Wyprawa w Góry Gromu

21 Borrum 1498 TH
Sprawa była poważna i postanowili przygotować się solidnie. Karam przede wszystkim chciał ukończyć swą naukę. O świcie, wyszedł po cichu z mieszkania. Zbudził Jandara. „Mistrzu, wiem, że pora wczesna. Ale też wczoraj wiele się wydarzyło. Nim podejmę jakieś kroki musze wiedzieć, na co mnie stać i co mogę uczynić?” Ksenomanta patrzył zaspanym wzrokiem. „Kapitanie – rzekł – bądźmy szczerzy. To bardzo niebezpieczna sprawa. Zarówno Travarowi, jak i Urupie zależy na tym, by przywrócić bezpieczeństwo i porządek. By nikt już nie ginął więcej w płomieniach, czy spadając rozbitym okrętem… Zarówno Rada Miasta, jak również Juliak Merris i włodarze Travaru, wyasygnują kwotę 12 tysięcy na ten cel. Mogę przekazać ci listy wekslowe i złoto. Pamiętaj jednak że sam tym gospodarzysz i sam się rozliczasz przed Radą. Z całą pewnością trolle zażądają zapłaty za ryzyko. Chcecie nająć adeptów żądnych sławy i pieniędzy? Proszę bardzo, jednakże z głową. Wyekwipuj swoją załogę, sam wiesz co będzie potrzebne, Zdobądź wiedzę i znajdź ten kaer. A potem przegnaj Horrory, a zyskasz wielki rozgłos i uznanie nie tylko w Urupie…”

W Otosk panowała cisza i smutek. Czerwone Skrzydła nadal nie wrócił. Na pokładzie Velotha zginęło prawie 20 trolli. Jaeddig tym razem odesłał go na pokład Pięści Jorkawa, sam pod okiem Fagrona, nadzorował naprawę Błogosławieństwa Thystoniusa. Komendant stoczni widząc Karama pozdrowił go z daleka i podszedł. „Łowco, jeśli wiesz co mógłbym zrobić z naszymi drakkarami, by były odporniejsze, podziel się ze mną.” Karam porozmawiał z Mistrzem Żywiołów, a potem udał się na pokład drakkaru po nauki. Prowadził go Eledrra syn Jorkawa i kapitan Pięści. Niestety, Łowca był tak porozbijany, że z nauki nic nie wyszło. Kilka ran odniesionych w upadku z drakkaru nie pozwalało mu normalnie funkcjonować. Musiał przerwać naukę i wrócić do domu. Położył się do łóżka i zasnął mimo popołudniowej pory.

W tym czasie Dwirnach zachodził do Tussurta. Krasnolud dołożył 500 srebrników do zapłaty za identyfikację przedmiotów znalezionych w kaerze. Nie interesowała go sprzedaż i podział łupów. Tussurt chciał dla siebie jednej, magicznej zbroi. „Reszta dla was Dwirnachu, to chyba uczciwe” – dodał. Wojownik się zgodził. Wracał do domu, wcześniej od samego rana zaczął medytację nad Powietrznym tańcem. Chciał się przygotować odpowiednio do wyprawy… Karam już spał. Był wyczerpany i poobijany. Poza tym zgubił swój miecz wypadając z drakkaru. I pokłócił się z Tizkarą. Usiłował jej tłumaczyć, że znów musi ją opuścić na dłużej, że powołanie Ścieżki przymusza go do tej misji. Że robi to z myślą o niej i dziecku.

Elfka wyżaliła się krasnoludowi. Było jej ciężko. Czuła się coraz bardziej samotna. Mały Wojownik nieporadnie ją objął. Usiłował pocieszyć słowami. Nocą wziął w swoje ręce znaleziony, vorstowy miecz. Karam chciał go początkowo oddać w swej rodzinnej osadzie, ale teraz, gdy stracił swoją broń, zapewne zachowa to ostrze. Krasnolud przyjrzał się bliżej broni i wymyślił sposób na jej ozdobienie…

22 Borrum 1498 TH
Od rana Dwirnach znów oddał się medytacjom, tym razem nad talentem Drewnianej Skóry. Przed wieczorem, jak tylko skończył medytacje, pospieszył na plac świątynny. Pytał o Daressa, Fechmistrz spędzał czas w jednej z winiarni w Dzielnicy Przybyszów. Z radością powitał Dwirnacha i zaproponował butelkę wytrawnego wina. Opowiedział Darresowi o ostatnich wydarzeniach, o walce z potworami i o misji, którą Karma się podjął zrealizować przy udziale Dwirnacha. Przy okazji zapytał Darresa, czy nie zna Fechmistrza z Urupy, wietrzniaka lub krasnoluda, którzy byliby zainteresowani wyprawą. Ponadto szukał stosowanego przeciwnika dla Mandrisa na Rytuał Awansu. Darres się zainteresował „A może mógłbym to być ja? Weźmiemy i przeprowadzimy twój Rytuał w naszych salach, ku chwale Thystoniusa. Będę walczył lewą ręką” – uśmiechnął się głosiciel. Dwirnach miał obawy. „Cóż, to będzie wielkie wyzwanie dla niego. Dam mu fory na początku… zgódź się Dwirnachu. Czy przegrana oznacza, że nie skończysz z nim Rytuału?” Krasnolud się zastanowił. „Daj mu poczuć jak to jest być w opresji. I nagrodzisz go awansem, co?” Dwirnach się zgodził.

„A co do tych wietrzników i krasnoludów. Czeladników w Urupie jest nas 14. Wśród krasnoludów nasza Dyscyplina nie jest popularna. Wolą być magami, Zbrojmistrzami czy Wojownikami. Najwięcej Fechmistrzów stanowią t’skrangi. Choć wietrzniki też lubią błyszczeć z mieczem w dłoni. Ale w całej Urupie jest ich zaledwie 800. Polecę ci jedną z nich. Aunamateja. Parę tygodni temu awansowałem ją na V Krąg. Pewnie byłaby zainteresowana wyprawą, ale musiałbyś dbać o nią osobiście…”

* * *

Karam nadal nie czuł się najlepiej. Postanowił odłożyć naukę do czasu aż wyzdrowieje całkowicie. Postanowił wybrać się do biblioteki miejskiej i zając badaniami mogącymi pomóc w wyprawie. Spędził praktycznie cały dzień. Zabrał ze sobą cały pergamin notatek, ale na razie nie chciał dzielić się z nikim wiedzą. Zachował to dla siebie. Cały wieczór milczał, pogrążony w myślach.

23 Borrum 1498 TH

Karam nie dawał za wygraną. Przygotował sobie mnóstwo pozycji, w których jego zdaniem można by odnaleźć cokolwiek wiedzy na temat wietrzniaków i ich kaerów. Nadal dokuczały mu rany, choć czuł się nieco silniejszy. Wziął ze sobą do biblioteki resztki nalewki ziołowej i kilka arkuszy pergaminu. Dwirnach tego dnia przeprowadził Rytuał Awansu Mandrisowi. Oczywiście przy pomocy Darresa i wedle jego propozycji. Wojownik bardzo mężnie i zaciekle atakował Fechmistrza, jednak różnica klas była ogromna. Dwirnach wspomógł Mandrisa swymi głosicielskimi talentami, jednak po dobrej minucie zabawy, krasnolud został kilkukrotnie trafiony. Dwirnach nie chciał żeby Rytuał zamienił się w upokorzenie. Zdumiał się, kiedy niewiadomo jakim cudem, Mandrisowi udało się trafić Darresa w głowę. Fechmistrz nabrał szacunku do małego krasnoluda.

Po południu, Dwirnach udał się z papierami do Gildii Trenerów i pobrał należne mu 790 sztuk srebra. A wieczór spędził na kolacji wydanej na jego cześć, przez rodzinę Mandrisa. Wrócił przed północą, kiedy Karam z Tizkarą pogrążeni byli we śnie.

24 Borrum 1498 TH

Karam miał już dość zmagania się ze słabościami ciała. Poprosił Bethel o pomoc. Głosicielka za drobna opłatą 30 sztuk srebra, wyleczyła całkowicie Łowcę. Przy okazji znów odwiedziła Tizkarę. Karam nie chciał tego dnia spędzać w bibliotece. Wczoraj zaangażował kilku pomocników i efekt jego prac badawczych był zadowalający. Dziś wybrał się ponownie do Otosk.

Jaediga nie było, poleciał z towarzyszami wydobyć uszkodzonego Veltoha. Towarzyszył mu inny drakkar, Pazur Karnadiania. Karam spędził cały dzień na pokładzie Pięści Jorkawa. Latali nad miastem. Wczoraj szczęśliwie wrócił Czerwone Skrzydła. Nikt z trolli nie ucierpiał. Umknęli na północ przed potworami i zostali zniesieni burzą nad Krwawą Puszczę. Ich powrót świętowano jednak z umiarem, mając na uwadze żałobę po załodze Velotha. Dwirnach znów oddał się medytacjom. Tym razem pracował nad Unikiem. Po południu postanowił spotkać się z Nathą. Wyjaśnił jej swoje poglądy, opowiedział kim jest, mówił wiele o poświęceniu, głosicielstwie, o wydarzeniach w swoim życiu, kiedy dokonywał wyborów i ciągle coś tracił. Tłumaczył jej że nie chce powtarzać błędów. Dziewczyna poważnie potraktowała jego słowa, nie miała ochoty dalej się z nim spotykać.

