Sesja z 22 i 24 lipca 2007. Adepci trafiają na pokład galery handlowej, Szpon Kygrena, pracując dla kupca Jorge Werwisle
03 Riag 1498 TH
Zerwali się jeszcze przed świtem. Spakowani już wczoraj, czuli lekkie podniecenie przed wyprawą. Służąca Kassandry delikatnym pukaniem do drzwi dała znak, że to już czas. Drwinach otwierał mały pochód, zanim szła para Łowców Horrorów, a na końcu Likard. Pierwsze promienie słońca odbijały się w wypolerowanych kawałkach ich pancerzy. Poranek był chłodny i na pustych ulicach mijali tylko służby porządkujące miasto i pierwszych kupców, ładujących towary na półki ulicznych kramów.
Nim opuścili Zennice, minęli Ogrody i przemierzyli Dzielnicę Przybyszów, przed kapitanatem zebrał już się spory tłum. Wśród porykiwania wielbłądów, kwiku huttaw, mułów, osłów i reszty jucznych bydląt, prym wiodły donośne krzyki oficerów łodzi, którzy mieli jeszcze wolne miejsca .
Kupiec Jorge, odświętnie ubrany w granatowy surdut, białą koszulę z wyłogami i ciemne, bufiaste spodnie, doglądał bacznym okiem dobytku. Siedem huttaw, ciężko obładowanych stało gęsiego za grubym, brodatym rudzielcem. To Vromdar, osiłek i długoletni pracownik kupca Werwisle. Towarzyszył mu młody i skromny uczeń Jorgego – Sulkun. Ten niepozorny krasnolud miał za sobą poważną praktykę w Wielkim Targu i mimo zaledwie 18 lat, pełnił odpowiedzialną funkcję rachmistrza.
Drwinach znał już pulchną i jasnowłosą Milę, ale jej towarzyszkę, chudą jak patyk Farrię widział po raz pierwszy. Krasnoludka ważyła pewnie 60 funtów i Wojownik miał pewność, że uniósł by ja lekko jedną ręką.
Trochę się zmieszali, kiedy Jorge oznajmił im zmianę planów. Nie chciał płynąć aż do Throal, a odbić na jeziorze Ban w górę Węża, zawitać do Denlikyan i potem do Tansaiardy. Stamtąd chciał już wracać do Urupy. Zgodzili się na jego plan, ale więcej czasu zajęło im podpisanie umów. Zgodzili się na płatność z dołu, za tydzień pracy, zależnie od warunków. Kupiec potrącił im opłatę pokładową, ale wyżywienie mieli na jego koszt. Ich zadaniem było nie tylko dbanie o bezpieczeństwo Jorgego i jego pomocników, ale także o całość ładunku. Niepokoiły ich cztery ciężkie skrzynie, ale stanęło na tym, że ten specjalny ładunek miał trafić do ich kajuty. Na wypadek śmierci, wszyscy wybrali Andanę, jako osobę, do której miały trafić ich szczątki, majątek i reszta wynagrodzenia. Choć część towarów Jorge miał ubezpieczonych w Gildii, kilkakrotnie uczulał ich na niebezpieczeństwa podróży.
Obserwowali tłum przekrzykujący się przed kapitanatem. Grupy składały się zwykle z wielkiej ilości jucznych zwierząt, obładowanych do granic możliwości, z grona kilkorga pomocników i jednego-dwóch kupców wiodących karawanę. Zawsze takiej grupie towarzyszyła grupka adeptów, zwykle Nowicjuszy, którzy w ten sposób zarabiali srebro i zbierali doświadczenia, powiększając swoją legendę.
Nasi bohaterowie mieli nadzieję zaokrętować się na parowcu t'skangów. Niestety, Jorge czekał dość długo na nich, przekładając termin wyprawy i w końcu był w stanie umówić się tylko z kapitanem Feskelem, właścicielem wiosłowej galery - Szpon Kygrena. Kapitan zatrudniał doborową załogę, słynął z terminowości i nieźle płacił wioślarzom. Poza tym nie był zdziercą, a jego okręt zbudowano niecałe 8 lat temu w Denlikyan. Ostatnio Feskel zatrudnił kilku nowych wioślarzy, intendenta i nowego nawigatora. Mimo, że Szpon Kygrena nie był tak szybki i płynął zaledwie 8-10 godzin dziennie, to jednak wielu kupców ceniło sobie współpracę z kapitanem.
