człowiek uradował się widokiem Wojownika. Początkowo chciał rozmawiać o interesach, ale zorientował się, że krasnolud szuka Jelleny. „Tak, popłynęła w górę rzeki dobre trzy tygodnie temu. Ja na razie nie planuję wypraw do końca roku, więc dziewczyna poszukała sobie nowej pracy. Nie, nie powiedziała mi dla kogo pracuje. A pamiętasz mości Dwirnachu nasze rozmowy na pokładzie Kygrena? Taak, moja oferta jest nadal aktualna”.

„I jak będzie z tą nauką Dwirnachu?” – zapytał Karam nocą, pochylony nad pięknie wyrysowaną mapą okolic Urupy. „Wiesz, myślę, że możemy nad tym usiąść po nowym roku, co?” – sennie odparł krasnolud. Łowca posłał mu tylko rozbawione spojrzenie. Czyżby Dwirnach był zmęczony pracowitym dniem? Karam czuł każdy mięsień, gdy kładł się obok śpiącej Tizkary…

19 Borrum 1498 TH

Tego dnia droga wiodąca z Urupy do Miasta Trzcin wyglądała z powietrza nadzwyczajnie. Zakończył się Turniej Lerneański. Karam spoglądał w dół, z pokładu Błogosławieństwa Thystoniusa. Długi wąż wędrujących karawan ciągnął się od wrót miasta, w kierunku Axalalail. Meredah coś krzyknął. Na południowym horyzoncie dostrzegli niewielki punkcik zmierzający w kierunku Gór Gromu. „Daleko… – mruknął Jaeddig – albo to zwiad kryształowych łupieżców, albo…” „Albo?” – zapytał Karam. „Nie wiem, przyspieszymy.”

„ Tak Mandrisie, masz już wszelką potrzebną wiedzę. Ostatnie trzy dni to była mordęga, ale daliśmy radę. Teraz pomyślimy o rytuale awansu. Chciałbym, żebyś pokonał w walce Fechmistrza. Równorzędnego ci kręgiem. Jak znajdę kogoś odpowiedniego, przygotujemy się i staniesz do walki. Oddamy cześć Thystoniusowi przyjacielu” – Dwirnach poklepał po plecach niższego Wojownika. Był wyczerpany ćwiczeniami i nauczaniem teorii. Ale też zadowolony. Mandris okazał się pojętnym uczniem i prawdziwym Wojownikiem.

Popołudniem Dwirnach zaczekał przy drzwiach banku na Nathę. „Dawno cię nie widziałam Wojowniku” – zaczepnie rzuciła dziewczyna. Dwirnach nieco się speszył. „Mam nadzieję, że mi wynagrodzisz swoją nieobecność.” – dodała pojednawczo. Krasnolud wziął ją pod rękę i poprowadził na długi spacer do Dzielnicy Przybyszów. Ulice Urupy się wyludniły, opustoszało po turnieju. Dwirnach nawet nie znał imion zwycięzców, nie interesował się tym. Nie widział, jak ciemnowłosa kobieta siedząca w lektyce niesionej przez czterech orków, przygląda mu się zza jedwabnej zasłonki, maskującej okno lektyki.

Wieczorem siedzieli w trójkę przy butelce wina. Bethel uspokoiła Tizkarę, że wszystko jest w najlepszym porządku. Karam opowiadał o pogoni, jakiej dziś doświadczył na pokładzie drakkaru. Jaeddig miał pewność, że ścigali therańską barkę. A Dwirnach nieco rozluźniony i uspokojony jak nigdy, snuł plany co też musiałby zrobić do czasu turnieju.

20 Borrum 1498 TH

Coś łomotało do drzwi. Karam zerwał się z łóżka i sięgnął po miecz. Świtało. Dwirnach stanął w drzwiach pokoju z pytającą miną. Karam wspomniał tylko ostatnią ostrożność krasnoluda. „Kto tam?” – krzyknął. „Panie, posłaniec z Otosk. Wzywają cię na Błogosławieństwo Thystoniusa, natychmiast!”. Karam spojrzał na Dwirnacha… „A więc jednak” – pomyślał. „Idę z tobą” – bez namysłu rzucił krasnolud.