Wreszcie mieli czas, by wieczorem usiąść i razem porozmawiać. Dwirnach chciał koniecznie jutro wyrwać się z Urupy by ukryć tarczę wedle pomysłu, ale Karam musiał jeszcze terminować, no i jutro Gildia Magów miała zwrócić przedmioty. Karam był w pełni sił. Rozłożył się wygodnie w fotelu, wziął pergamin w rękę zaczął mówić.

„Dowiedziałem się w bibliotece kilku interesujących rzeczy. Myślę, że mogą nam ułatwić to i owo. Otóż wietrzniki zbudowały zaledwie kilkanaście kaerów. Wolały zwykle przetrwać Długą Noc w towarzystwie innych Dawców Imion, uważając to za zabawniejszy wybór. Te kaery zbudowane przez wietrzniki stanowią prawdziwy koszmar dla każdej innej rasy, która nie umie latać i jest znacznie większa. Nie mam pewności, czy ten kaer, który musimy odnaleźć nie należy do tych kilkunastu. Musimy więc koniecznie mieć wietrzniaka ze sobą i porządny ekwipunek do wspinaczki. Tak na wszelki wypadek.

Co do kaerów w okolicach Gór Gromu, to z racji naturalnego ukształtowania było ich tam całkiem sporo. Szukałem jednak wiedzy o tym jednym, konkretnym, który nas interesuje. Otóż znalazłem zapiski mówiące o targu, jaki z Theranami dobił pewien mag w 1019 roku, płacą z Rytuały Ochrony i Przetrwania. Mag zwał się Tyranissis i pochodził z okolic Gór Delaryjskich, a przewodził kilku wioskom wietrzniaków, dla których budował schronienie wysoko wśród niedostępnych szczytów. Wymieniono tam z nazwy te wioski: Mutrabagli, Eduebanga, Susska i Fodrawen. Mag zakupił Rytuały na rok przed zapieczętowaniem Thery, a sam kaer budowano 12 lat w najwyższych szczytach Gór Gromu. I tu mam wskazówkę, szczyt przypomina kształtem pazur drapieżnego ptaka i nazywano go Górą Szpon. Należy jej szukać w południowym łańcuchu tego pasma.

Chciałem sprawdzić, na ile zbieżne są te informacje o kaerze z moją wiedzą z legend, o wietrzniakach i ich Czarodzieju Skeethenie, który się poświęcił i ukrył przedmiot odsyłający latające Horrory powrotem w astralną przestrzeń. Znalazłem tylko imię Giska, jakiegoś mieszkańca Fodrawen, adepta i maga. Ale nie potrafię nic o tym powiedzieć. Wedle legendy, wietrzniaki z kaeru w Górach Gromu miały w posiadaniu przedmiot wypędzający wybrane rodzaje Horrorów, zwłaszcza tych latających. Stworzył go właśnie mag Skeethen, biegły w wiedzy o Horrorach, pod przewodnictwem nieznanego, ludzkiego Ksenomanty. Mag ukrył ten przedmiot wraz ze sobą w kaerze, tak, by nie mógł on wpaść w łapy żadnego Horrora. Po Pogromie nie było żadnych pogłosek, czy opowieści o kaerach wietrzniaków, albo jakimś magicznym przedmiocie zrobionym przez nie, a zdolnym zaszkodzić latającym Horrorom. Myślę, że to cień szansy, może złudny, ale zawsze inna droga niż krwawa i kosztowna walka z tymi konstruktami.

Niepokoiły mnie słowa Jaeddiga o statku widmie. Szukałem trochę na ten temat i znalazłem w tej bibliotece tylko wzmianki o opanowanych przez Horrory statkach. Oczywiście tych najsłynniejszych: Przebudzeniu Ziemi i Złocistej Chmurze.

Znalazłem też starą mapę szlaków z Travaru do Urupy drogą lądową, ale nie jest wiele warta. Pochodzi sprzed jakichś 20 lat i nic na niej nie ma ciekawego. Cóż będziemy szukać dalej.”

25 Borrum 1498 TH

W czasie kiedy Karam pobierał nauki sztuki żeglarskiej na pokładzie drakkaru, Dwirnach wybrał się, zgodnie z umową do Gildii Magów. Musiał zaczekać pół godziny na elfa Olwego. Ten zjawił się punktualnie o 10. „Witaj Dwirnachu, wybacz, że musiałeś czekać. Słyszałem od Jandara, że wybieracie się szukać kaeru wietrzniaków w Górach Gromu? Że Łowca Karam odkrył metodę, jak pozbyć się latających Horrorów?” Dwirnach nie zaprzeczał. „No dobrze, zwracam tu wasze przedmioty. Dziękuję za zapłatę. A teraz po kolei. Oto amulet. To typowy wyrób magicznego rzemiosła. Ten akurat służy do ochrony przed magią i zastraszaniem. Stwierdzono, że pochodzi z południa, perły z całą pewnością nie są barsawiańskie, najprawdopodobniej przedmiot wyszedł z pod ręki magów z Vivane, albo okolic. Albo kogoś, kto się zaopatruje właśnie tam. Amulet ma cztery poziomy wątków i dwa tajniki. Pierwszym jest poznanie ich Imienia, a drugim odkrycie imienia ich twórcy. Koszt takiego przedmiotu na rynku, to około 550 sztuk srebra.

Rękawice Dwirnachu były bardzo interesujące. To bardzo rzadki, magiczny przedmiot. Zbrojmistrzom udało się odkryć w pierwszym tajniku, że przedmiot ma osiem poziomów dostrojenia i nie wymaga wypełnienia żadnych czynów. Wiedzą do zdobycia w pierwszym tajniku jest Imię rękawic. Odkryli również pozostałe tajniki: na trzecim poziomie – Imię twórcy przedmiotu, na piątym – imię poprzedniego właściciela rękawic i na siódmym – Imię góry, z której wydobyto rudę użytą do wykucia tych kolczastych rękawic. Takich rękawic w całej Barsawii może być dosłownie kilka sztuk. Mistrzowie z Otosk stwierdzili, że nie można kupić takiego przedmiotu, jeśli już ktoś miałby się go pozbywać, to za co najmniej kilkanaście tysięcy srebrników. A może i dwadzieścia ponad…

Teraz tarcza, przepraszam, puklerz. To mój Dwrnachu przedziwna i wyjątkowa odmiana magicznych, srebrnych tarcz. Widzisz? Trolle ją doskonale wypolerowały, możesz się w niej przeglądać. Wedle opinii mistrza kuźni, takich puklerzy nie powinno być więcej niż dwadzieścia. Jak widzisz, jest ona srebrzony i teraz doskonale widać ornamenty. Pierwszy tajnik - Imię tarczy, to standardowa wiedza w magicznym przedmiocie. Musisz ją odkryć, żeby móc się do niej dostroić. Ten wyjątkowy przedmiot posiada osiem poziom dostrojenia, a w ostatnim kryje się czyn do wypełnienia. Zaraz o nim opowiem. Tarcza powstała z pomocą żywiołaka ziemi. Pierwszy tajnik to jej Imię. Drugi tajnik to wiedza z trzeciego poziomu – Imię twórcy, trzeci tajnik to wiedza piątego poziomu – należy odkryć skąd pochodziła esencja żywiołu ziemi, której spora ilość została wpleciona w strukturę tarczy. Kolejny tajnik wiąże się z siódmym poziomem – należy odkryć Imię żywiołaka ziemi, który służył pomocą zbrojmistrzowi i magom pracującym nad tarczą. Wreszcie ostatni tajnik wiąże się z dokonaniem czynu. Musisz odnaleźć żywiołaka ziemi i związać się z nim przysięgą krwi, zobowiązując się do jego ochrony i dbania o to, by w danej okolicy nikt bezprawnie nie czerpał esencji. Tarcza ma znacznie wzmocniony pancerz fizyczny i mistyczny, ponoć potrafi też odbijać wrogie zaklęcia i wzmacnia zdrowie tego, kto się do niej dostroił. Trudno było ocenić koszt takiego przedmiotu, ale sądzę, że ćwierć setki tysiąca to przyzwoita wartość. Oczywiście za przedmiot z pełną wiedzą.

Teraz dwie zbroje. Obie są typowym wyrobem wątkowym. Jedną wykonano w throalu, druga pochodzi z zachodu, najpewniej z okolic Jerris…tak, ta uszkodzona. Myślę, że jej naprawa nie byłaby skomplikowana. Obie mają cztery poziomy dostrojenia i typowe dla wątkowych przedmiotów tajniki: Imię zbroi i Imię twórcy. Cena rynkowa takich przedmiotów, z gotową wiedzą, to wartość rzędu 1400 sztuk srebra.”

Wracając, Dwirnach wstąpił do Ogrodów i zostawił Jandarowi jedną ze zbroi zidentyfikowanych przez Gildię, dla Tussurta. Gdy wrócił poukładał przedmioty z należnym im szacunkiem i oddał się medytacją talentu Broń biała.