Gdy ruszyli drewnianym pomostem, z zainteresowaniem przyglądali się zacumowanym statkom. Podziw wzbudzał v'strimoński parowiec swoim ostrym dziobem i wysokimi platformami pokładów, które na rufie tworzyły graniastą piramidę, zwieńczoną długim kominem. Ale i ich statek nie był wcale gorszy. Szpon Kygrena cumował na końcu mola, jego rufowa nadbudówka wznosiła się na blisko 7 metrów ponad linię wody, sam kadłub miał dobre 50 kroków długości, a bakburta oklejona była ciekawskimi wioślarzami. Na szczycie trapu stał Feskel, szczupły i jasnowłosy kapitan o przenikliwym spojrzeniu, wspierając się na ramieniu otyłego i kudłatego orka. Nim przestali podziwiać sąsiednie statki, drogę na wąskim molo wymusił inny kupiec, rozpychając się gwałtownie i torując przejście dla swoich 10 wielbłądów. Bohaterowie trochę poirytowani patrzyli na wysokiego człowieka, wspierającego się długą laską, który z daleka pozdrawiał kapitana i energicznie zarządzał trójką biegających jak frygi, ludzi. Kupcowi towarzyszyło troje adeptów, chudy, jasnowłosy elf z długim łukiem w łubiach, przewieszonym niedbale przez plecy; jasnowłosa i mocno zbudowana dziewczyna, odziana w doskonale dobraną i odkrywającą jej wdzięki łuskowaną zbroję na delikatnej podbitce i dumny t'skrang w jaskrawym stroju.
„To tylko Theobald, kupiec z Liandrill…” - rzucił od niechcenia spokojny Jorge. „Nie ma się co przejmować i drzeć kotów przed wyprawą, tak to jest moi drodzy, że na pokładzie kupcy, choćby i najgorsi konkurenci, trzymają się razem. Bo kapitan zawsze coś wymyśli, żeby wydusić parę dodatkowych miedziaków…”
Gdy wchodzili po szerokim trapie, przez burtę przyglądało im się 60 par oczu. Większość załogi wioślarzy wyszła na pokład, by przyjrzeć się adeptom i kupcom, z którymi będą musieli podróżować przez kolejne dni. Wchodzących powitał kapitan i od razu przedstawił im orkowego bosmana. Mohrag Mokry Łeb był wyrośniętym i kudłatym osobnikiem, odzianym jedynie w pasiaste gatki. Rozlokował pasażerów w kajutach i zajął się doglądaniem załadunku zwierząt. Juczne kuce, huttawy i wielbłądy powędrowały pod pokład, do wąskich grodzi, które chroniły zwierzęta przed skaleczeniem podczas podróży. A towary przeniesiono przy pomocy bomu, na najniższy pokład.
Nasi bohaterowie rozlokowali się w dwóch kajutach, na piętrze rufowej nadbudówki. Nad nimi był tylko kapitański mostek. Jorge zajął kajutę obok, wraz z Milą, Farrią, Sulkunem i Vromdarem. Adepci, choć w czworo, musieli jednak zrobić miejsce kilku skrzyniom, na które kupiec chciał mieć szczególnie wzgląd. Oczywiście Karam nie byłby sobą, gdyby nie sprawdził astralnie zawartości ładunku. Kupiec przewoził różne precjoza i biżuterię, wątkowe przedmioty i broń, amulety krwi i talizmany. Jednak najcięższa skrzynia była zagadką. Jej dno obciążono ołowiem, a wewnątrz spoczywała maleńka skrzyneczka, zabezpieczona esensjami żywiołów przed niepowołanym badaniem. Jednak Łowca Horrorów był mistrzem w zdobywaniu informacjo o przestrzeni astralnej, długoletnia praktyka obcowania z tym wymiarem robiła swoje. Wystarczył niewielki zastrzyk karmicznej energii by Karam dostrzegł szkielet szkatułki i jej zawartość. Na dnie skrzyneczki spoczywała magiczna maska, o wyraźnym i błyszczącym wzorcu. Karam odłożył na później badanie jej struktury, ale zaciekawiony był ogromnie.
Dwirnach swoim zwyczajem dobrze obejrzał pokład i ocenił obronne zdolności galery. Ciekawość Wojownika kazała mu wejść na forkasztel i obejrzeć trzy stacjonarne balisty. Wkrótce do niego dołączyła blondynka w łuskowanej zbroi. Dziewczyna okazała się Wojowniczką z grupy Theobalda, o imieniu Jellena. Pochodziła z małej wioski w okolicach Urupy i od niedawna pracowała z kupcem. Jej poprzedniego pracodawcę zabił jub-jub kilka dni temu, gdy cumowali na brzegach Axalalai. Dziewczyna była adeptką III Kręgu i zbierała pieniądze na Rytuał Awansu. Dwirnach jednak nawet okiem nie mrugnął na jej delikatne aluzje. W sumie okazała się miłą i sympatyczną rozmówczynią.