Biegli pustymi ulicami Urupy. Do świtu brakło godziny, niebo przybrało już jaśniejszy odcień, powietrze było wilgotne i pachniało nocą. Już po 10 minutach biegu usłyszeli ryk trąb z jaskiń Otosk. Nim dobiegli po kwadransie do podnóża schodów, ujrzeli dwa smukła kształty zawracając nad Urupą. „Dwa drakkary wyszły!” – krzyknął Karam do zziajanego Dwirnacha. Mijali po drodze wybiegających z dolnych poziomów Biharj krasnoludów. „Poznajesz jakie?!” – odkrzyknął Dwirnach. „Taa, Veloth i Czerwone Skrzydła, Thystonius pewnie na nas czeka..!” – odpowiedział Karam wskakując na schody wiodące do Otosk. „Coooo?” – darł się z dołu krasnolud. „Thystonius czeka!” –powtórzył Łowca. „Hehe, jak zawsze!” – wysapał Wojownik nie nadążając za człowiekiem.

Karam wbiegł po chyboczącym się trapie na pokład. Jaeddig spojrzał pytająco. Nim Karam zdołał cokolwiek powiedzieć, Dwirnach przywitał się po trollowemu i wydyszał kilka słów. Kapitan kiwnął głową i dał znać do zluzowania cum. Po kilku chwilach drakkar wystrzelił z jaskiń Otosk nad Urupę. Wiatr znad morza uderzył w żagiel i zatrząsł statkiem. Poderwali się w górę kładąc na burtę. Karam zawzięcie wiosłował. Dwirnach trzymał się lewej wanty rozstawiając szeroko nogi. Już zapomniał jak wąsko jest na trollowym drakkarze…
Gnali na zachód, trzymając kurs nad Wężową, prosto na jezioro Ban. Wkrótce dogonili dwa pozostałe drakkary i zrobili ostry nawrót na południe, lecą prosto w kierunku Gór Gromu. Nie musieli czekać długo, po 3 godzinach lotu, zauważyli wysoki słup czarnego dymu, bijący ze wzgórz. Obniżyli pułap lotu. Jaedig stojąc na rufie obserwował ziemię przez lunetę. Meredach mocno dzierżył koło sterowe drakkaru.
Dopiero jeden z wioślarzy na dziobie krzyknął coś w swoim narzeczu i wskazał w północnozachodnią stronę. Ponad kłębowiskiem białych chmur, coś dymiło i tłoczyło się kilka ciemnych kształtów. Skrócili żagiel i nabrali wysokości. Dzieliły ich dobre 2 mile, gdy dostrzegli więcej szczegółów. Pod nimi usiłował lecieć długi na 100 metrów, kamienny statek travarskiej floty. Obok niego płonął mniejszy, niewielka galera bojowa. Wokół nich fruwało sześć ogromnych stworzeń. Rozłożyste skrzydła miały dłuższe niż żagle drakkarów, wielkie paszczęki zdolne połknąć pół statku, a rurowate odnóża zionęły ogniem…

Jeddig podobnie jak pozostali kapitanowie, bez namysłu dał rozkaz ataku. Nabrali wysokości. Widać było jak wszystkie trzy maszty „Obsydianowego Żeglarza” płoną. Dwa stwory zalewały ogniem pokład, trzeci rozszarpał takielunek zabijając sternika. „Podchodzimy do burty – krzyczał Jaeddig – jeśli nas nie zaatakują, przenosimy żywych na nasz pokład, jeśli wejdą nam w drogę, walczymy”.