26 Borrum 1498 TH

To był przedostatni dzień nauki Karama. Poprosił trolle, by mogli polecieć nad jezioro Ban. Chciał załatwić sprawę z Vroolem, bohaterskim wietrzniakiem, który towarzyszył im w wyprawie do Vindralek. Kapitan Eledrra zgodził się i drakkar poszybował na zachód.
Dwirnach tego dnia odwiedził R’letta. Trubadur wydał się bardzo rozczarowany Turniejem Lerneańskim. Twierdził, że potrzebuje teraz czasu i dużo wolnej przestrzeni, by stworzyć coś imponującego. Miał przygotowany zarys programu artystycznego i kilka tworzących napięcie aranżacji na turniej. Pieśni o indrisańkich ostrzach jeszcze nie stworzył.

Ten dzień przeznaczył na medytację nad Przewidywaniem ciosu.
Nad Domem Trzcin szalała burza, trolle wysadziły Karama na brzegu jeziora i Łowca musiał szukać promu, by dotrzeć do wyspy. Po drodze odwiedził znajomą S’hondlę w jej tawernie Pod Złotym Półksiężycem. Wymienili grzeczności i chwilkę porozmawiali. Karam spieszył jednak do Gaju Almarra. Vrool był ranny. Wrócił niedawno z niebezpiecznej wyprawy i właśnie leczył rany. Nie odmówił jednak prośbie Karama i z entuzjazmem zgodził się wziąć udział w wyprawie do zaginionego kaeru wietrzniaków. Co więcej, dysponował interesującą wiedzą. Znał w przybliżeniu lokalizację kilku starożytnych kaerów, stworzonych przez wietrzniaków. Był prawie całkowicie pewien, że ten na Górze Szpon, był zamieszkany wyłącznie przez wietrzniaki i nie przetrwał Pogromu, jak każdy inny, typowo wietrzniacki kaer. Mały Władca wiatru na pytanie o swoją cenę, odparł, że powie dopiero jak wrócą cali i zdrowi, i że równy i sprawiedliwy podział to najlepsza rzecz jaką wymyślili Dawcy Imion. Karam zapytał czy nie mógłby wziąć z sobą Powietrznego Zwiadowcy? Wietrzniak się wahał, miał co prawda krewniaka, ale ten służył u Shivalahali V’strimon. Obiecał z nim porozmawiać i go przekonać. Umówili się na 7 dnia miesiąca Doddul. Mieli po niego przybyć drakkarem i zabrać na poszukiwania Góry Szpon…
27 Borrum 1498 TH

Tego dnia Karam został uhonorowany przez trolli z Otosk. Na pokładzie Pięści Jorkawa odprawiono rytuał przyjęcia Łowcy do Załogi. Odtąd bez ujmy dla honoru trolli, mógł być uznany na pokładzie za jednego z nich. Odtąd każdy troll na pokładzie mógł go wspierać jak brata. Wieczorem, gdy wrócił z Otosk, poszedł szukać samotności i odprawił swój karmiczny Rytuał.

Dwirnach tego dnia zajął się pracą nad Ciosem z Powietrza, wybrał się poza Urupę, żeby poćwiczyć. Wracając zajrzał do kupca Theobald z pytaniem, czy ten nie byłby zainteresowany zakupem wątkowej zbroi. Co prawda nieco uszkodzonej, ale zawsze cennej. Kupiec nie był jednak zainteresowany. Dwirnach ponownie pytał o Jellenę, ale Theobald nie wiedział więcej niż ostatnio. Pytając o ofertę pracy, jaką poruszyli na Szponie Kygrena, kupiec opowiedział, że byłby zainteresowany odważnymi adeptami, którzy chcą się wybrać do ruin starej Skawii. Krasnolud mu odparł, że wybierają się w przyszłym roku na Mgliste Bagna więc możnaby niejako przy okazji również wykonać dla niego misję.

29 Borrum 1498 TH

Poprzedniego dnia Karam z Dwirnachem udali się szlakiem ku osadzie Tristam. Mieli ze sobą magiczną tarczę znalezioną w Kaerze Liandrill. Postanowili ukryć ją głęboko w ziemi, wśród okolicznych wzgórz w takim miejscu, żeby nikt o tym nie mógł się dowiedzieć. Wędrowali długo, opuścili wielkie wydmy i dobrze zapamiętali kamienisty szczyt jednego z okolicznych wzgórz. Tam ukryli tarczę.

Do Urupy wrócili wieczorem dnia następnego. Byli mocno wygłodniali. Karam postanowił raz jeszcze odprawić rytuał karmiczny.

30 Borrum 1498 TH

Tego dnia wspólnie udali się do Nehem do Domu Omeyrasa. Dzięki Ondussiemu, obaj mogli spotkać się wcześniej z Trubadurem. Wielki, biały obsydianin przyjął ich w centralnym ogrodzie, pod gołym niebem. Było dość chłodno, lecz ani wiatr, ani lekka mżawka nie przeszkadzały obsydianowi. „Mistrzu Omeyrasie, jesteście wielkim Trubadurem i mędrcem, chcieliśmy cię prosić o radę i pomoc” – rozpoczął Karam. Omeyras znał szczegóły feralnego lotu, od Ondussiego. Teraz dowiedział się od nich szczegółów. „Spróbujcie może wpierw wody z naszych źródeł. – rzekł obsydianin – Co do mojej wiedzy o wietrzniackich kaerach, to muszę przyznać, że jest ograniczona. Znam różne legendy i imię Tyranissis jest mi mgliście znane, ale musiałbym mieć czas, by sobie przypomnieć szczegóły. Owszem daleko wśród południowych, najwyższych szczytów Gór Gromu, wietrzniaki z osady Fodrawen zbudowały tam swój kaer. Przewodził im, wedle legendy, Czarodziej Giska. Ach już wiem, to on był wielkim znawcą Horrorów i wespół z magiem Tyranissisem, zaplanowali konstrukcje i zabezpieczenia kaeru przed astralnymi potworami. Również takimi co potrafią latać. Legenda mówiła tylko, że wietrzniaki nie doczekały się przyjścia ich ludzkiego pomocnika…

A Ty Dwirnachu pytasz o Rashomona? Któż mógłby przywrócić Pasji zdrowe zmysły? Myślę, że nie ma takiego śmiałka, stąpającego po ziemi Barsawii, który mógłby tego w pojedynkę dokonać. Wiele się zmieniło od początków Pogromu. Raggok ma swych głosicieli i wyznawców. Odrzucił przeszłość, być może wskutek działania Horrorów…znacie opowieść o Aras Nehem? Ach, byliście w pobliżu…
Życzę wam powodzenia w poszukiwaniach kaeru i lekarstwa na latające stwory. Niech Garlen ma was w swojej opiece.”

Powróciwszy z Nehem, Dwirnach oddał się medytacjom talentu Test życia. Karam zaś zaczął robić sobie spis wszystkich rzeczy, które będą niezbędne na taką wyprawę. Miał nadzieję, że Vrool zwerbuje swego krewniaka. Zastanawiał się, jakiego maga zabrać na wyprawę. Z jego grupy, najbardziej doświadczona po Xavierze, była szczupła i wysoka elfka, Jaemihra Callan. Także Bhette Ovish osiągnęła IV Krąg. Łowca nie wiedział jeszcze na którą z nich się zdecydować. Znał obie i darzył je zaufaniem. To zupełnie inna sprawa, niż zabieranie obcego maga, choćby o najlepszych referencjach. Z drugiej strony miał w pamięci ciągle Sotthiego i Xaviera…

6 Doddul 1498 TH

Ostatnie kilka dni było bardzo pracowitych. Obaj adepci postanowili spędzić możliwie maksymalny czas wzmacniając swój wzorzec i medytując nad kluczowymi talentami. Poza tym Karam robił zakupy niezbędne do tak poważnej wyprawy. Trolle zarządały 2 tys za swe usługi. Mieli lecieć na Pięści Jorkawa pod wodzą Eledrry.

Oddali swą broń do Kuźni Mongura, prosząc o przekucie na wyprawę. A potem ulepszali swe talenty. Karam pracował nad talentami Lwie Serce, Drewniana Skóra i Zawadiacki Śmiech. Dwirnach poświęcił się trenując Unik, wzmacniając Tkanie wątków, Rytuał karmiczny i Test życia. Wzmocnił jeszcze wątek, jaki wplótł w zbroję, podarowaną mu przez rodzinę indrisańskiego mentora, Sinmagira.

Niespodziewanym zbiegiem okoliczności, z Tansiardy przybył Czarodziej Sivarius. Chciał ich odwiedzić i ponudzić się dwa tygodnie przed turniejem, na który obiecał się stawić. Był niezmiernie zaskoczony całym biegiem wydarzeń i dopytywał się o Dierdre. Ale wśród ogólnego nastroju przed wyprawą, nie mieli zbytnio czasu na rozmowy. Sivarius oczywiście zaproponował swoje towarzystwo, traktując rzecz, jak kolejną „wyprawę po przygody”. Mimo, że nie był już najmłodszych lat, to ciągle tkwił w nim zew podróży i ryzyka.