Wkrótce ucichł bęben narzucający rytm wioślarzom. Galera zbliżyła się do brzegu i zarzuciła kotwicę. Dziś upłynęli nieco ponad 50 mil. Wieczorem Dwirnach wyciągnął Vromdara, starszego i potężnego krasnoluda, na pokład namawiając do siłowania na rękę. Wkrótce wokół nich zebrało się małe grono kibiców i porobiono pierwsze zakłady. Jak można się było spodziewać, Wojownik po krótkiej walce, położył rudobrodego grubasa. Nim zdołał ochłonąć, usiadła przed nim potężna i wysoka trollica, wyciągnęła rękę i rzuciła wyzwanie. Dwirnach patrzył na jej masywne barki, ogromne dłonie i płaską twarz, okoloną grzywą czarnych włosów. Zgrabne rogi symetrycznie wyrastały jej z czoła i łagodnie zawijały się z tyłu głowy. Na Dwirnacha spoglądały szeroko otwarte, złociste oczy. Przyjął wyzwanie i pochwycił jej szeroką dłoń, jego ręka z trudem objęła prawicę kobiety. Chwilę po tym, jak dano sygnał do rozpoczęcia siłowania, ręka Dwirnach z hukiem opadła na wieko skrzyni. Trollica miała niesamowitą siłę, a jej okrzyk całkowicie wybił z rytmu krasnoluda. Magia jej dyscyplina rozproszyła go i osłabiła ramię. Była godnym przeciwnikiem.
Porozmawiał z nią gdy księżyc wysoko świecił nad wodami Wiji. Hsorra pochodziła z Tylonów, z przymierza Wiernych Tordrama. Nie chciała uwierzyć początkowo w historię Dwirnacha, musiał ją więc zaprowadzić do Karama i Tizkary. Wierni Tordrama byli sojusznikami Kamiennych Szczęk, przymierza w którym Dwirnach spędził wiele miesięcy. Myślał już, sądząc po tym co opowiadał Likard, że przymierze wyginęło, lecz Hsorra wyprowadziła go z błędu.
Kolejnego dnia rzeka im sprzyjała, pokonali ponad 70 mil. Poznali też jednego z adeptów towarzyszących kupcowi Asnavarthowi z Urupy. Niejaki Monko, był orkiem i mistrzem żywiołów V Kręgu. Pochodził z Throalu tak jak jego przodkowie, którzy swój ród wywodzili od zbiegów z Parlainth towarzyszących therańskiemu namiestnikowi. Podczas rozmowy Asnavarth wyraził zainteresowanie doświadczonymi adeptami, takimi jak Dwirnach, Karam czy Tizkara i napomniał o ryzykownej misji, którą miałby do zaoferowania.
Karam postanowił zaznać życia wioślarza i zamienił się miejscami z niejakim Midrisem Kamykiem, trollem pracującym na pokładzie Szponu Kygrena. Wysiłek fizyczny był mu bardzo potrzebny. W tym czasie Dwirnach poznał kolejną Wojowniczkę na pokładzie, niejaką Kelę ze Skawii. Dowiedział się od niej paru rzeczy na temat Skawii i tamtejszych mężczyzn. Dziewczyna służyła na pokładzie galery od roku, wraz z orkowym towarzyszem Morhisem.
Adepci bliżej poznali jednego z intendentów kapitana, t'skranga imieniem T'reot. Dał im wolną kajutę do ćwiczeń i zachowywał sie niezwykle uprzejmie i przyjaźnie, czym wzbudził podejrzenia Karama. Ale Vorst zazwyczaj był bardzo podejrzliwy.
Czwartego dnia żeglugi wydarzyła się mała awaria. Został uszkodzony mechanizm sterowy galery. Kapitan sugerował mały sabotaż, ale T'reot i inny, uważali że to błąd sternika. Tego dnia daleko nie upłynęli. Dopiero po sześciu dniach żeglugi w górę Wiji, wpłynęli na szerokie i spokojne wody jeziora Ban. Późnym popołudniem zbliżyli się do Pływającego Miasta i czekali na v'strimońskiego pilota, który bezpiecznie doprowadził ich do południowo-wschodniej przystani. Wkrótce przybił do nich mały shimoram i zaczęli lawirować między niewidocznymi refselenika. Ich oczom ukazały się imponujące Wieże Domu Trzcin…