Plan się im jednak nie powiódł, jeden z ogromnych potworów zaatakował Błogosławieństwo Thystoniusa. Fala ognia zalała pokład, ciskane włócznie nie robiły mu krzywdy, odbijając się od cielska. Karam badał astralną przestrzeń, wiedział już, że to konstrukty Horrorów.
Zbliżyli się na 50 metrów do burty płonącego statku, Jaeddig, korzystając z magii Łupieżcy, poszybował na pokład kamiennego statku, czekał aż drakkar zbliży się jeszcze 10 metrów i zarzucił liny abordażowe. Drakkar zaczął wyciągać z kursu kolizyjnego potężny statek. W tym momencie jeden z potworów zaatakował ogniem poszycie kadłuba, a drugi rzucił się na Meredacha. Nawigatorowi udało się zranić potwora swoim wątkowym mieczem z kryształu. Pod sobą widzieli płonącego Velotha. Karam wyczekał właściwy moment i rzucił się na konstrukta, czerpiąc magię Łowcy Horrorów. Tym razem jednak szczęście go opuściło, potężny podmuch wiatru wyrwał część żagla i wręcz zdmuchnął Vorsta z pokładu. Karam rozpaczliwie zamachał rękami, wypuścił miecz z dłoni i usiłował pochwycić linkę zawieszoną na słupkach burtowych. Minął ją o centymetry i poszybował w dół, rozkładając szeroko ręce. Dwirnach rzucił się za nim, lecz przykleił do burty, gdy stwór zerwawszy się z rufy, odciążył drakkar i okręt stracił na chwilę sterowność. Wojownik z przerażeniem obserwował jak przyjaciel spada ciężko jak kamień. Zrządzeniem losu, Karam przeleciawszy 30 metrów, wyrżnął z wielkim hukiem w pokład płonącego Veltoha. Trollowi marynarze ledwo to dostrzegli zajęci walką z dwoma innymi potworami.

Obsydianowy Żeglarz nieuchronnie ściągał ich na dół. W ostatnim momencie jeden z trolli odciął linę abordażową. Obserwowali jak z rosnącym przyspieszeniem, kamienny statek pikuje ku ziemi. Powietrzem wstrząsnął okropny huk. Statek wyrył w zboczu góry kilkusetmetrowy rów. Podobny los czekał Velotha, który płonąć szorował o czubki drzew na zboczach wysokich wzgórz. W końcu uderzył w jedno i zaklinował, wyrzucając z pokładu resztki załogi. Karam przeżył cudem. Ledwo zdołał się wspiąć po drabince rzuconej z pokładu wypalonego Błogosławieństwa Thystoniusa. Do Urupy wrócili po zmroku. Co stało się z drakkarem Czerwone Skrzydła i jego załogą? Tego nie wiedzieli.

O północy spotkali się w Ogrodach ze starszyzną trolli i Olberikiem, plenipotentem Juliaka Merrisa, obsydianina z Travaru, właściciela kompanii handlowej do której należały statki. Straty były ogromne. Utracili dwa drakkary i 50 dawców imion. Travarczycy stracili cztery statki i ponad 160 członków załóg. A wszystkiego dokonało 6 latających potworów.
Karam znał pradawne opowieści Łowców o Horrorach i ich konstruktach. Szukał w pamięci legend o Horrorach tworzących konstrukty z owadów, gdyż tak podpowiadała mu magia. Zgodnie wszyscy stwierdzili, że nie sposób walczyć dotychczasowymi metodami z latającymi Horrorami. A powietrzny szlak handlowy z Travaru do Urupy, praktycznie przestał istnieć. Zagrożenie było ogromne.
Karam stwierdził, że zna legendę mówiącą o wietrzniackich magach, którzy wybudowali kaer w południowych rejonach Gór Gromu i zabrali ze sobą tajemnicę ochrony, czy też odesłania latających Horrorów, gdyż taki ich rodzaj mógłby najbardziej zagrażać ich budowli. Zaproponował, że zorganizuje wyprawę, jeśli wpierw badania potwierdzą, że legenda ma w sobie ziarno prawdy i taki kaer istniał przed wiekami. Potrzebował do tego przedsięwzięcia Dwirnach i kilku innych adeptów. I zgody władz Urupy. Zarówno Jandar jak i Ganlor Biała Brew poparli plan Łowcy. Karam miał trzy tygodnie, by przedsięwziąć sposób, który miał wypędzić bestie…