Ekwipaż i koszty
Przekucie dwirnachowego topora – 6 dni (+1, powiodła się 2 próba, 6 Doddula 1498) koszt 360 ss
Przekucie miecza vorstów - 3 dni (+1, udana 1 próba, 3 Doddul 1498), koszt 180 ss
Zestawy wspinaczkowe x 3 (lina 6m, łańcuch 3m, 2 haki wspinaczkowe, hak), 30kg Koszt 100 ss
Ekstra haki wspinaczkowe x 100 szt, 40 kg, koszt 10 ss
Ekstra liny 10 x 15 m, 75 kg, koszt 250 ss
Pochodnie x 20, 10 kg, koszt 2 ss
Kryształy świetlne x 4, 10 kg, koszt: 350 ss
Krasnoludzkie racje podróżne (tygodniowe) x 6, 18 kg, koszt: 140 ss
Bukłaki z wodą (2l) x 6, 15 kg, koszt: 25 ss
Skrzynia i beczka, 10 kg, gratis

Zestaw medyczny (plecak z 3 aplikacjami) x 5, 13 kg, koszt: 360 ss
Eliksiry leczenia (healing potion) x 5, 2.5 kg, koszt: 1430 ss
Eliksiry zdrowienia (booster potion) x 5, 2.5 kg, koszt: 240 ss
Okład Kelixa x 1, 0.5kg, koszt: 50 ss
Eliksir ostatniej szansy x 1, 0.5kg, koszt: 680 ss
Lodowa woda x 1, 0.5 kg, koszt: 150 ss
Amulety:
Pochłonięcie ciosu x 3, koszt: 300 ss

Łącznie:
waga 227 kg,
koszty: 4627 ss

* * * *

10 Doddul 1498

Porwisty wiatr rzucał drakkarem na lewo i prawo. Meredah wytężał siły, byle tylko utrzymać statek na kursie. Koło sterowe wirowało w jego rękach, gdy korygował lot drakkara. Góry Gromu były piekielnie niebezpieczne i właśnie odczuwali ich gniew. Troll wypatrywacz, przyklejony do bukszprytu wykrzykiwał co rusz ostrzeżenia. Gdy w ostatniej chwili wciągnęli wiosła i przelecieli przesmykiem między dwoma skalnymi ścianami, Dwirnach pobladł. Eledrra dał w końcu rozkaz, by podwyższyć pułap. Wlecieli prosto w burzę śnieżną. Temperatura spadła poniżej zera, a widoczność była tak kiepska, że trolle żeglowały raczej instynktownie, „na węch” niż kierując się zmysłem wzroku. Wedle oceny Vroola, znajdowali się we właściwym miejscu, w środku południowego skraju Gór Gromu. Po trzech godzinach niebezpiecznej podróży, jeden z trolli ujrzał w oddali, ośnieżony, charakterystyczny szczyt w kształcie zwierzęcego pazura… Byli u celu.

Nim dotarli do szczytu, czekało ich kilka niespodzianek. Nagłe ataki wiatru zarzuciły ich na skały i poszycie kadłuba ustąpiło przed ostrymi krawędziami kamieni. Zaalarmowana załoga rzuciła się łatać wyrwę w kadłubie. Wkrótce przybyli do celu, Meredah zacumował od zawietrznej strony, wyrównując drakkar dwoma kotwicami balastowymi. Oba wietrzniaki, Vrool i Hebe, obwiązane linami poleciały na zwiad. Ogromna jaskinia nad którą górował ukształtowana w pazur szczyt, wypełniona była śniegiem. Centralną przestrzeń dna jaskini wypełniała ogromna wyrwa. Były to fragmenty pokruszonej płyty, w której wycięto zawiłe wzory, najpewniej w celach ochrony przed Horrorami. Wokół, w śniegu, piętrzyły się resztki płyty, pokruszonej i porozrzucanej dookoła. Z całą pewnością wejście do kaeru, ukrytego we wnętrzu góry, zostało metodycznie zniszczone. Przenieśli skrzynie z linami i całym ekwipunkiem z drakkaru, do jaskini. Oba wietrzniaki wyrwały się naprzód i sfrunęły w głąb. Okazało się, że strome schody, wycięte na wietrzniacką miarę, wiodły w głąb ku szerokiej przestrzeni, którą zamykało sklepienie jaskini. W podłodze owego placu, ziała czernią ogromna dziura, przez której środek, wyprowadzono grubą linę, zakotwioną w magiczny sposób w sklepieniu. Lina przechodziła przez niewielką platformę, na której przed wiekami zamontowano mechanizm, umożliwiający przemieszczanie się windy. Sivarius przyjrzał się bliżej konstrukcji. Mechanizm i lina były wzmocnione magicznie, esencjami żywiołów i zaklęciami. Niestety, przestrzeń astralna była tak splugawiona, że praktycznie uniemożliwiała astralną percepcję. Czarodziej stwierdził poważne uszkodzenia drewnianego podestu. Badając windę, odnalazł dziwny, lekki kolec, nie większy niż palec obsydianina. Nie był ani kamienny, ani żelazny. Karam stwierdził, że najpewniej jest fragmentem ciała jakiejś istoty, zmysły Łowcy podpowiedziały mu, że mógł należeć do istoty nienaturalnej dla świata Barsawii.

Hebe i Vrool na rozkaz Dwirnacha zlecieli niżej, ogromnym tunelem wiodącym w głab kaeru. Krasnolud swym wzrokiem ledwo dostrzegał koniec tunelu. Wedle jego zmysłów, tunel miał dobrze ponad 200 metrów. Dla Hebe wnętrze kaeru wyglądało na całkowicie splądrowane. Pędzili obaj jak błyskawice, głowami w dół. Nagle dostrzegli niewielki ruch nad sobą. Gdy Vrool odwrócił głowę, dostrzegł na tle jaśniejszego sklepienia kilkanaście ciemnych i skrzydlatych stworzeń, zdążających ich śladem. Obaj przyspieszyli, w świetle kryształu dostrzegli nagle, że wąskie gardło tunelu rozszerza się w ogromną jaskinię, wypełnioną dziesiątkami wysokich, jasnych wież. Obaj odruchowo skręcili przypadając do sklepienia jaskini. Ogromne owady z brzękiem skrzydeł wleciały za nimi, wtedy ruszyli jak tylko szybko mogli, ku górze. Mijając kilka zaskoczonych stworzeń, śmignęli ku zaniepokojonym towarzyszom. Widząc co się dzieje, Sivarius zaczął splatać wątki bojowego zaklęcia. Wkrótce rozgorzała walka. Wielkie ciemne owady, przypominające szerszenie, obsiadły badaczy. Wkrótce dołączyło do nich stado pozostałych stworzeń. Karam wiedział, że są to konstrukty horrora. Stwory napotkały jednak doświadczonych adeptów i nie były w stanie uczynić im nic złego. Kilka z nich padło pod ciosami dwirnachowego topora. Jeden z potworów zdołał dopaść Sivariusa i wbić się jego bok. Siekąc skrzydłami dookoła, mocno wpił się w zbroję zaskoczonego i przerażonego Czarodzieja. Ten krzyknął z bólu, gdy żądło przebiło jego zbroję. Konstrukt błyskawicznie wyssał krew człowieka do przezroczystej narośli na końcu odwłoka. Dwirnach ryknął i szerokim zamachem uderzył w potwora, przecinając go na pół. Sivarius nie mógł otrząsnąć się z szoku.

Nagle konstrukty umknęły, pozostawiając dwie ranne towarzyszki na pastwę adeptów. Ci byli bezlitośni. Postanowili wejść do windy i zjechać niżej, zbadać wnętrze kaeru, zachowując maksymalną ostrożność. Karam wyczuwał dookoła siebie konstrukty. Zjeżdżali coraz niżej. W pewnej chwili Łowca poczuł obecność horrora. Zatrzymali windę. Karam zaryzykował i spojrzał w astralną przestrzeń. Wykorzystał zastrzyk karmicznej energii, by mieć pewność, że przejrzy przez splugawiony obszar. Powiodło mu się i ujrzał swymi zmysłami mroczny kształt horrora, unoszącego się w przestrzeni astralnej pod nimi. Postanowił dokładniej przyjrzeć się bestii i zbadać jego wzorzec. Wedle swoich odczuć i wiedzy, horror unoszący się na skrzydłach w astralnej przestrzeni, miał moce tworzenia horrorów, naznaczani i zawładnięcia. Skupiony dostrzegł jak obłok magicznej energii przechodzi przez wzorzec horrora, zamieniając się w splugawioną masę, która błyskawicznie zdąża w jego stronę. Potwór go dostrzegł i używał swych mocy! Chciał go naznaczyć. Magiczne talenty Łowcy zadziałały. Strumień jasnej energii otoczył wzorzec strzały wysłany przez Horrora. Skurczony w niewielką kulkę, został wyizolowany i osadzony w aurze Łowcy. Wkrótce Horror zniknął mu z pola widzenia.

Zastosowali inną taktykę. Sivarius splótł zaklęcie utrudniające dostrzeżenie dawcy imion z astralnej przestrzeni. Zaniepokojeni zjeżdżali windą coraz niżej. Minęli po drodze trzy wielkie jaskinie wypełnione wieżami. W końcu dotarli na samo dno kaeru. Zatrzymali windę 10 metrów nad drewnianą platformą, stanowiącą przed wiekami rezerwuar wody. Lina była uszkodzona i nie chcieli ryzykować. Gdy zeszli na dół, postanowili zbadać wybudowane nieopodal wieże. Ich oczom ukazał się nieprzyjemny widok dziesiątek szkieletów wietrzniackich, leżących na placu przed wieżami. Z góry dostrzegli też jasny poblask i odbicie powierzchni wody.

Przekradając się przez wieże, Karam dostrzegł na brzegu jeziora wypełniającego dno kaeru, dziwną istotę. Wokół niej walały się stosy rybich szkieletów i różne dobra, najpewniej wyniesione z mieszkalnych wież kaeru. Istota przypominała tłustego, nagiego krasnoluda, ale z cała pewnością nie była dawcą imion. Siedząc przy ognisku, opiekała rybę na kawałku uschłej gałęzi. Groteskowy i zaskakujący widok odebrał Karamowi mowę. Wrócił do towarzyszy. Postanowili skontaktować się ze stworem. Ku ich zdziwieniu nie był on zaskoczony. Jego dziwna twarz nie wyrażała żadnych emocji. Wskazywał tylko na wybrane dobra, gestami proponując wymianę. Gdy zaskoczeni, nie wyrazili chęci – zignorował ich. Dopiero Dwirnach, oddał mu krasno ludzką rację żywności, a stwór w zamian wcisnął mu do ręki linę od zacumowanej łódki. Zachowanie konstrukta nie było agresywne, co niezmiernie ich zdziwiło…

Zastanawiali się, co mogą kryć ciemne wody jeziora. Toń, gdy przybliżyli do niej źródło światła, miała karmazynową barwę krwi. Zarówno Sivarius, jak i Dwirnach nie znali takich minerałów, które mogłyby tak zabarwić wodę. Jedynie Karam podejrzewał najgorsze, że w tak splugawionym kaerze, krew zabitych wietrzniaków zmieszała się z wodami jeziora i nigdy nie zakrzepła, stanowiąc przestrogę dla nierozważnych badaczy kaerów.

Wsiedli do łodzi. Sivarius przyklęknął na dziobie, kurczowo zaciskając dłoń na brzegu burty, lewą dłonią unosił kryształ świetlny. Przyćmione światło oświetlało marszczącą się taflę jeziora. Wysoko nad nimi, zamykało się sklepienie jaskini, szum wody, wpadającej wąskim ciekiem z dużej wysokości, napawał niepokojem. Nie upłynęli nawet 30 metrów od brzegu, gdy ogromna ławica wielkich ryb, otoczyła łódź. Gdy woda zawrzała wokół nich, a dziesiątki ryb zaczęły z wściekłością atakować dno łodzi, zaczęli rozpaczliwie wiosłować, by jak najszybciej dotrzeć w pobliże zalanych wież wietrzniaków. Hebe i Vrool ciągnęli linę zamocowaną na dziobie łodzi. Wyhamowali dopiero pod wielkim otworem w sklepieniu jaskini. Sivarius rzucił zaklęcie Lewitacji i wolno wznieśli się nad linię wody. Dużo nie brakowało, by ryby rozbiły dno łodzi.

Gdy pokonali wysokość trzydziestu metrów, ich oczom ukazały się budynki wzniesione wietrzniackimi dłońmi, okalające owalny otwór. Niewielki placyk przed szeregiem tarasów, zasłany był szkieletami drobnych Dawców Imion. Setkami szkieletów. Wśród nich, leżały zmumifikowane zwłoki dużych, czarnych insektów, większych od przeciętnego krasnoluda. Karam od razu rozpoznał stworzenia, jako konstrukty Horrora. Czarne modliszki. Wspomagani zaklęciami Sivariusa, opuścili łódź i wyszli na plac. Po drugiej stronie otworu, wznosił się kompleks budynków, zwieńczony wysoką wieżą. Plac przed nią był wolny od szkieletów, za to zaścielał go gruz z olbrzymiej rzeźby lub budowli, jaka musiała tu istnieć w czasach świetności kaeru. Zbadali wpierw tarasy. Okazało się, że musiały to być koszary lub inny obiekt wojskowej użyteczności. Wieża po drugiej stronie, z całą pewnością była schronieniem magów.

Wysłali na zwiady Hebe. Wieża liczyła ponad 20 metrów wysokości. Wejście do niej zostało rozbite, choć pewnie mieszkańcy zabarykadowali się wszystkim co mieli pod ręką. Nie chcieli wchodzić od razu. Hebe wrócił po półgodzinie i opowiedział im, co znalazł na każdym z 4 poziomów wieży. Najciekawsze miejsce było na szczycie wieży. Natychmiast się tam udali. W owalnej komnacie wśród zwłok 6 wietrzniaków, rozrzuconych było kilka malenkich krzeseł i stał jeden ogromny stół. Sklepienie komnaty zwieńczone było owalnym rysunkiem z wypisaną zagadką w kilku językach, w tym w języku throalskich krasnoludów. Karam przeczuwał, że są na końcu poszukiwań. Sądził, że jest właściwym kandydatem, by otworzyć owalne drzwi. Dwirnach podsunął stół pod owal w suficie i wszedł na niego. Łowca, trzymany przez Sivariusa, wspiął się na jego plecy, wyciągnął dłonie i schwycił za dwa, mosiężne pręty wbite w sufit. Badajac astralną przestrzeń ujrzał klatkę z magicznej energii, otaczającą centrum sklepienia. Sivarius dokładniej zbadał astralny wzorzec i dostrzegł w nim wzorce zaklęć i strukturę aktywującą magiczne działanie. Zaklęcie badające aurę istoty, stanowiło sedno konstrukcji. Gdy Karam pociągnął pręty, po suficie rozeszła się fala jasności, sekundę później usłyszeli potężny trzask, huk i połowa sklepienie runęła na nich z wysokości 4 metrów. Ocknęli się w ciemnościach, jęcząc z bólu. Ciężkie fragmenty skał sklepienia wieży, całkowicie ich zasypały. Para wietrzniaków pomogła im się wygrzebać. Byli mocno poranieni. Dwirnach miał rozbite kolano, Karam zwichnięty bark, a Sivarius został mocno potłuczony.

Gdy Hebe podfrunął do otworu w sklepieni, aż krzyknął ze strachu. Po dłuższej chwili sfrunął trzymając w objęciach wysuszoną mumię wietrzniaka. Jego ciało oplatało wielką, czarną księgę. Dwirnach musiał delikatnie odłamać ręce i nogi mumii, by móc wydostać księgę. Na jej przykurzonych okładkach widniał throalski tytuł: Księga Wyganania. Księga była ciężka i gruba, liczyła ponad 200 stron. Odgarnęli gruz, i zebrali się wokół księgi, przyświecając magicznym kryształem.

Zorientowali się, że zawiera ona wiele informacji na temat szeregu różnych Horrorów. Połowa księgi opisywała 6 potężnych Horrorów, druga część poświęcona była 15 pomniejszym typom. Wśród tych pierwszych, dostrzegli podobiznę potwora, jaką Karam ujrzał w astralnej przestrzeni. Część opisu była w języku Throalskim. Autorzy księgi nazywali Horrora Circadiusem, wedle księgi, wraz z pięcioma innymi, potężnymi Horrorami, grasował krótko przed rozpoczęciem Pogromu w okolicach Gór Gromu, przyczyniając się do upadku wielu osad i miasteczek. Był stworem latającym w świecie fizycznym i stanowił zagrożenie dla podziemnej konstrukcji wietrzniaków. Autorzy poświęcili mu wiele uwagi. Na kolejnych kartach księgi drobnym pismem zapisano pewne informacje, których nie byli w stanie odczytać od razu. Sivarius rozpoznał jednak to pismo, jako magiczne znaki. Na kilku stronicach opisano arkana i wzorzec zaklęcia: „Wygnanie Circadiusa”. Tym zaklęciem wietrzniaki chciały wyrzucić stwora do jego ksenoświata, by więcej nie nękał Barsawii. Zaklęcie miało jednak kilka warunków, jednym z nich była obecność potwora w świecie materialnym. Zaklęcie było trudne, miało kilka wątków i należało je rzucić z odległości nie dalszej niż 10 metrów. Sivarius postanowił jednak nauczyć się tego czaru. Wcześniej jednak musieli odpocząć i uleczyć swoje rany.

11 Doddul 1498

Nie potrafili określić dokładnie czasu, jaki minął od chwil ich zaśnięcia. Wartę trzymały wietrzniaki na zmianę, i zbudzony Karam. Po skromnym śniadaniu, Sivarius zapisał zaklęcie w swoją księgę i przygotował się na wypadek nagłej potrzeby rzucenia tego czaru. Dzięki magii lewitacji, opuścili się nad ton jeziora. Łódź, rzucona na wodę, wkrótce została rozbita w drzazgi przez ryby. Jedynym sposobem przemierzenia jeziora, okazały się lewitujące platformy Sivariusa. Gdy jednak zbliżyli się do brzegu na jakieś 70 metrów, wisząc nad taflą jeziora, ujrzeli gromadę czarnych modliszek, oczekujących ich przybycia na brzeg…

Zawiśli kilkadziesiąt metrów, lewitując na niewidzialnej platformie. Musieli przyjąć najlepszą taktykę z możliwych. Sivarius podniósł platformę najwyżej jak tylko mógł i przeplótł szybko zaklęcia w swojej matrycy. Użył Miażdżącej woli, zaklęcia odpowiedniego do ataków z dystansu. Gdy przestrajał matrycę, zaczęli wolno opadać. DOpiero gdy mag odzyskał kontrolę, platforma poczęła na powrót unosić się w górę. Po kwadransie zbliżyli się do brzegu jeziora. W świetle niewielkiego ogniska widać było kilka wielkich, czarnych modliszkowatych kształtów. Dwirnach naliczył dziesięć potworów. Były niebywale szybkie, utworzyły żywą piramidę wchodząc jedna na drugą. Sivarisu począł splatać zaklęcia i rzucać na konstrukty, które w oczekiwały nieświadomości. Niestety, kilka prób pod rząd nie przyniosło efektu. Czarodziej zaczął się poważnie martwić, że potwory są nadzwyczaj odporna na magię jego zaklęć. Gdy udało mu się zaszkodzić jednej z modliszek, reszta od razu sie rozpierzchła. W mgnieniu oka, cześć potworów wspięła się na ceramiczne wieże wietrzniaków, część zniknęła w środku.

Próbowali różnych sposóbów. Przeskakiwali kolejne platformy zbliżając się coraz bardziej do wietrzniackich wież. Sivarius próbował rzucać zaklęciami w potwory, lecz czynił im niewielkie szkody. Postanowili obrać inną taktykę. Zbliżyli się lewitującą platformą na kilkanaście metrów do najbliższej wieży. Gdy wznieśli się ponad jej poziom, ujrzeli gromadę trzech modliszek, uważnie przypatrującą się Dawcom Imion na platformie. Mieli świadomość, że za każdym razem, gdy próbowali wywabić stwory albo im zaszkodzić, obierały one inną taktykę. Myśleli nawet nad tym, by Hebe i Vrool wrócili do miejsca, gdzie znaleźli Księgę Wygnania i zabrali stamtąd sprzęt łuczniczy. Ale nie mieli pewności, jak bardzo wytrzymały jest pancerz stworów. Postanowili przeskoczyć na bliższą wieży platformę, utkaną przez Sivariusa. Do wieży zostało im raptem dziesięć metrów. I gdy wznosili się by zrównać z poziomem wieży, z góry skoczył na nich, śmiertelnie szybki, ogromny czarny cień. Modliszka opadła na platformę i zasypała ich ciosami. Ledwo mogli otrząsnąć się z zaskoczenia. Sivarius skupił całą swą wolę, by utrzymać wszystkich na platformie i kontrolować jej wznoszenie. A modliszka okazała się ogromnym wyzwaniem nawet jak na Czeladników. Tylko wielkiemu szczęściu i magii talentów zawdzięczali fakt, że modliszka nie pozabijała lub postrącał ich z platformy. W końcu topór Dwirnacha i pikujące ciosy Vroola zrobiły swoje. Odcieli jedną z kończyn potwora resztę, spychając z platformy. Po ochłonięciu, zaczęli analizować swoją sytuację. Wiedzieli, że w otwartej walce nie mają szans. Spotkanie z więcej niż trzema modliszkami na raz, zakończyłoby szybko ich żywot. Badając resztki stwora, uświadomili sobie, że ani ogień, ani woda, nie robią im krzywdy. Sivarius, jako biegły alchemik zastanawiał się nad użyciem silnego kwasu, ale nie mieli nic takiego w swoich zasobach.

Postanowili tak układać platformy, by ominąć wieże i zbliżyć się do windy, zawieszonej nad rezerwuarem. Modliszki obserwowały ich cały czas. Za każdym razem, gdy Sivariusowi udało się nadgryźć którąś swymi czarami, obierały inną taktykę. Dopiero po dłuższej chwili Dwirnach spostrzegł, że trzy modliszki, pędzą po ścianie jaskini. Potem wbiegły na sufit. Nie byli przygotowani na taki manewr przeciwnika. Dwirnach zbladł gdy uświadomił sobie o co chodzi. Kilka modliszek pod platformą, ustawiło się w mały krąg. WOjownik wiedział, że trzy konstrukty które na chwilę zawisły centralnie nad nimi, poświęcą się, by zrzucić ich z platformy. „Kłaść się!” zdążył krzyknąć, gdy czarne kształty odpadły od sufitu, pędząc 20m w dół, by strącić natrętnych Dawców Imion. Krasnolud wielkim zamachem uderzył potwora, nim ten zdołał opaść między nich. Modliszka zamachała kończynami, usiłując dosięgnąć platformy i Wojownika, ale cios był tak potężny, że zmienił trasę lotu konstrukta i wyrzucił go poza platformę. Dwa pozostałe opadły jednak na Sivariusa i Karama. Sivarius leżąc między ośmioma odnóżami konstrukta czuł na policzku lodowate zimno kwarcowego pancerza. Uświadomił sobie, że utkana z magii platoforma, na której leży wraz z przyjaciółmi i konstruktami, zaczyna rozrzedzać swą strukturę. Jako Czarodziej doskonale rozumiał przyczyny i skutki operowania magią. Musiał się teraz skupić i ponownie zasilić wzorzec zaklęcia magią… Jeśli by zawiódł w tej chwili, wszyscy spadliby w dół, dobre 25 metrów, pomiędzy kilka wypoczętych i gotowych do ataku stworzeń. Byłaby to pewna śmierć… Zawahał się przez moment, po czym błyskawicznie zranił w lewy nadgarstek, czerpiąc dodatkową energię z własnych sił życiowych. Umocnienie struktury platformy okupił magią krwi. Być może w ten sposób uratował los wszystkich.

I tym razem Thystonius im sprzyjał. Udało im się pokonać oba konstrukty. Choć chwilę przed atakiem, Karam ujrzał w przestrzeni astralnej Horrora. Stał na wyciągnięcie ręki od niego. I przyglądał się strasznymi oczami. Potem była już tylko walka o życie…

Ledwo ochłonęli po ataku, Sivarius poczuł się dziwnie. Ogarnęło go zwątpienie. Zaczął się zastanawiać, kto ma księgę. W sumie, to przepisał i nauczył się zaklęcia i księga już nikomu nie była potrzebna. Chciał ją zostawić w kaerze. Miał przeczucie,że od tego zależy jego bezpieczeństwo. Towarzyszy zadziwiło zachowanie Czarodzieja. A gdy począł on słyszeć głosy w swojej głowie, byli przerażeni.

Czarodziej walczył w sobie, zmagając się z wolą Horrora. Ten nakazywał mu obniżyć platformę. Gdy oparł się rozkazom bestii poczuł ogromny, obezwładniający ból. Powstał i rzucił w pustkę jaskini wyzwanie…WKrótce Horror im odpowiedział, posłyszeli niskie buczenie i za chwilę ujrzeli stado krwawych pszczół zmierzające w kierunku ich platformy. I tym razem bohatersko stawili im czoła. Choć wkrótce nadeszło wsparcie dla latających konstruktów. Dwie kolejne modliszki, wędrując po ścianach jaskini, usiłowały dobrać się do adeptów lewitujących na platformie. Ponownie walczyli o życie. Hebe mało co nie rozbił się gdy został strącony przez pędzącą modliszkę. Karam też mocno ucierpiał. Stwory pchane wolą Horrora, używały całej swojej potęgi, by zmiażdżyć Dawców Imion. Ale napotkały godnych przeciwników.

Szczęśliwie, udało się im również tym razem. Przenieśli się do windy i zaczęli mozolny wjazd w górę. Po drodze czekała ich jeszcze jedna niespodzianka w postaci kościotocza, który niespodzianie spadł z góry siejąc zniszczenie. Wyżej nie było już więcej problemów, pod nimi ziała przestrzeń blisko 200 metrów. I wtedy usłyszeli ryk trąb. Przez chwilę ogarnęła ich dezorientacja. Dopiero po chwili oba wietrzniaki wystrzeliły w górę, ich oczom ukazał się przedziwny widok. Drakkar trolli miotany wichrem jak zabawka, uwięziony był przez jedyną linę, zamocowaną kotwami, do skalnej ściany. Na pokładzie chaotycznie biegali marynarze, kilku z nich dęło w rogi, wypatrując czy pojawią się adepci, którzy wczoraj zeszli do kaeru. Nie mieli wielkich nadziei, ale zobowiązywało ich dane słowo. Nad nimi w odległości kilkudziesięciu metrów unosił się czarny statek z potarganymi żaglami. Połamane wiosła i dziurawe burty wzbudzały dreszcz w przyglądających się bitwie, wietrzniakach. Załoga czarnego statku obsiadła jedną burtę i zasypywała drakkar wszelkimi pociskami jakie były im dostępne. Kilku trolli leżało w kałużach krwi na pokładzie. Nad forkasztelem czarnej galery unosiło się kilka maleńkich, różowych kształtów. Meredah porzucił koło sterowe i biegł z obnażonym mieczem do liny umocowanej przy bukszprycie drakkaru. Musiał ją odciąć by uwolnić drakkar i móc cokolwiek zrobić. Vrool i Hebe dłużej nie czekali, Zwiadowca popędził do adeptów by ich ostrzec, a Vrool starał się przekrzyczeć ryk trąb, uważając by nagły podmuch wiatru nie porwał go i rzucił na skalistą krawędź wejścia.

Wkrótce, zdyszani Dwirnach, Karam i Sivarius wybiegli nie niepokojeni przez nikogo z kaeru. Ugrzęźli w śniegu i po dłuższej chwili dopadli skalną krawędź półki. W ostatniej chwili Meredah wstrzymał dłoń z toporem, który zmierzał, by odciąć linę. Zakrzyknął na marynarzy by cisnęli liny uciekinierom z kaeru. Dwirnach z trudem łapał ołowianą kulę przywiązaną do końca grubej liny. Łowca, znając się na żegludze potrafił sprawnie wiązać węzły. Oplótł szybko Czarodzieja i siebie wygodnym splotem, który gwarantował mobilność, krasnolud zdążył tylko owinąć kolejną linę wokół lewej ręki, gdy potężny podmuch wiatru szarpnął statkiem. Z głośnym wizgiem, pęknięta cuma rozcięła powietrze. „Skaczcie!!” zakrzyknął nawigator z pokładu drakkara. Cała trójka z głośnym okrzykiem rzuciła się w przepaść. Dwirnach z całych sił ściskał linę. Wisiał na niej, ciągnięty przez drakkar, ponad pół mili od skalnych szczytów. Szalejąca wichura miotała nim jak workiem zawieszonym na sznurku. W torbie przewieszonej przez plecy cichutko siedział Hebe, z zadowoleniem obserwując przez szczelinkę szalejący wokół świat. Trolle uwijały się po pokładzie, Eledrra wykrzykiwał rozkazy, kilku marynarzy usiłowało wystrzelić miotacz włóczni w stronę górującego nad nimi okrętu.

Karam przez moment wisiał głową w dół. Z trudem ustabilizował się pozycji pionowej, wiatr był zbyt silny, a drakkar szaleńczo manewrował, by uniknąć pocisków miotanych z czarnego okrętu. Gdy statek nieco się obniżył, wpłynęli pod pułap chmur. Karam przyjrzał się spod kadłuba drakkaru statkowi, który atakował trolle. Załoga z daleka wydawała się dziwna, w burtach ziało wiele dziur, a żagle były postrzępione. Chmura różowych, fruwających kształtów rozpierzchła się i zbiła w wąski klucz zmierzający w stronę drakkaru. Karam wyostrzył zmysły. Zaczynał rozróżniać małe różowe ciałka i skórzaste skrzydła. Na pokracznych, dziecięcych kształtach, osadzone były duże, nieludzkie głowy z maleńkimi różkami. Wielkie,złe oczy spoglądały w ich stronę. Wkrótce chmara Koszmarniaków, bo tak zwały się te małe, złośliwe horrory, rzuciła się na trójkę wiszących na linach bohaterów. Karam wspiął się nieco w górę, poluźnił sztylet i czekał na atak. Sivarius zaplątany w liny, wirował chaotycznie, miotany wiatrem. Krasnolud zdołał wspiąć się nieco wyżej, zadarł głowę i krzyknął w kierunku pokładu, by trolle zaczęły ich wciągać.

Większość Koszmarniaków obsiadła Łowcę. Karam zdał sobie sprawę, że Horror wysłał je po księgę. A Księga Wygnania spoczywała bezpiecznie na jego piersiach, pod zbroją, owinięta bandażem tak, by nikt jej nie odebrał żywemu Karamowi. Różowe stwory były bardzo zwinne. Choć Karamowi udało się jednego strącić, kolejny wcisnął mu głowę za kołnierz. Ze zdziwniem Łowca zauważył, że horrorek spłaszczył się i wśliznął na plecy Karama. Łowca zaczął wić się na linie. „Vrooooooool!!! krzyczał do wietrzniaka schowanego w sakwie - „wal skurczybyka, łazi mi po plecach! Tuuu pod zbroją!”. Wisząc na linie pod drakkarem vorst wyczyniał przedziwne wygibasy, ale horror oplótł go swym ciałem i przeniósł na brzuch. Vrool próbował uderzać mieczem w brzuch Karama, ale Łowca miał tak doskonałą zbroję, że lekkie ciosy płazem niewiele mu robiły, a rozpłaszczonemu Horrorowi, praktycznie nic. Po kilku chwilach kolejne koszmarniaki dopadły Karama, dwa z nich wcisnęły się w nogawki Łowcy i zaczęły wędrować w górę.

Dwirnach ręką dosięgał już desek poszycia statku, gdy nagły przechył drakkaru szarpnął liną na której zawieszony był Wojownik. Dwirnach wystrzelił w górę, mijając w pędzie burtę statku i krzycząc z przerażenia. Gdy łódź odzyskiwała stabilność, krasnolud opadł na krawędź burty, czepiając sie dwoma rękoma. Lina na której wisiał, luźno powiewała za rufą. Z wysiłkiem przekoziołkował na pokład, dysząc jak grzmotorożec. Po chwili wstał i rzucił się do liny, na której był zawieszony Karam. Para trolli wciągała już Sivariusa. Ze statku, który cały czas ścigał drakkar, co chwila wylatywały strzały i bełty, miotane przez upiorną załogę. Karam w ciągu kilku chwil został wciągnięty na pokład. Najwyższy był czas ku temu, gdyż horrorek przypłaszczony na jego brzuchu wyślizgnął spod bandaży księgę i usiłował ją wypchnąć przez kołnierz. Rozpłaszczył się niczym rozgnieciona meduza i wyskoczył zza kołnierza dzierżąc tryumfalnie księge. Sivarius leżał na rufie i usiłował utkać stosowne zaklęcie. „Łapcie księgę!” krzyczał Dwirnach. Hebe zastawił drogę Koszmarniakowi i schwycił księgę, zaczął ja szarpać, wzbudzając wściekłość stwora. Wtedy topór Dwirnacha dokończył dzieła, roztrzaskując w bezkształtną breję stwora.

Nie wiedzieli co się dzieje z Sivariusem. Ten wpatrzył się przez moment w starca, ktory z rozwianym włosem stał na dziobie ścigającego ich statku, wczepiony w pancerny kołnierz dziwnego stworzenia, jakie klęczało u jego stóp. Starzec wykrzykiwał zaklęcia. Czarodziej odwrócił głowę, ostrzeżony krzykiem Meredaha. Nawigator upadł przy kole sterowym, a drakkar momentalnie stanął w poprzek kursu. Noga Żeglarza gwałtownie traciła mięśnie, stawała się bezwładna, bezużyteczna, schła. „Uwaga! To Ksenomanta!” krzyczał Sivarius. SPojrzał raz jeszcze, ale na swoją zgubę. Starzec użył magii, której groza powaliła Czarodzieja na pokład. Kulił się ze strachu chcąc jak najszybciej uciec z zasięgu wzroku maga. Szukał w sobie oparcia i wtedy odezwał się Horror w jego głowie. Posłuszny Sivarius wstał i chyłkiem biegł w stronę Dwirnacha i Karama. Koncentrował się na księdze, którą Wojownik wkładał do sakwy Łowcy. Chciał ją chwycić i wyrzucić za burtę. Karam widział czarne i oszalałe oczy Sivariusa, nie wahał się, wziął zamach trollowym mieczem i zamierzał uderzyć płazem z całej siły w głowę Czarodzieja. Zdębiał, kiedy pewny swego ciosu, ciął powietrze. Sivarius zatrzymał się na linii cięcia i wygiął plecy w łuk, nadnaturalnie unikając trafienia. Nigdy wcześniej czegoś podobnego nie byłby w stanie dokonać. Dwirnach też zgłupiał,nie wiedząc co robić. Wrzucił księge do sakwy i przytrzymał Czarodzieja. Sivarius oprzytomniał nie wiedząc co przed chwilą chciał uczynić. Pominęli to milczeniem, gdyż wrogi statek zbliżał się coraz bardziej., Wokół nich zaczęły krążyć kamienne gargulce, atakując niespodzianie marynarzy. Sivarius pokonał lęk i spróbował rzucić zaklęcie lewitacji unosząc nad pokładem starca i jego czarnego sługę. Pęd statku zmiótł ich w kierunku rufy, lecz rozpędzony statek minął o centymetry kadłub drakkaru. Przeskoczyło na jego pokład kilku wrogich marynarzy, gdy wybuchła gwałtowna walka, trolle zdały sobie sprawę, że to żywotrupy. Kilku marynarzy zginęło, zanim pokonano napastników. Stracili również Meredaha, rozszarpanego przez gargulca. Kapitan zarządził odwrót i czmychnęli w ciemną chmurę. Na moment stracili całkowicie widoczność, ale też udało im się zgubić pościg. Zapadała noc. Badacze kaeru z kapitanem zeszli pod pokład udając się na naradę.

Narada była burzliwa. Gdy troll dowiedział się o naznaczeniu Sivariusa chciał go wyrzucić za burtę. Tylko szczere słowa przyjaciół maga, uchroniły go od śmierci. Musieli przetrzymać noc, a rankiem postanowili niespodziewanie uderzyć. Związali Czarodzieja i pogrążyli się w głębokim i zasłużonym śnie.

12 Doddul 1498

Obudzili się, gdy kadłub statku wpadł w drżenie i przechyły. Karam oprzytomniał, gdy uderzył głową w wygięte, drewniane żebro. Z góry słyszał wycie wichru, krzyki trolli i odgłosy walki. Dwirnach już chwytał swój topór „Pilnujcie maga!” krzyczał do zaspanych wietrzniaków. Karam bez wahania rozciął więzy Sivariusa szarpiąc go gwałtownie, by wybudzić z magicznego snu. Dwirnach nim wyskoczył na pokład, przemienił swą skórę w korę dębu, odbił się krzepko od szczebli drabiny i rozjerzał po pokładzie. Dwa wielkie gargulce urządzały potężne lanie trollowym marynarzom. WOjownik skoczył z toporem pomiędzy walczących, cięcie jakie zadał rozpołowiło na dwie części kamiennego potwora. Żeglarze spojrzeli z podziwem i szacunkiem na krasnoluda, który czubkiem głowy ledwo sięgał im do pasa. Po krótkiej walce, odegnali drugiego gargulca.

Siavarius jeszcze był w półśnie. „Odegnianie Ciradiusa…” myślał. Pielęgnował tę myśl w swojej głowie i śpiąc jeszcze zaczął splatać wątki zaklęcia. Otrzeźwiał nieco, gdy para silnych ramion wyciągnęła go na pokład. Zdezorientowany spostrzegł, że para trolli przypina go szerokim pasem do pleców kapitana. Pas uwierał go w żebra i dusił. NIe mógł oddychać, gdy kapitan wziął głęboki oddech i krzyknął „Do abordażu!” „Do jakiego abordażu?! -myślał Sivarius, odepchnał od siebie rzeczywistość, badał z ostrożnością najgłębsze zakamarki umysłu, szukając z lękiem śladów obcej istoty. „Jestem sam.” - odetchnął z ulgą, tylko po to by za chwilę jęknąć z bólu i przerażenia. Troll przchylił się przez burtę i z rozłożonymi ramionami, skoczył głową w dół. Sivarius zamknął oczy. Nie chciał widzieć kilkusetmetrowej przepaści i skalistego gruntu jaki szaleńczo zbliżał się do nich. Nie mógł oddychać, zdławiony zaciśniętym pasem. Zaczerpnął karmicznej energii i z całą stanowczością wplótł ją w wątki odpędzającego zaklęcia. Ujrzał w umyśle błyszczący wzorzec. Dawno nie czuł tak wyraźnie swojej mocy i determinacji. Otworzył oczy, gdy poczuł jak podmuch wiatru i strumienie magii zwalniają pęd spadającego trolla. Pod sobą widział pokład czarnego statku i wyciągnięte w ich stronę miecze rzeszy żywotrupów stojących na pokładzie. „Rozcinaj pas!” dotarł do niego okrzyk kapitana. Wkrótce rozgorzała walka. Sivarius skupił się jak tylko mogł. Nie widział dziesiątek ciosów skierowanychw jego stronę, które zręcznie odbijała para wietrzniaków. NIe widział przyjaciół dokonujących cudów odwagi. SKrzywił się z wyczerpania i zagłebił swe zmysły w astralnej przestrzeni. Na dziobie statku stał Ksenomanta, wspierany przez dwa wielkie stworzenia, lecz jego obicie astralne było odbiciem Horrora. Sivarius zwilżył usta językiem. Miał pewność. Po omacku sięgnął po sztylet i splótł ostatni wątek zaklęcia. Z powodzeniem. „Zabierzcie mnie do niego” - wyszeptał. Wiatr i jęki trolli zagłuszyły jego słowa. „Chcę być bliżej!” - krzyknął. Troll chwycił go silną ręką i wraz z czwórką towarzyszy, skoczył na niewiarygodną odległość, szybując nad głowami żywotrupów. Rzucony siłą pędu Sivarius potoczył się pod nadbudówkę na dziobie. Cały czas spoglądał w astral widząc rozłożone skrzydła Horrora. Rzucając zaklęcie sięgnął po magiczną moc swojej krwi, ponownie raniąc się głęboko. Z jego wzorca trysnął strumień srebra, zasilając wzorzec zaklęcia pędzący w kierunku Horrora przez astralną przestrzeń. Za stworem rozwarła się jaśniejąca szczania, z której wystrzeliły złociste promienie rozcinające stwora na setki kawałków.

Dwirnach i Karam zostali przyparci do masztów, otoczeni dziesiątkami żywotrupów. Łowca uchylając się przed ciosami spostrzegł tylko jak z ksenomanty spadają blachy zbroi, a jego ciało rozpada się w proch. Walka była wygrana. Przez kilka minut zmagali się z coraz bardziej ogłupiałymi żywotrupami. Dwirnach zapragnął pomóc synowi Jorkawa zmagającemu się z czarnym sługą i gargulcem. Tym razem jednak latający stwór okazał się lepszy od wojownika i potężnym zamachem pazurów posłał go na ziemię, zadając kilka poważnych ran.

Przeskoczyli wkrótce na swój drakkar, pozostawiając czarny okręt nieuchronnemu losowi. Po kilku chwilach kadłub z hukiem wbił się w górskie zbocze wzbijając tumany pyłu w powietrze. Choć dwójka sług Horrora przeżyła upadek. Na prośbę Sivariusa obniżyli lot Veltoha, tak by Czarodziej mógł zabić zaklęciami oba stwory. A potem zawiśli nad ziemią, spuszczając sznurową drabinkę. Sivarius wraz z wietrzniakami, Eledrrą, Karamem i krasnoludem zeszli na dół, by zbadać szczątki rozbitego statku.

Szukali wszelkiej magii jaka mogła pozostać po Ksenomancie i jego załodze. Ostrożnie zebrali ciężkie miecze z krwawego kamienia, jakie należały do potężnych sług Horrora - Ksenomanty. Sivarius nie wahał się wrzucić do kosza również czarnozielonych hełmów, jakie zostały z zabitych stworów. Zdziwił się wielkim ciężarem. Kawałków zbroi. Hełm i pancerze wykonane były z kamienia. Hełm ważył ponad 7 kg a pancerz blisko 40 kg. Dwirnach musiał pomóc w poddźwignięciu pancerza. Po namyśle jednak Sivarius rozkazał je wyrzucić. Nie zawierały żadnej magii w przeciwieństwie do mieczy sług Horrora.

Szukali dalej. Wkrótce w miejscu gdzie rozbiła się rufa statku, gdzie leżało koło sterowe, w astralnej przestrzeni dostrzegli dogasający owal portalu. Po jego drugiej stronie widać było komnatę wypełnioną księgami, na środku której stał okrągły stół. Astralne odbicie stołu bladło coraz bardziej, gdy dostrzegli na nim odbicie pergaminowej mapy. Niestety, ani ksiąg ani mapy nie udało im się zidentyfikować. Z każdą sekundą magia portalu rozpraszała się coraz bardziej.

Nieopodal resztek sterówki dostrzegli rozbitą skrzynię. Jej zawartość - monety i kosztowności, wymieszała się z czerwoną ziemią i jasnym kamieniem, jaki pokrywał górskie zbocze. Skrzętnie wyzbierali ile tylko udało im się odnaleźć. Wśród kamieni znaleźli ponad 200 złotych monet i kilka niewielkich rubinów małej wartości. Sivarius badając astralną przestrzeń dostrzegł ukrytą pod gruzem grubą księgę. Gdy ją odkopał dostrzegł granatową czerń okładki i żółte strony, wypełnione karminowym atramentem. Miał przed sobą księgę zaklęć Ksenomanty!

Odnaleźli również fragmenty burzowej zbroi Ksenomanty i jego magiczny miecz. Powrócili pospiesznie na pokład drakkaru. Usiłowali tropić jeszcze Koszmarniaki, z pomocą Hebe, ale dopadła ich noc i zła pogoda wśród szczytów. Po kilku dniach w miarę spokojnej podróży, 16 dnia miesiąca Doddul ujrzeli z oddali niskie chmury nad Urupą. Niebo płakało witając trollowy drakkar, na którego pokładzie spoczywały ciała 5 trolli…

Nim przybyli do Urupy, zarówno Karam, jak i Sivarius w pełni doszli do zdrowia. Choć ten ostatni cierpiał od ran Magii Krwi i zdawał sobie sprawę z osłabienia, jakie tak potężna magia wyrze na jego ciało przez najbliższy rok. Nie żałował jednak. Wiedział, że było warto. Dwirnach jednak nie mógł sobie poradzić łatwo z trzema rozległymi ranami i szeregiem drobniejszych obrażeń.